Aktualności

Następny rozdział: ze względu na "Księżniczki" (link poniżej) zarządzam przerwę techniczną. Jednak nowy rozdział na dniach!
Co 3 tygodnie kolejny rozdział "Wyróżnionych".

Ale zawsze możecie mnie znaleźć tu: i-dont-wanna-be-a-princess.blogspot.com
wraz z kontynuacją tutaj: i-have-to-be-a-hero.blogspot.com
oraz tutaj przeczytać zakończenie: odchodze-bo-kocham.blogspot.com.

Nowości w słowniku! Polecam!
PS: A w "Niesionych wiatrem" zwiastun, również polecam!
PS2: Na samym dole znajdziecie przycisk "obserwuj", jakby ktoś chciał być na bieżąco ;)

poniedziałek, 12 września 2016

Odnalezieni II


Przerwanki, lipiec 2015

- Adam, ogarniesz kajaki? To po południu zrobimy regaty*...
- Jasne, już lecę – odpowiadam.
Regaty, czyli wyścigi takie. Na wodzie. Okej.
Wkładam trampki i idę do hangaru po kajaki. Wyciągam pięć i myje je wodą z jeziora. Jest gorąco, ściągam więc koszulkę i rzucam na kadłub jednego z nich. Słońce przyjemnie grzeje mnie w plecy, woda chłodzi stopy, a praca idzie szybko. Wyciągam jeszcze z hangaru komplet wioseł i kładę koło kajaków, kiedy zza trzcin wypływa jeden z jachtów.
Płynie zygzakiem, pod słońce trudno stwierdzić, kto nim steruje. Pewnie jakiś dzieciak. Moje domysły potwierdzają się, kiedy słyszę dźwięczny głos, przebijający się przez łopot żagla:
- Marek, wybieraj tego grota!
Grot. To żagiel taki.
Żagiel przestaje łopotać, ale dziób jachtu kieruje się prosto w trzciny koło mnie.
- Ale trzymaj ten rumpel*, nie widzisz gdzie płyniemy...?
Ala bosą stopą popycha ster w odpowiednim kierunku i jacht wraca na kurs, mijając mnie prawą burtą. Z tej perspektywy mam idealny widok na jej umięśnione łydki i opalone plecy. Obraca się i jej spojrzenie pada wprost na mnie.
- Opalamy się? - woła do mnie.
- Ciężko pracujemy! – odkrzykuję. - Nie wpadnij do wody! - wołam, bo stoi na dziobie, jedynie oparta ręką o maszt. Porusza się po pokładzie z pełną gracją, co wydaje się nieprawdopodobne, patrząc na dzieci kurczowo trzymające się burt.
- Ja? - pyta kpiąco. - Chciałbyś! - pokazuje mi język i obraca się do mnie tyłem, a jacht z powrotem znika za trzcinami.
Uśmiecham się do siebie i wracam do obozu. Jest w tej dziewczynie coś, co mnie potwornie intryguje. Nie tylko mnie, moi koledzy też podczas posiłków próbują ściągnąć na siebie jej spojrzenie.
Bo jest ładna, nawet bardzo. Powiedziałbym nawet, że jest seksowna, ale jakoś nie potrafię spojrzeć na nią w ten sposób. Zadziorny uśmiech, figlarne spojrzenie i niebywała pewność siebie sprawia, że ciągnie mnie do niej i wciąż szukam jej towarzystwa.
Mam wrażenie, że mamy dużo wspólnego.

