Aktualności

Następny rozdział: ze względu na "Księżniczki" (link poniżej) zarządzam przerwę techniczną. Jednak nowy rozdział na dniach!
Co 3 tygodnie kolejny rozdział "Wyróżnionych".

Ale zawsze możecie mnie znaleźć tu: i-dont-wanna-be-a-princess.blogspot.com
wraz z kontynuacją tutaj: i-have-to-be-a-hero.blogspot.com
oraz tutaj przeczytać zakończenie: odchodze-bo-kocham.blogspot.com.

Nowości w słowniku! Polecam!
PS: A w "Niesionych wiatrem" zwiastun, również polecam!
PS2: Na samym dole znajdziecie przycisk "obserwuj", jakby ktoś chciał być na bieżąco ;)

poniedziałek, 25 marca 2019

Wyróżnieni IV

Giżycko, kwiecień 2016

Wiatr mierzwi mi włosy, które odgarniam niecierpliwym gestem. Pogoda jest idealna, Kisajno naprawdę daje radę, nawet nie zdenerwowało mnie zamieszania na moście obrotowym. Jakiś idiota płynął pod prąd, typowo. W sezonie zdarza się to przynajmniej raz dziennie. Poza sezonem to raczej ewenement, co tym bardziej irytuje, że stało się to akurat dzisiaj.
- Załatwiłem ci wyjazd na Hel w maju - odzywa się milczący dotąd Sławek, który obserwuje mnie uważnie z drugiej burty. Rzucam na niego okiem, po czym przenoszę wzrok na żagle i z powrotem na niego.
- Miałeś siedzieć tam. - Wskazuję brodą, a on posłusznie przesuwa się o dziesięć centymetrów w stronę dziobu. - Na ile?
- Dwa, może trzy tygodnie - opowiada, notując coś w swoim telefonie zaopatrzonym w wodoodporne etui. - Musisz poćwiczyć pływanie na morskich pływach. W Rio akwen jest dosyć...
- Już mi to mówiłeś sto razy - wzdycham, korygując kurs. Płynę bardzo ostro, mamy niebezpiecznie duży przechył, a ja zastanawiam się, czy uda mi się minąć wyspę bez zwrotu. - A ja mam w tym roku maturę, przypominam ci. W maju, właśnie.
- I Igrzyska, Ala - odpowiada Sławek. - Nie mówię, że masz walczyć o medale, ale nie skorzystanie z takiej szansy...
- Kto powiedział, że nie będę walczyć o medale? - prycham. 
Przejdę. Na pewno przejdę. Przy wyspie wiatr nieco się odbija, zwłaszcza przed południem, tak ja dzisiaj.
- Nie bądź zbyt pewna siebie, Ala - temperuje mnie mój trener i obraca się w kierunku, w którym płyniemy. - Nie przejdziesz, zrób zwrot. Im później go zrobisz, tym więcej odległości stracisz...
- Przejdę - ucinam dyskusję i jeszcze bardziej wyostrzam.
- Alicja, tam jest płytko. Spójrz na locję... - Podtyka mi pod nos mapę, ja jednak tylko wywracam oczami. Pływam po tym jeziorze od dziecka! - Alicja, do cholery! - woła, bo do wyspy zostało kilkadziesiąt metrów.
Minimalnie odpuszczam, podnoszę miecz o ponad połowę, by nie zaorać o kamienie przy brzegu, wyostrzam maksymalnie, korzystając z tego, że prawa hydrodynamiki i wiatr działają na moją korzyść przez co nie grozi mi niebezpieczny przechył przy tym manewrze. W odległości trzech metrów mijam brzeg wyspy, tuż za nią jednocześnie opuszam z powrotem miecz, dokręcam zwrot i wybieram żagle po drugiej stronie, przesiadając się na nawietrzną burtę nieomal mimochodem.
Sławek klnie pod nosem i również się przesiada, minimalizując przechył.
