Przerwanki,
lipiec 2015
-
Ala, przygotujesz łódki?
Słońce
przyjemnie przygrzewa, z lekkim ociąganiem więc unoszę się na
łokciach i podnoszę do góry duże przeciwsłoneczne okulary, by
spojrzeć na Karola. Woda cicho chlupocze o pomost za moimi plecami,
ale chwila relaksu właśnie dobiegła końca.
-
Jasne – wstaję i sięgam po koszulkę na ramiączkach wiszącą na
kadłubie przycumowanego obok Trenera. - Omegi*? Czy Maka* też? -
pytam, wciągając ją na siebie. Koniec opalania, bierzemy się do
roboty.
-
Omegi wystarczą – Karol uśmiecha się krótko. - Na tym
turnusie jest tylko dziesiątka dzieciaków. Ale przyjechali dziś
jeszcze jacyś ludzie z południa, być może będą chcieli coś od
nas pożyczyć, to zerknij czy Kajtek naprawił miecz* w Trenerze*, ok?
-
Jasne – mówię po raz kolejny i wskakuję na stojący obok jacht.
Karol znika, a ja szybko upewniam się, że Trener jest w pełni
sprawny. Kajtek zatkał nawet niewielką dziurę w kadłubie, więc w
tym roku nie trzeba będzie codziennie wylewać ze staruszka wody.
Poprawiam
jeszcze fał* miecza, który obluzował się nieco podczas mojej
kontroli i wracam na pomost. Wyciągam ze stojącego na pomoście
buta klucze i idę do hangaru po żagle.
***
W
Przerwankach spędzam każde wakacje. Odkąd tylko po raz pierwszy
dotknęłam steru ten pomost, to jezioro i ten las stały się moim
domem. W sezonie spędzam tu także niemal każdy weekend, bo dojazd
z Giżycka zajmuje mi niecałe pół godziny. Znam tu każdy kąt, z
chęcią dzielę się więc moim doświadczeniem z młodymi adeptami
żeglarstwa. Z radością patrzę jak znajdują w sobie pasję,
którą ja sama odnalazłam prawie dziesięć lat temu. Jak odkrywają,
że kawałek płótna i trochę liny w połączeniu z odrobiną
wiatru i umiejętności może dać tyle radości.
Gdybym
mogła, na jachcie spędziłabym całe życie. A przecież i tak na
treningach mija mi co najmniej pół roku. Nie licząc wycieczek
rekreacyjnych, kursów, obozów i zawodów, które zajmują niemal cały
wolny czas. Lubię więc te tygodnie, kiedy zaszywam się nad
niewielkim jeziorkiem w głębi Mazur, w obozie ukrytym w lesie i
mogę odpocząć od tego sportowego zgiełku.
Karierę
zawodniczą zaczęłam, kiedy miałam czternaście lat. Od tego czasu
na moim koncie pojawiło się wiele juniorskich sukcesów, ale ten
okres powoli dobiega końca i już niedługo wkroczę w świat
zawodów seniorskich. Miałam już okazję startować w zawodach
najwyższej rangi, nie odniosłam jednak większych sukcesów.
Zawsze
czuję ekscytację na myśl o zbliżających się zawodach. Nie ze
względu na możliwość sprawdzenia się na tle innych zawodniczek,
czy na myśl o możliwych do zdobycia trofeów. Nigdy nie czułam w
sobie żyłki rywalizacji. W czasie zawodów jestem tylko ja, mój
jacht i wiatr. Cała reszta się nie liczy. Wspinam się na wyżyny
moich umiejętności i odkrywam, że wciąż mogę postawić jeszcze
jeden krok.
To
nie jest bezpieczny sport. Wiatr jest bardzo zdradliwy i w jednej
chwili z sprzymierzeńca może zmienić się w największego wroga.
To kapryśny przyjaciel, który może zdradzić w najmniej
odpowiednim momencie. Potężna dawka adrenaliny, lina trąca w
dłonie, żagiel łopoczący przekornie, wiatr targający włosy i
mięśnie napięte do granic wytrzymałości, przeciwstawiające się
siłom natury.
I
jak tu nie kochać tego sportu...?
***
Mocuję
się z talią*, która standardowo musiała się poplątać. Nie wiem,
kto ostatnio klarował* te liny, ale powinni go powiesić na maszcie
na całą noc za to. Partactwo!