***

Schodzę po schodach na pomost, gdzie Ala krząta się przy jednej z łódek. Podchodzę bliżej i zauważam, że coś jest chyba nie tak. Jakby... nie miała masztu...?
Łódka, nie Alicja, oczywiście.
- Hej – wołam.
- Siema – odpowiada, ocierając pot z czoła.
Znowu ma na sobie za luźny podkoszulek, który odsłania czarną górę od bikini. No i te szorty. Nie jednego faceta potrafiłaby doprowadzić do obłędu, jeśli tylko by chciała. Ale jakimś dziwnym trafem, mnie nie.
- Co robisz? - pytam.
- Jeden z dzieciaczków puścił fała – wyjaśnia.
Szkoda, że nic mi to nie mówi.
- To... to dlatego maszt jest złamany? - ryzykuję stwierdzenie.
Ala odrywa wzrok od plątaniny stalowych linek i nagle wybucha głośnym śmiechem.
- Nie, głuptasie! Fał to ta linka – pokazuje mi jedną z nich, identyczną jak miliard innych leżących na pokładzie. - Trzeba na nią bardzo uważać, bo jak ucieknie, to trzeba kłaść maszt. Dlatego „tylko pała puszcza fała” - dodaje powiedzenie, które już zdążyłem tu usłyszeć.
Teraz dopiero nabrało dla mnie sensu.
- Aha, czyli to tak ma być? - upewniam się, wskazując na „złamany” maszt.
- Powiedzmy – uśmiecha się figlarnie. - Fał już jest na miejscu, więc możesz pomóc mi go postawić z powrotem...
Wchodzę na pokład, który zaczyna kołysać się pod moimi stopami, jednak tysiące godzin treningu koordynacyjnego robi swoje i w ogóle mnie to nie wzrusza. Ala tłumaczy mi co mam robić, opieram więc końcówkę masztu na ramieniu, uważając by nie zaplątać się w liczne liny i na jej znak unoszę ciężką kolumnę do góry.
Ala stoi na dziobie i ciągnie za jedną z stalowych lin. W ustach trzyma szeklę, a ja obserwuję jak mięśnie na jej ramionach się napinają, kiedy mocuje się z nią, próbując zamocować ją na samym czubku dziobu. W końcu i lina i szekla trafiają na swoje miejsce po czym Ala wraca do mnie i razem montujemy bom.
- No, załatwione – sapie z zadowoleniem, odgarniając włosy z czoła. - Nie naciągnąłeś sobie nic?
- Ja? - prycham. - Chciałabyś! - wołam, małpując jej zachowanie z rana.
W jej oku pojawia się jakiś dziwny błysk. Mruży oczy i zagryza lekko wargę, po czym proponuje z zadziornym uśmiechem:
- Chcesz popływać?
- Myślisz, że dam sobie radę...? - pytam z powątpiewaniem.
Wywraca oczami.
- Zazwyczaj pływam sama, więc z jednym nieogarniętym pasażerem chyba powinnam sobie poradzić, nie sądzisz? – puszcza mi oko i siada przy sterze. - Ściągaj cumy i wskakuj na pokład!
Wykonuję jej polecenie i siadam naprzeciwko niej. Sprawnie ogarnia wszystkie żagle, liny i inne Bóg wie co, cierpliwie tłumacząc mi co mam robić, kiedy jednak od czasu do czasu potrzebuje mojej pomocy. Kiedy pytam, czemu płyniemy na jednym żaglu, odpowiada:
- Bo po pierwsze drugiego nie założyłam, a po drugie za mocno wieje. Dlatego dzieciaki mają dziś teorię – wyjaśnia.
- A ty dasz sobie radę? - pytam zaczepnie.
Nic nie odpowiada, tylko wykonuje szybki ruch sterem i następna fala ląduje na mojej twarzy.
- Ej! - wołam oburzony, a Ala sprytnie unika mojego kuksańca, nawet o milimetr nie schodząc z kursu.
- Dobra jesteś w te klocki – chwalę ją po chwili.
- No ba! Za coś przyznają mi te medale, nie? - zakłada nogę na nogę i jedną ręką podciąga linę, a ja widzę jak pod jej opaloną skórą napinają się wszystkie mięśnie ramienia. Jestem pod wrażeniem, bo utrzymanie żagla przy tak silnym wietrze musi być nie lada wyzwaniem. Mimo to Ala zdaje się w ogóle nie odczuwać tej siły.
- A więc to prawda, że masz jakieś sukcesy na tym polu... – zagajam. Przez te trzy dni, które tu spędziłem, zdążyłem się dowiedzieć, że moja nowa znajoma nie jest byle kim i żeglarstwo uprawia wyczynowo. I jest w tym ponoć nawet całkiem dobra.
- Udało mi się wygrać kilka juniorskich imprez – przyznaje. - Na seniorskich trochę trudniej, ale też całkiem niezłe wyniki udawało mi się osiągnąć... Marzę o igrzyskach, ale to najwcześniej za pięć lat...