- Egzaminy mam szósty, siódmy, ósmy. Potem rozszerzenie z biolki dziesiątego - mówię, jak gdyby nigdy nic. - Ustne sobie ustawię na samym początku, czyli dziewiątego, najlepiej oba, tylko musisz mi załatwić pismo od Związku, że to wyjątkowa sytuacja - kontynuuję, odpadając lekko, by nałapać wiatru. - Czyli zasadniczo jedenastego możemy jechać.
- Nie rób tak - warczy Sławek, ignorując moją ostatnią wypowiedź.
- Mam nie robić jak? - pytam poirytowana. - Mam nie igrać z ogniem? Mam nie tańczyć na krawędzi? Mam pływać przeciętnie, tylko dlatego, że pokonywanie granic własnych możliwości jest niebezpieczne? - prycham. - Gdyby ludzie nie przekraczali własnych granic, nie szukali nowych rozwiązań, tam, gdzie ich pozornie nie ma, nie byłoby nowych rekordów, nowych odkryć. Nadal siedzielibyśmy w jaskiniach!
- To sport, nie historia - upomina mnie Sławek. - I, do cholery, to ja jestem twoim trenerem!
- Ale to ja w tym duecie mam większe jaja - odgryzam mu się. - Nie możesz mnie trenować, jeżeli mam więcej odwagi do ciebie.
- Nie masz więcej odwagi, tylko mniej rozumu! - krzyczy. - I totalne, okrągłe zero wyobraźni, Makowska! Żeglarstwo to nie zabawa, powinnaś to dobrze wiedzieć!
Jest cały czerwony ze złości, a ja uśmiecham się nagle od ucha do ucha, po czym puszczam ster, by szybko cmoknąć go w policzek i nim zdąża zaprotestować wracam na swoje miejsce.
- Uwielbiam się z tobą droczyć, wiesz? - Puszczam mu oko. - Żartowałam, jesteś najlepszym trenerem na świecie. Ale daj mi trochę swobody, Sławek. Wiem, że się o mnie boisz, ale nie jestem Nelką - mówię cicho. To delikatny temat i mało kto ma odwagę poruszać go w jego obecności.
- Nelka nie ma nic z tym wspólnego. - Zaciska mocno usta. - Po prostu nie szarżuj, jeśli nie jest to konieczne, jasne?
- Nie mam zamiaru - odpowiadam, uśmiechając się szeroko. - Ale dla poprawienia swojej życiówki o ponad trzy minuty, było chyba warto? - pytam, dobijając do pomostu, a Sławek nieco oszołomiony wyłącza stoper i zerka na wynik.
- Nie wiem czy powinienem cię uściskać, czy zamordować, Makowska - wzdycha. - Leć na obiad, ja zadzwonię do twojej szkoły i do Związku w sprawie tej matury i o trzynastej widzimy się na siłowni, tak?
- Jasne. - Kiwam głową, błyskawicznie klarując jacht. Mam jeszcze jeden telefon do wykonania. - A, trenerze? - wołam go jeszcze.
- No co jest, Ala?
- Czy w sobotę mogę mieć wolne? - pytam niewinnie, uśmiechając się do niego najładniej, jak potrafię. - Chyba zasłużyłam na małą przerwę w treningu, co? Od prawie miesiąca codziennie pływam...
- Dobra, ale bez szaleństw. Przecież widzę, że i tak masz już jakieś plany - wzdycha ciężko. - Przyznasz się jakie?
- Chcę poświęcić trochę czasu Tomkowi, bo ostatnio go zaniedbałam mocno przez te treningi - przyznaję. - Bez szaleństw, obiecuję. Nie będę robić nic niebezpiecznego, zero alkoholu, fajek, osiem godzin snu, jak w przedszkolu, słowo harcerza!
- Twoje słowo harcerza jest niewarte złamanego grosza, Makowska, ale nie pozostaje mi nic innego, jak ci uwierzyć. A teraz leć, bo nie zdążysz zjeść - wygania mnie z kei, a ja uciekam, już wybierając na telefonie doskonale znany mi numer.

