Aktualności

Następny rozdział: ze względu na "Księżniczki" (link poniżej) zarządzam przerwę techniczną. Jednak nowy rozdział na dniach!
Co 3 tygodnie kolejny rozdział "Wyróżnionych".

Ale zawsze możecie mnie znaleźć tu: i-dont-wanna-be-a-princess.blogspot.com
wraz z kontynuacją tutaj: i-have-to-be-a-hero.blogspot.com
oraz tutaj przeczytać zakończenie: odchodze-bo-kocham.blogspot.com.

Nowości w słowniku! Polecam!
PS: A w "Niesionych wiatrem" zwiastun, również polecam!
PS2: Na samym dole znajdziecie przycisk "obserwuj", jakby ktoś chciał być na bieżąco ;)

niedziela, 18 grudnia 2016

Odnalezieni III

Przerwanki, lipiec 2015

- Czyli w skokach jest trochę jak w żeglarstwie – mówię z zamyśleniu, zataczając powolne kręgi na powierzchni jeziora dużym placem u stopy. - Bardzo wiele zależy od wiatru.
- Bardzo dużo – zgadza się Adam, który siedzi ze mną na końcu pomostu i obserwuje wraz ze mną dzieciaczki ćwiczące zwroty na Omegach.
Wiatr jest dziś wyjątkowo słaby, nie wieje więcej niż spokojna dwójeczka*, KWŻ* pozwolił więc, aby kursanci sami spróbowali swoich sił, przed zbliżającym się wielkimi krokami egzaminem. Warunek był jeden – miałam ich pilnować z kei.
A Adam postanowił wesprzeć mnie w tej niedoli. W efekcie powoli stawałam się ekspertem w dziedzinie skoków narciarskich. A przynajmniej w kwestii przeliczników za wiatr*.
- Więc siedzi sobie taki gruby facet na wieży, wciska przycisk, światełko się zmienia i ty masz dziesięć sekund, żeby skoczyć...? - upewniam się. - Bez sensu. A jak się pomyli? I będziesz miał złe warunki?
- To, za przeproszeniem, dupnę o bulę aż miło - odpowiada mi Adam z rozbrajającym uśmiechem.
Wspominałam już, że ma zabójczy uśmiech...?
- Cicho, dzieci tu pływają, jeszcze je zdemoralizujesz... - upominam go i przenoszę wzrok na jezioro. - MAREK, KURWA, WRACAJ MI TU NATYCHMIAST! - wydzieram się, dostrzegając Omegę oddalającą się poza wyznaczony do ćwiczeń obszar. Jacht zawraca po chwili, spoglądam więc uspokojona na Adama, który zanosi się do śmiechu.
- Zdemoralizuję, powiadasz...? - chichocze.
- No co? Konkretnie do nich trzeba, bo inaczej nie dotrze... - wzruszam ramionami, a Adam nie przestaje się śmiać. Dźgam go w żebra, a on mi oddaje i naraz oboje wpadamy do zimnego jeziora.
- Nienawidzę cię! - wypluwam wodę i ochlapuję go. - Dosłownie przed chwilą myłam włosy!
- Tak? - przygląda mi się z zainteresowaniem. - Bo tu, zdaje się, są jeszcze trochę suche... - znienacka łapie mnie w pół i wpycha pod wodę. Siłujemy się tak przez chwilę, nim nie dobiega do nas głos z kei:
- Alicja?
Podciągam się na rękach i zwinnie wspinam się na rozgrzane deski pomostu, tworząc dookoła siebie ogromną kałużę.
- Co jest, Kajtuś? - pytam, a obok mnie Adam wygramala się na keję.
- Rzucę na nich okiem, wołają was do zuchów - wyjaśnia mi nasza złota rączka. Choć to facet przed czterdziestką, nadal trzyma się tak, że gdyby nie był niemalże w wieku mojego ojca, to...
Cóż, poprzednie lato mogłoby wyglądać nieco inaczej.
- Okej, pilnuj, żeby nie wypływali za żółte boje - wykręcam włosy i wsuwam buty na stopy. - Kluczyki do motorówki są w schowku, a o dwunastej trzydzieści mają spłynąć, żeby jeszcze zdążyli sprzątnąć przed obiadem - instruuję go i odwracam się do Adama. - Idziemy?
- Jasne - odpowiada i ruszamy w głąb obozowiska, gdzie rozłożone są namioty zuchów. - Ala? - pyta nagle, kiedy keja znika za krzakami.
- No?
- Nie chcesz się może, hmm... okryć? - proponuje mi, nagle jakby zawstydzony.
Przenoszę na niego wzrok, po czym szybko lustruję własną sylwetkę. Biały podkoszulek przylgnął mi do ciała, szmaciane szorty tak samo, w efekcie w dokładnych szczegółach widać moją dzisiejszą bieliznę.
Co by wyjaśniało nieco dziwne spojrzenie Kajtka, którym mnie obrzucił.
Zapisz, zapamiętaj: ZAWSZE ubieraj strój kąpielowy.
...i zamorduj Adama przy najbliższej okazji.
- Nie - odpowiadam beztrosko. - Ciepło mi.
- Nie o to mi chodziło - mówi Adam, odwracając wzrok.
- Czy ja cię peszę? - pytam, mrużąc oczy i staję nagle tuż przed nim, biorąc się pod boki. Świdruję go wzrokiem tak długo, aż w końcu zmuszony jest na mnie spojrzeć.
- Nie... ale moi koledzy... - wydyma wargi. - Jakby to ująć...
- Jeśli chcesz powiedzieć, że pół zastępu harcerzyków ślini się na mój widok za moimi plecami i rzut oka na moją bieliznę sprawi, że zaczną się zachowywać jak małpy w klatce, to, zaufaj mi, absolutnie nie jest to dla mnie nic dziwnego - kręcę głową i nagle dźgam go żartobliwie w bok. - Oj, Adaś, Adaś... Ty to chyba życia nie znasz. Chodź, czekają pewnie już na nas.
- Po prostu się o ciebie martwię, Ala - mówi Adam cicho i choć to, co mówi jest w jakiś sposób urocze, wywracam jedynie oczami.
- Naprawdę nie musisz. Daję sobie radę sama.
Ciągnę go za rękę i przez całą drogę nie zamieniamy już ani słowa.