- To żeglarstwo jest na olimpiadzie? - wyrywa mi się.
- Tak! - wywraca oczami. - Głowa nisko, robimy zwrot*...!
- Co? - pytam zdezorientowany, kiedy nagle bom przelatuje tuż nad moją głową, żagiel łopocze, bloczki hałasują, lina uderza mnie w nogę, a to wszystko po gwałtownym ruchu sterem w wykonaniu Alicji, która w mgnieniu oka pojawia się tuż obok mnie. Wszystko to trwa nie więcej niż trzy sekundy.
- Co to było? - pytam oszołomiony.
- Zwrot – informuje mnie Ala. - Mówiłam, że głowa nisko. Siadaj na drugą stronę, bo przechył mamy.
Posłusznie przesiadam się na drugą burtę. Chwilę płyniemy w milczeniu, a ja spędzam ten czas na obserwowaniu jej ruchów. Są płynne i pewne. Jej oczy czujnie śledzą ułożenie żagla oraz ruch fal, reagując minimalną korekcją na każdą zmianę sytuacji. Jest w tym wszystkim coś bardzo znajomego i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że przecież ja sam robię dokładnie to samo podczas moich treningów...
- Czemu musisz czekać pięć lat? Przecież igrzyska są w przyszłym roku – wracam do naszej rozmowy sprzed chwili.
Ala posyła mi kpiące spojrzenie.
- Nie jestem AŻ TAK dobra, żeby mnie wzięli za rok na olimpiadę... Ale za pięć lat, kto wie...?
- No to trzymam kciuki – mówię. - Kiedy następne zawody?
- We wrześniu... – odpowiada. - Uważaj.
Znów robi zwrot, tym razem jestem jednak przygotowany. Wszystko znowu trwa zaledwie kilka sekund.
- ...Mistrzostwa Europy, w Chorwacji – dokańcza, jakby nic się tutaj nie wydarzyło.
- Będzie medal? - uśmiecham się do niej.
- Wątpię, raczej będę celować w pierwszą dziesiątkę, może piątkę... - mówi. - Nie lubię pływać w Chorwacji.
- Czemu? - dziwię się. Osobiście bardzo mile wspominam wszystkie zgrupowania, które do tej pory odbyliśmy w tym kraju.
- Bo mają jakieś dziwne fale, zachowują się zupełnie niezrozumiale. No i jest tam zdecydowanie za ciepło – krzywi się, a ja śmieję się serdecznie z tego grymasu.
- Co ci tak wesoło? – szturcha mnie żartobliwie, ale zwinnie odskakuję i nawet nie tracę przy tym równowagi. - A ty? - pyta nagle.
- Co ja?
- Wyglądasz mi na sportowca – mruży oczy. - I mam wrażenie, że skądś cię znam... nie jesteś sławny, może? - pyta.
- Nie przypominam sobie tłumów fanek – z udawanym zamyśleniem drapię się po głowie. - Skąd pomysł, że jestem sportowcem...?
- Swój pozna swego – odpowiada Alicja, wpatrując się intensywnie w horyzont na zachodzie. - Okej, dosyć tego dobrego. Trzeba się zwijać, bo burza idzie. Pomożesz mi z żaglem?
Szybko tłumaczy mi, która linę muszę poluzować i na jej znak metry kwadratowe płótna opadają z charakterystycznym szelestem na pokład. Ala wskazuje mi wiosło i powoli kierujemy się do pomostu.
- Więc jestem twoją tanią siłą roboczą? - pytam.
- Nie powiem, żebyś do tej pory oprócz robienia za balast przydał się tu do czegoś – uśmiecha się krzywo i kieruje łódkę w kierunku pomostu. - Wyskakuj, podam ci cumę.
„Parkowanie” idzie nam sprawnie, nawet jeśli bardziej przeszkadzam niż pomagam. Ala zbiera jeszcze wszystkie rzeczy z pokładu i chowa je do hangaru. Zauważam, że wszystko jest poskładane lub pozwijane w idealną kostkę. Czysta perfekcja, która cechują ją także podczas sterowania.
- To jak? - zaskakuje mnie nagle pytaniem. - Podobało się?
- Nie było źle – mówię. - Choć wydaje mi się, że o mało dzisiaj nie zginąłem.
- To niebezpieczny sport – uśmiecha się jakoś dziwnie.
- Co ty możesz wiedzieć o niebezpiecznych sportach... - kręcę głową, a Ala przechyla w bok głowę z zainteresowaniem.
- Taaak...? - pyta. - To co? Powiesz mi w końcu, skąd mogę cię kojarzyć...?
Otwieram usta by odpowiedzieć, w tym momencie Ali dzwoni telefon.
- Wybacz – mówi i odbiera, odchodząc kilka kroków dalej. Odprowadzam ją wzrokiem, kiedy kieruje się w stronę jadalni, po czym zerkam na zegarek i uświadamiam sobie, że zrobiło się późno i powinienem wracać do swoich obowiązków.