***

Czuję się nieco dziwnie siedząc na dziobie i nic nie robiąc. I, mimo iż to rekreacyjny rejs, z trudem powstrzymuję się, by nie rzucić kilku uwag. Tomek ma kilka niedociągnięć technicznych, ale nie chcę psuć tego dnia. Powinien dużo ćwiczyć, ale nie jesteśmy tutaj dzisiaj, by śrubować nasze wyniki i szlifować technikę. Jesteśmy tutaj, by świętować.
Bo mamy co.
- W sumie to lepszy sposób świętowania naszej rocznicy niż kolacja. - Uśmiecha się do mnie niepewnie. Boi się, że nadal jestem na niego wściekła.
Zna mnie tak długo, a mimo to nadal nie wie, że złość na niego przechodzi mi bardzo szybko.
Zazwyczaj.
- Myślałam, że świętujemy moją nominację na Igrzyska - odpowiadam przekornie.
- Jedno nie wyklucza drugiego. I tak mamy duży poślizg, słońce. - Zrzuca żagle i oddaje mi ster, a łódka siłą rozpędu dopływa do brzegu. Tomek bierze cumę i wskakuje do wody, przyciągając ją do leżącego na plaży konara, który zawsze służy nam za poler.
- Jakie mamy plany? - pytam, schodząc na ląd suchą stopą, a Tomek podaje mi rękę, niczym prawdziwy gentelman, mimo iż nie jest to konieczne.
- Słodkie lenistwo. Mam trochę dobrego jedzenia - mówi, sięgając do dużej reklamówki - ale oczywiście ze spektrum twojej drakońskiej diety. Mam prócz tego twoją ulubioną muzykę, koc, rozpałkę pod ognisko i... - rzuca mi znaczące spojrzenie, a ja unoszę wysoko brwi.
- Nie wiem, czy mam ochotę - prycham, zaplatając ręce na piersi, a Tomek przyciąga mnie do siebie, ciągnąc za szlufki moich dżinsowych szortów.
- Masz, masz - mruczy mi do ucha, całując mnie po szyi, a ja odchylam głowę do tyłu wspierając się o pień drzewa. Skłamałabym twierdząc, że na to nie czekałam.
A w tej kwestii Tomek nigdy mnie nie zawodzi. Był to jeden z powodów, dla których mimo naszych wzlotów i upadków, zawsze do siebie wracaliśmy. Bo z nikim nie było nam tak dobrze, jak ze sobą.
Chwilę później zarówno moje szorty, jak i koszula leżą na piasku, a palce Tomka dyskretnie ale zdecydowanie krążą w okolicach zapięcia góry od mojego stroju kąpielowego. Śmieję się cicho, gdy jego szorty łaskoczą mnie po wewnętrznej stronie uda, a wtedy nagle dzwoni telefon.
- Ala - wzdycha poirytowany Tomek, by wychylam się, by zobaczyć, kto dzwoni.
- Muszę odebrać - odpowiadam, schylając się po telefon i siadam na kocu. Chłopak podąża za mną i siada za mną okrakiem, odgarniając mi włosy z karku.
Doskonale wie, jak rozproszyć moją uwagę.
- Ala, dostałem się! - Radosny głos Adama rozbrzmiewa w telefonie, nie poprzedzony żadnym "cześć". - Jestem w kadrze B! Rozumiesz? Razem ze Stękim i Przemkiem! I Dawidem, i Krzyśkiem, i Szybkim, to jasne!
- Jejku, Adaś, gratulacje! - wołam, ignorując poirytowane sapnięcie Tomka. Dobrze wiem, że imię "Adam" działa na niego jak płachta na byka, ale... to nie mój problem. - Jestem z ciebie taka dumna!
- No, pewnie prawie tak, jak ja z ciebie! Jedziemy w przyszłym miesiącu na pierwsze zgrupowanie z nowym trenerem, a treningi zaczynamy od poniedziałku. Od razu bierzemy się ostro do pracy, to nie przelewki... Tylko jeszcze trzeba maturę jakoś przyzwoicie napisać, żeby mieć jakiś plan B, jakby zostanie mistrzem świata nie wypaliło - śmieje się radośnie, a ja mu wtóruję.
- Cóż za skromność. Świętujecie jakoś? - pytam ciekawie.
- I tak, i nie... Chłopaki poszły sobie na jakąś imprezę, a ja za chwilę wysiadam w pociągu.
- Jakiego pociągu? - pytam zaskoczona, odsuwając od siebie Tomka, którego pieszczoty wydają mi się nagle dziwnie natrętne.
- No właściwie to dzwonię, czy dasz radę mnie zgarnąć z dworca za jakieś pół godziny?- rzuca nieco niedbale, a ja wydaję z siebie dziki pisk radości.
- Jasne! Jestem akurat w plenerze, ale już pędzę. Poczekaj na mnie jakby co - mówię, zrywając się na równe nogi, a do moich uszu dociera siarczyste przekleństwo w wykonaniu Tomka, który nawet nie próbuje kryć swojej wściekłości.
- Nie zapomniałaś o czymś? - pyta sucho, gdy się rozłączam. - Albo o kimś?
- Ty masz mnie na co dzień, a z Adamem widuję się raz na trzy miesiące, jak nie rzadziej - odpowiadam stosunkowo spokojnie. - Przepraszam, ale on przyjechał specjalnie dla mnie. Nie mogę go tak zostawić.
- A mnie możesz? - pyta z wyrzutem. - W takiej chwili? - Wskazuje ręką całą okolicę i samego siebie.
Mierzę go wzrokiem i uświadamiam sobie, że to faktycznie kiepski moment. Ale...
- Wynagrodzę ci to, misiu. Obiecuję. - Posyłam mu buziaka i wskakuję na pokład jego żaglówki, po drodze jednym płynnym ruchem odplątując cumę.
- Alka, do cholery! - woła za mną Tomek, gdy jestem już kilka metrów od brzegu i stawiam grota. - To jest pieprzona wyspa! Nie zostawiaj mnie na pieprzonej wyspie, do kurwy nędzy!
- Benek dziś trenuje w Wilkasach, podrzuci cię do domu! - wołam jeszcze. - Zadzwonię wieczorem!
Tomek piekli się jeszcze, używając całego swojego bogatego repertuaru przekleństw, wiatr jednak zbyt mocno świszczy mi w uszach, bym mogła się tym przejąć. Jakby to mnie w ogóle obchodziło.
Jestem suką, wiem. 
Ale między innymi dlatego, ten furiat tak bardzo mnie kocha.