Zarzucam
warkocz na plecy i w końcu znajduję końcówkę liny. Przekręcam
bloczek i odkręcam szeklę*, kiedy za pleców dociera do mnie męski
głos:
-
Ty jesteś Ala? Słyszałem masz klucz do hangaru.
Prostuję
się i obracam się w kierunku pomostu. Przede mną stoi chłopak w
moim wieku z ciemnymi okularami wsadzonymi w zmierzwioną blond
czuprynę. Całkiem przystojny chłopak, w sumie. Unosi wzrok,
jeszcze przed chwilą wlepiony pewnie w mój wypięty tyłek.
-
Tak, to ja – odpowiadam, poprawiając dżinsowe szorty. - A hangar
jest otwarty – wskazuję brodą blaszany barak, którego drzwi
rzeczywiście stoją otworem.
-
Dzięki. Przynieść ci coś? - pyta.
Ma
bardzo ładne oczy. Coś w jego spojrzeniu wydaje mi się znajome,
ale nie mogę skojarzyć co. Jest bardzo szczupły, ale wygląda na
silnego, co postanawiam wykorzystać.
-
Jakbyś mógł mi podać groty* od szóstki i piątki – mówię. -
Powinny być po lewej stronie.
Chłopak
idzie do hangaru, a ja wracam do montowania talii. Kiedy szekla i
dolny bloczek są już na swoim miejscu, znów słyszę jego głos.
-
To te?
Obracam
się i próbuję dojrzeć żagle, które miał mi przynieść. I albo
coś jest nie tak z moim wzrokiem albo tego nie zrobił. Dopiero po
chwili zauważam, że na wyciągniętej dłoni prezentuje mi właśnie
dwie duże szekle.
-
Skąd tyś się urwał, człowieku...?! - pytam, wychodząc na keję
i zabierając mu szekle. Jeszcze by tylko tego brakowało, żeby
wpadły do wody. - Czyś ty kiedyś widział żagiel...? - ruszam do
hangaru, a on idzie za mną.
-
Aaa... żagiel. No tak – mówi, wchodząc za mną do blaszaka, w
którym jest jak zwykle upiornie gorąco. - Wybacz, ale nie jestem
dobry w te klocki. Ja w zastępstwie kolegi przyjechałem jako
opiekun zuchów. I kazali mi jakieś szekle przynieść czy coś
takiego...
Wzdycham,
ale to wyjaśnienie nastawia mnie od niego jakoś przyjaźniej. Staję
na palcach i sięgam po grot od szóstki, a chłopak szybko
reflektuje się i pomaga mi ściągnąć ciężki bom*.
-
Okej – mówię. - W takim razie to jest grot. Żagiel tak duży. Z
bomem – pukam placem wskazującym w wystające drzewce. - A szekle,
po które cię wysłali, to te małe żelazne drobiazgi, które mi
wtryniłeś przed chwilą – rzucam mu dwie, które wyciągam z
kieszeni, a on sprawnie łapie je w półmroku spowijającym hangar.
Niezła
koordynacja, huh.
-
Dzięki – mówi. - A tak w ogóle, to Adam jestem – uśmiecha
się.
-
Ala – odpowiadam.
-
Wiem – posyła mi jeszcze szerszy uśmiech i wskazuje na półkę
poniżej. - Tego też ci wyciągnąć? - pyta.
-
Tak – kiwam głową, a sama biorę jeszcze pod pachę oba foki*.
Adam
bez problemu zanosi oba żagle na pomost i nawet pomaga mi je
zamontować do masztu. Pyta czy może mi w czymś jeszcze pomóc, ale
mówię, że dam już sobie radę.
-
Ty jesteś od tych z Zakopanego? - pytam, kiedy już ma odejść.
-
Tak, a co?
-
Jak będziecie chcieli skorzystać z Trenera to dajcie znać - mówię,
wskazując jacht. - Pomogę wam go ogarnąć, bo już się ledwo
trzyma i trzeba z nim uważać.
-
Dzięki za propozycję – Adam znów się uśmiecha. Ma naprawdę
zniewalający uśmiech. - Ale raczej będziemy korzystać z
kajaków... Wiesz może gdzie je znaleźć...?