***

Spotykam się z nią dopiero wieczorem. Zuchy poszły po kolacji na grę nocną, a mnie przykazano przygotowanie wszystkiego pod ognisko, które ma się odbyć po ich powrocie. Zajmuje mi to zaledwie kilka minut, więc mam dużo czasu dla siebie. Idę więc na pomost, gdzie oczywiście bez problemu odnajduję Alę.
- Czasem mam wrażenie, że tu śpisz – mówię, wchodząc na pokład Trenera. Ala leży na dziobie i w świetle latarki czyta książkę. Na mój widok jednak odrywa wzrok od tekstu i uśmiecha się promiennie.
- Nie mogę zaprzeczyć, że zdarzało mi się w przeszłości – klepie miejsce obok siebie. - Nie potknij się o pagaje* – uprzedza mnie w momencie, kiedy uderzam o jakieś drewniane drągi.
Wzdycha ciężko i chichocze, kiedy klnę pod nosem, łapiąc się za stopę.
- Ty się nie śmiej – mówię, kiedy do niej docieram. - To moje narzędzie pracy jest... - mruczę, próbując rozmasować stopę, która pulsuje bólem.
- Nie złamałeś palca? - upewnia się. - No, to będziesz żyć. Czyli co? Jesteś tancerzem? - pyta, zamykając książkę.
- Nie, skoczkiem – przyznaję się, nie bez dumy zresztą.
- Ale takim w dal, czy takim wzwyż? - dopytuje się Ala, ku mojemu niebotycznemu zdziwieniu. Gapię się na nią przez chwilę bez słowa, próbując odgadnąć czy pyta serio, czy się ze mnie nabija.
- Narciarskim – wyjaśniam, widząc, że pyta całkowicie poważnie.
Chwilę trawi tę informację.
- Aaaa...! Okej, na to bym nie wpadła – mówi. - Ale tak na serio trenujesz? W sensie jeździsz na zawody? Z Małyszem i całą resztą?
- Tak. To znaczy nie...! - mówię, wciąż lekko zaskoczony jej niewiedzą. - Małysz już nie skacze, tak w ogóle.
- Nie? - pyta z żalem. - Szkoda, lubiłam go. Zdaje się, że niezły w tym był...
Rany boskie...
- Nawet więcej niż niezły – poprawiam ją. - Chyba wiem, jak się poczułaś kiedy ci te szekle przyniosłem - mówię, na co Ala wybucha śmiechem.
- Daj spokój, żartowałam z tym Małyszem – szturcha mnie w ramię z szelmowskim uśmiechem, prawie wrzucając do wody.
Ma parę w tych rękach, skubana.
- Ale musisz mi coś więcej o tych swoich skokach opowiedzieć, bo tak po prawdzie to tylko jego kojarzę – mówi dalej. - I Schlierenzauera, z tym drugim od Redbulla... O, wiem już! Morgiego. Oglądałam jak byłam mała, co się tak gapisz? - znów mnie szturcha, ale tym razem jestem przygotowany. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mnie nabrała. - Jeszcze jednego pamiętam, kask miał fioletowy, zdaje się...
- Schmitt – podpowiadam, przekrzykując hałas, bowiem nagle zerwał się gwałtowny wiatr i wszystkie łódki zaczęły nagle jakby dzwonić.