***

- Będziesz mieć kłopoty, prawda? - pyta Adam, kiedy tylko wypuszczam go ze swoich objęć.
- Czemu niby miałbym mieć kłopoty? - dziwię się, mierzwiąc mu włosy.
- Przez telefon słyszałem Tomka, wydawał się... poirytowany - zauważa z pewną dozą niepewności.
- Nie ukrywam, że przerwałeś nam świętowanie, ale to nie szkodzi. Mogę się z nim spotkać jutro, czy nawet pojutrze - bagatelizuję. - A z tobą nie zobaczę się pewnie do lata. - Robię smutną minę, a Adaś obejmuje mnie i tak ruszamy przed siebie.
Pokazuję mu miasto, zabieram do mariny i pokazuję swój jacht, a potem proponuję zwiedzanie fortu i obiad w pobliskiej restauracji.
- Rozumiem, że wracasz jutro? - pytam zapobiegawczo, nawijając na widelec makaron w sosie pieczarkowym.
- Mam pociąg o czternastej - potwierdza Adam. - Mogę u ciebie przenocować, prawda?
- Chyba jestem ci to niestety winna  - wzdycham, a dostrzegając jego zakłopotaną minę, natychmiast wybucham śmiechem. - Jasne, że tak, głuptasie. Tak tylko się zgrywam... Rodzice chętnie cię poznają.
- Rodzice? - Robi się nagle dziwnie blady na twarzy.
Wywracam oczami i daję mu pstryczka w nos.
- Spokojnie, wyjechali na weekend odwiedzić babcię w Łomży - uspokajam go. - Ja zostałam, bo mam treningi. Opowiadaj lepiej, jak tam ta twoja nowa kadra! Jakie plany?
- Ogółem to ekipa się dużo nie zmieniła. - Adam wzrusza ramionami. - Zeszłoroczna kadra B się nieco posypała. Część zrezygnowała, część została zdegradowana do kadry, C którą utworzyli zamiast juniorów, ktoś dostał się do kadry A i w sumie został tylko Szybki. A naszą czwórkę, a właściwie piątkę, bo jest też Krzyś, którego nie poznałaś jeszcze osobiście dołączyli do niego. Wszyscy się znamy z juniorów, Kubę zresztą też, więc jest bardzo swobodnie.
- To fajnie. A jak ze startami w tym roku?
- Ogółem już od lipca LPK... Czyli zawody drugoligowe, edycja letnia - wyjaśnia, widząc moją zdezorientowaną minę. -  Chyba wszystkie, prócz tych, które są strasznie daleko. No i od zimy walczymy w drugiej lidze, a na konkursy w Polsce wezmą nas jako krajówkę w Wiśle albo w Zakopanem.
- Czyli wystąpisz w Pucharze Świata? - pytam podekscytowana.
- Ma nadzieję! - Adam nie potrafi opanować szerokiego uśmiechu.
Przegadujemy tak kolejne godziny, aż do zamknięcia restauracji. Potem ruszamy nieśpiesznie w kierunku osiedla, na którym mieszkam. Poradzę Adama do pokoju dla gości, daję mu pościel i pokazuję łazienkę, po czym zasiadam na kanapie i kontynuujemy rozmowę.
- Jak idą przygotowania do Igrzysk?
- Jeszcze żyję, choć czasem mam wrażenie, że mój trener chce mnie zabić - wzdycham ze śmiechem. - W sumie mu się nie dziwię, czasem jestem bardzo krnąbrnym zawodnikiem i daję mu popalić.
- To znaczy? - dziwi się Adam.
- No wiesz, jajko mądrzejsze od kury. Czasem lubię ryzykować, a on nie znosi, jak to robię - wzdycham ciężko. - Wiesz, żeglarstwo to nie jest bezpieczny sport, chyba zresztą żaden sport nie jest...
- Rozpędzam się do niemal stu kilometrów na godzinę, by przelecieć w powietrzu około stu trzydziestu metrów i gruchnąć o ziemię z niewyobrażalną siłą, bez rozwalania sobie doszczętnie kolan - wtrąca Adaś. - Możesz spaść z wysokości drugiego piętra i roztrzaskać się jak porcelanowa lalka. Chyba wiem co masz na myśli...