-
Następna przystań, jakieś dwieście metrów w tamtą stronę –
wskazuję głową, kończąc mocować talię do bomu. - Są w tym
dużym hangarze, a klucz ma Kajtek. Wiesz, który to Kajtek? -
upewniam się.
-
Tak, wiem – Adam chyba całkowicie rezygnuje z zamiaru odejścia,
bo przysiada na polerze*, do którego zacumowana jest Omega, którą
takluję i przygląda się mojej pracy. - chyba znasz tu każdy kąt,
prawda?
-
Oj tak – zgadzam się, przechodząc na dziób* i zaczynam zakładać
foka. - Spędzam tu każde wakacje... Mówiłeś, że trafiłeś tu w
zastępstwie... - zagajam, rzucając mu spojrzenie z ukosa.
-
Tak. Mój kumpel miał tu przyjechać z zuchami na obóz, ale złamał
nogę i obiecałem, że go zastąpię. Jak byłem młodszy, to
liznąłem trochę harcerstwa, ale to całe żeglarstwo to dla mnie
jakaś czarna magia... - wskazuje ręką dookoła.
Śmieję
się serdecznie i wstaję, by zamontować fał. Adam podąża za mną
chodząc w te i we wte wzdłuż jachtu.
-
Nic skomplikowanego – mówię. - Choć, dobra. Ja siedzę w tym już
prawie dziesięć lat, to chyba mam na to nieco inne spojrzenie...
Przeskakuję
na rufę* następnej Omegi, wprawiając obie jednostki w silne
bujanie, sprawnie jednak łapię równowagę, nie chwytając się
nawet achtersztagu*.
-
Niezła koordynacja – zauważa Adam.
No
proszę, tyle nas łączy...
-
Lata praktyki – śmieję się. - Podasz mi foka?
-
To? - upewnia się, wskazując poskładany żagiel leżący na
pomoście.
Kiwam
głową i sprawnie kończę taklowanie* drugiej łódki. Potem
obciągam koszulkę i zeskakuję na pomost. Zbieram swoje rzeczy
pozostałe po porannym opalaniu i ponownie spoglądam na Adama.
-
O której macie obiad? - pytam.
-
O trzynastej.
-
To do zobaczenia na obiedzie – zarzucam na ramię ręcznik i ruszam
w kierunku obozu. - Dzięki za pomoc, Adam.
-
Nie ma za co, Ala.
__________
* wszystkie zagadnienia do odnalezienia w zakładce słownik
Postanowiłam przybyć z pierwszym rozdziałem, mimo iż "Odchodzę" nadal nie jest ruszone. Trochę dużo żeglarskiej terminologii, ale mam nadzieję, że nikogo nie zraziłam ;). Trochę krótki, trochę mało wnoszący, ale powoli się rozkręcam. Czekam na Wasze wrażenia!
Jestem!
OdpowiedzUsuńFajnie, że opublikowałaś już pierwszy rozdział. Aurat nie miałam nic ciekawego do roboty.
Trochę tu dużo trudnych, dziwnych słów, szczególnie dla takiej osoby jak ja, która wcale nie zna się na żeglarstwie. Ale jak to się mówi - człowiek uczy się całe życie, więc nauczę się czegoś nowego. Przyjemne z pożytecznym.
Uwielbiam Twoją twórczość, Twój styl, język. Wszystko jest genialne, idealnie dopracowane. Jestem niezmiernie ciekawa, co wydarzy się dalej. Rozdział nic niewnoszący, ale ciekawy. Początki zawsze są takie i życzę powodzenia, weny i dotrwania do końca. I szybkiego rozkręcenia się! :D
Będę pod każdym rozdziałem. Czasem na czas, czasem z opóźnieniem. Ale na pewno będę! :)
Pozdrawiam, Ola
Cieszę się, że jesteś :). Zwłaszcza, że nie wróżę temu opowiadaniu zbyt wielkiej popularności m.in. dlatego, że tylko w połowie będzie o skokach, a w drugiej o mojej (i mojej bohaterki) pasji - żeglarstwie. Liczę, że być może kogoś do żaglarstwa zachęcę, a nuż...?
UsuńBardzo Ci dziękuję za tyle miłych słów i mam badzieję, że się nie zawiedziesz :).
Buźki, E_A