- O, właśnie jakieś takie niemieckie nazwisko miał... - zgadza się Ala, podchodząc do masztu. Poprawia coś przy nim i przynajmniej na naszym jachcie robi się względnie cicho. - I co? Skaczesz tak jak oni?
- Nie bardzo – mówię, kiedy do mnie wraca. - Nie jestem jeszcze tak dobry. Ale od zeszłego roku jestem w kadrze juniorów – chwalę się.
- To świetnie! - woła, poprawiając okulary przeciwsłoneczne, które ma na głowie. Jest coś znajomego w tym geście, ale nie potrafię sobie w tej chwili przypomnieć co.
- W tym roku na Mistrzostwach Świata Juniorów byłem piąty – wspominam mimochodem.
- Ja swoje wygrałam – pokazuje mi język i spogląda w górę. - O patrz! Gwiazda Polarna! - wskazuje palcem jedną z wielu gwiazd migoczących nad nami. Dla mnie nie różni się od na niczym od miliarda pozostałych.
Ten gest jednak znowu coś mi przypomina. Coś zagrzebanego na dnie pamięci. Sen, może albo bardzo dawne wspomnienie. Przez chwilę próbuję je pochwycić, ale nie mam pojęcia do czego mógłbym się odnieść.
W tym momencie Ala opiera się o mnie i dociera do mnie jak bardzo jest zmarznięta. W końcu siedzi tu już od dawna, jak zwykle ubrana tylko w te swoje króciutkie szorty i bluzkę na ramiączkach. Ściągam więc szybko bluzę i podaję jej, ignorując jej zdziwione spojrzenie.
- Zmarzłaś – mówię tylko krótko, a ona bez słowa się ubiera.
Oboje opuszczamy nogi nad wodę, a ja lekko obejmuję ją ramieniem. Trener buja się lekko, kiedy wspólnie obserwujemy jak księżyc wyłania się z jeziora.
- Adam? - pyta nagle.
- No?
- Nie masz wrażenia, że... - waha się przez chwilę. - Że to już było? Kiedyś się wydarzyło?
Spoglądam na nią i rozumiem o co jej chodzi. Znam ją od paru dni, a czuję się w jej towarzyskie tak swobodnie, jak nie czułem się chyba nigdy w towarzystwie żadnej dziewczyny. Jest w niej coś boleśnie znajomego, coś co sprawia, że mógłbym skoczyć za nią w ogień. A jednak...
- Tak – mówię. - Ty też?
Kiwa głową.
- Opowiedz mi coś o sobie – prosi nagle, opierając mi głowę na ramieniu. Ten gest jest tak swobodny, jakby robiła to od zawsze.
- Co mam ci opowiedzieć? - zastanawiam się. Ta bliskość między nami jest absolutnie niekrępująca. - Jestem sobie zwykłym chłopakiem z Zakopanego, który mając sześć lat zapragnął skakać na nartach, a rodzice mu na to pozwolili – jak zwykle głos drży mi przy słowie „rodzice”. Tyle lat, a ja nadal się nie potrafię do tego przyzwyczaić...
- Sportowy idol? - atakuje mnie nagłym pytaniem. - Mam nadzieję, że to ktoś kogo kojarzę.
- Kamil Stoch – odpowiadam bez wahania.