- Właśnie. O to właśnie chodzi. Tutaj jest podobnie. Może to wygląda prosto i niewinnie, ale woda to brutalny żywioł i nie wybacza błędów. A Sławek dobrze o tym wie.
- Stało ci się kiedyś coś podczas zawodów? - pyta cicho Adam, przysuwając się bliżej, a ja podkulam kolana pod brodę i mocniej okrywam się kocem.
- Mi nie. Ale Nelce i owszem - szepczę.
- Nelce?
- Kornelii. To siostrzenica Sławka i... moja najlepsza przyjaciółka - wyznaję cicho.
- Nigdy o niej nie wspominałaś - zauważa Adam, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
- Bo od dawna nie rozmawiałyśmy. Właściwie to od prawie czterech lat, od czasu wypadku. - Ukradkiem ocieram łzę, która nie wiadomo skąd wzięła się na moim policzku.
- Co się stało? - pyta łagodnie Adaś. 
- Jest ode mnie trzy lata starsza. Też była trochę narwana, jak ja i bardzo utalentowana. Sławek ją trenował, co w sumie nie było dla niego dobre, bo była dla niego jak córka, a to nigdy nie jest dobre połączenie. W każdym razie, bardzo napaliła się na Puchar Księżniczki Zofii, wiesz, mówiłam ci o nim. - Zerkam na niego z ukosa.
- Chciała dostać nominację na Igrzyska? - pyta domyślnie, a ja potwierdzam skinieniem głowy.
- Bardzo jej na tym zależało, ale przyblokowali ją na starcie i miała dużą stratę. Postawiła wszystko na jedną kartę i zdecydowała się na dość niebezpieczny manewr, nie będę cię zanudzać szczegółami technicznymi, ale coś poszło nie tak i rzuciło ją na skały. - Zagryzam mocno wargi, gdy przypominam sobie ten moment. Wszystko bardzo dokładnie widziałam wtedy w telewizji. Śledziłam tę relację z zapartym tchem, bo Nelka była dla mnie wzorem i uwielbiałam z nią trenować, nawet jeżeli wpędzała mnie w okropne kompleksy swoimi umiejętnościami. - Ostatecznie wyszło na to, że przyczyną wypadku była nie jej nieostrożność, ale zawiódł sprzęt i rodzina dostała naprawdę sporą sumę z ubezpieczenia, wystarczająco, by pokryć wszystkie koszty operacji.
- Ale...? - Głos Adama jest niewiele głośniejszy od szeptu, gdy obejmuje mnie mocno ramionami.
- Ale choć naprawili wszystko, co było do naprawienia, Nela się nie obudziła. Odwiedzałam ją przez parę miesięcy, ale było to dla mnie za trudne. Skupiłam się na treningach, zresztą zrobiłam to w pewnym stopniu dla Sławka, który musiał jakoś odciągnąć od niej myśli. Obojgu nam to pomagało. Ja śrubowałam swoje wyniki, przesuwałam coraz dalej granice swoich możliwości, on miał jakiś cel, zadanie. Teraz jednak chyba za bardzo zaczęłam mu ją przypominać i zaczyna się wahać, zwalniać. A tu nie ma miejsca na wahanie, Adam. - Spoglądam na niego z ukosa. - To są Igrzyska, to jest sport. Jeśli się zatrzymasz, to...
- ...przegrasz - dokańcza cicho. - Nie odwiedzałaś jej potem?
- Chciałam, ale zawsze tchórzyłam w ostatniej chwili. A niedawno, tuż przed tym, jak dostałam nominację na Igrzyska, dowiedziałam się, że jej rodzice stracili już nadzieję, poddali się. Przestali o nią walczyć. - Teraz łzy otwarcie płyną po mojej twarzy. - Wyznaczyli jej ostateczny termin. Deadline - śmieję się nieco nerwowo na dosadność tego określenia. - Wiesz jaka to data?
Adam kręci głową.
- To dzień zakończenia Igrzysk w Rio. Symboliczne, prawda? - sarkam, ocierając nos.
- Ala... bardzo mi przykro - mówi cicho Adaś, a ja odsuwam się od niego, doprowadzając się szybko do porządku, na tyle, na ile to możliwe.
- Nie ma potrzeby. Pogodziłam się z tym, że jej nie odzyskam już dawno temu. - Wzruszam ramionami, wracając ponownie do mojej nieczułej skorupy. - Problem w tym, że to temat tabu w tych kręgach i nie bardzo mam z kim o tym porozmawiać. No, może poza Sławkiem, ale on to naprawdę kiepsko znosi. A parę dni temu na treningu padło imię Nelki i jakoś tak... Cieszę się po prostu, że mnie wysłuchałeś, Adaś. - Ściskam lekko jego ramię.
- A Tomek… nie wie?
- Coś tam wie. Zaczęłam się z nim spotykać rok po wypadku, być może to był jeden z powodów, dla których zaczęłam z nim chodzić na poważnie. Nela zawsze była przebojowa, a ja podświadomie czułam, że powoli zajmuję jej miejsce. W tej w kwestii chyba też postanowiłam być przebojowa i... wychodzi mi to całkiem nieźle - wzdycham. - Nie rozmawiam o niej z Tomkiem. W ogóle nie rozmawiamy o takich sprawach. Są zbyt... poważne.
- Może powinniście? - sugeruje cicho Adam. - Skoro jesteście blisko.
- W pewnych sferach nawet bardzo - zauważam z krzywym uśmiechem. - W innych jesteśmy sobie bardziej odlegli niż galaktyka Andromedy i Droga Mleczna. Idź spać, Adaś. Jest już późno - przerywam tę rozmowę nim zboczy na tor, na który nie chcę zboczyć.
- Chcesz dziś spać przy mnie? - pyta Adam, a w tym pytaniu nie ma nic, ale to absolutnie nic niewłaściwego. 
I być może w innych okolicznościach skorzystałabym z tej propozycji, ale teraz potrzebuję czegoś zupełnie innego.
- Nie, nie trzeba, ale dziękuję. Muszę... Sama sobie z tym poradzę, okej? - Spoglądam na niego, błagając w myślach, by odpuścił.
- Okej - odpowiada.
Zamykam za sobą drzwi do pokoju dla gości i podświetlam ekran komórki. Milion wiadomości od Tomka nie nastraja mnie optymistycznie. Z jego poirytowanego bełkotu wnioskuję, że udało mu się dotrzeć do domu i że jest na mnie niebotycznie wściekły.
Muszę... muszę odreagować. I nawet najszczerszy i najbardziej czuły uścisk brata mi w tym nie pomoże. A skoro nie mam czego na razie szukać w ramionach mojego chłopaka...
Wybór nie jest trudny. Jeśli chcę go przy okazji wkurzyć, jeszcze bardziej podgrzać atmosferę między nami, odpowiedź właściwie jest jedna.
- Halo, Fabian? Wiem, że jest późno, ale o ile się nie mylę, dla ciebie nigdy nie jest za późno, jeśli chodzi o dobrą zabawę, prawda?
___________
No, to trochę mnie nie było. Miałam mieć mazurski wen, a tu się zbliża kolejny żeglarski trip, więc moja wena ma jakiś... roczny poślizg. Ups. 
Zmotywował mnie ostatecznie Kubuś, który bardzo ładnie skakał w ten ostatni skoczny weekend. I choć go tutaj nie ma, to ten rozdział jest jego zasługą.
Końcówka miała być inna i nie miała być taka ckliwa. Ale jest, co jest. Miało być lekko, a nie jest. Nie do końca.
Cieszcie oczęta tym tworem, a Wasze paluszki niech pozostawią po sobie ślad w okienku komentarzy.
Pozdrawiam, E_A