- O, tego też znam! - cieszy się Ala, odwracając się w moją stronę. - On coś wygrał ostatnio, prawda? Jakiś medal czy puchar...
Rany boskie...
- Dziewczyno, gdzieś ty się chowała?! - wykrzykuję, nie mogąc znieść tej jawnej obrazy mistrza.
- W Giżycku – wzrusza ramionami. - A wcześniej trochę w Częstochowie, ale tego nie pamiętam dokładnie.
- Też tam kiedyś mieszkałem – wyrywa mi się.
- Przeprowadziłeś się? - pyta.
- Tak jakby – mówię, starając się ominąć nieprzyjemny temat.
- Ja w Giżycku mieszkam od śmierci rodziców – mówi, a z jej twarzy nagle znika uśmiech. - Zginęli w pożarze, gdy miałam cztery lata – wbija wzrok w taflę wody i mocno obejmuje podkurczone nogi ramionami.
- Przykro mi – mówię. - Wiem, jak to jest stracić kogoś bliskiego.
Rzuca mi krótkie spojrzenie znad ramienia. Dostrzegam w jej wzroku coś, co pozwala mi jej zaufać i wyrzucić z siebie to, o czym mówię mało komu.
- Moi rodzice też nie żyją – mówię szybko, nim opuści mnie odwaga. - Byłem wtedy mały, chodziłem do przedszkola, a pod moją nieobecność w kamienicy, w której mieszkaliśmy wybuchł gaz. Nawet nie pamiętam już jak wyglądali... - wzdycham.
- Ja pamiętam tylko mamę – mówi cicho Ala. - Miała jasne włosy i pachniała masłem kakaowym. I że obrączkę nosiła na łańcuszku na szyi, a nie na palcu.
Milczymy dłuższą chwilę, każde pogrążone we swoich wspomnieniach. Naprawdę dużo nas łączy. Mimowolnie myślę o tym, że niewiele osób chyba miało okazję obserwować Alę w takim wydaniu, jak ja przed chwilą. Pod maską zadziornej, przebojowej dziewczyny kryje się dziewczynka, która tęskni za swoimi rodzicami dokładnie tak samo jak ja.
- Muszę iść – mówię, czując w kieszeni wibrujący telefon. - Dzieci zaraz wrócą i muszę rozpalić ognisko.
- Pomogę ci – Ala wstaje, zgarnia z pokładu książkę oraz latarkę i schodzi na keję. Czeka aż do niej dołączę, a na jej twarzy znów gości ten zadziorny uśmiech, jakby rozmowa z sprzed chwili w ogóle nie miała miejsca.
- To, co? - pyta. - Opowiesz mi po drodze coś o tym Stochu...?
Jej uśmiech jest zaraźliwy. Obejmuję ją ramieniem i nie ma w tym nic nieodpowiedniego. Nie znaczy nic ponad przyjacielski gest, oznakę troski.
- „...o tym Stochu”? - powtarzam, kiedy ruszamy w kierunku obozu. - Dziewczyno, czy ty wiesz, że mówisz o podwójnym mistrzu olimpijskim...?
______
*wszystkie objaśnienia są do znalezienia w słowniku
Jeszcze więcej żeglarskiego słownictwa, ale dajecie radę, nie?
Jak Wam się Adaś podoba? I Ala? Hę?
Następny w przyszłym miesiącu. Takie życie.
Z ubolewaniem zauważyłam, że rozpikselowały mi się akapity. Jak tylko przemówię Blogspotowi do rozsądku to to naprawię, okej?