***

Adam miał zupełną rację - trzy pary oczu wlepione w mój dekolt nie było dla mnie niczym nowym, ale komfortowa sytuacja to również nie była. Szybko więc załatwiam, co mam do załatwienia - a mianowicie wysłuchuję prośby o przygotowanie Trenera na jutro na małą wycieczkę na drugą stronę jeziora do Kruklanek, wybieram sobie do pomocy Adama i już po kilku minutach wspólnie opuszczamy towarzystwo.
- Idę pogadać z KWŻem - mówię, kiedy wychodzimy z namiotu. - Adam... dałbyś mi jednak tę bluzę? - proszę go nieśmiało, mając na względzie, że nie tak dawno odrzuciłam jego propozycję.
- Jasne - znika na chwilę w namiocie i wraca z ciepłą, granatową bluzą z logo Polskiego Związku Narciarskiego. Wciągam ją szybko na siebie i przyglądam się sobie krytycznie.
- Trochę duża - stwierdzam. - I wyglądam jak słup reklamowy - wskazuję liczne naszywki sponsorów.
- Witaj w moim świecie - śmieje się Adam. - Co, w żeglarstwie nie ma takich zabiegów jak ruchoma powierzchnia reklamowa?
- Jest, ale bardziej ograniczona - odpowiadam, palcem zakreślając obrys majtek i sportowego topu, w którym zazwyczaj występuję na zawodach. - Rozumiesz, aerodynamika. Za to żagiel daje jakie-takie możliwości - puszczam mu oko, macham przez ramię i ruszam do biura KWŻa.
Boss wszystkich bossów bez większych problemów udziela mi na następny dzień przepustki, by przewieźć zuchy przez jezioro, szybko znajdując dla mnie zastępstwo. Wykonuję jeszcze parę telefonów, by upewnić się, że wycieczka będzie udana i idę do Kajtka, który jest w posiadaniu kluczy do hangaru.
- Ładna bluza - zauważa, kiedy kierujemy się do jego domku, gdzie zdeponowane są wszystkie klucze. Dzieciaczki już krzątają się przy kei, klarując jachty, a za parę minut zaczyna się pierwsza tura obiadowa.
- Dzięki - odpowiadam, a Kajtek zdejmuje z haka odpowiedni komplet kluczy. Cofa jednak rękę, kiedy po nie sięgam. - Co jest? - marszczę brwi.
- Skoro już mamy okazję porozmawiać w cztery oczy... - zaczyna, ja jednak z miejsca kręcę głową. - To, co się wydarzyło w zeszłym roku...
- W zeszłym roku nic się nie wydarzyło - mówię zimno, zaplatające ręce na piersi. - Nie wyolbrzymiaj kilku wydarzeń do rangi romantycznych uniesień.
- Pocałowałaś mnie! - wytyka mi, unosząc nieco głos.
- To było zanim poinformowałeś mnie, że tak naprawdę jesteś ode mnie dwa razy starszy - przypominam mu jeszcze bardziej lodowatym głosem.
- Było to mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ty powiedziałaś mi, że jesteś ode mnie dwa razy młodsza - odpowiada tym samym tonem.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja wyglądam na swój wiek - odcinam mu się, jednak nie mam czasu się teraz z nim kłócić.
Tak naprawdę, nie mamy o czym rozmawiać - owszem flirtowałam z nim przez kilka dni, parę razy wymknęliśmy się na spacer do lasu, aż pewnego dnia udało mi się skraść mu jednego całusa, ale potem z wiadomych względów ucięłam nasze spotkania.
Co nie znaczy, że nie lubiłam czasem się z nim jeszcze podroczyć.
- Kajtuś, umówmy się: żadne z nas nie zachowało się tak, jak powinno i tamta sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca - mówię już nieco znużona. - Najprościej będzie, jeżeli oboje o tym zapomnimy i będziemy udawać, że nic podobnego się nie wydarzyło, bo w gruncie rzeczy fajny z ciebie facet i nie chciałbym, żebyś się na mnie boczył - posyłam mu uroczy uśmiech. - To jak? Dasz mi te klucze?
- Dam - wzdycha zrezygnowany i podaje mi je. - Ale, Ala...?
- Tak? - obracam się prze ramię, stojąc już w drzwiach.
Milczy przez chwilę przyglądając mi się od stóp do głów, a ja z nagle zaczynam odczuwać dziwną wdzięczność za Adamową bluzę, kiedy podchodzi do mnie bliżej.
- Cholera, gdybym tylko był te piętnaście lat młodszy...! - wzdycha w końcu Kajtek, a ja uśmiecham się szelmowsko i szybko całuję go w policzek.
- Cóż, wtedy byłaby z nas zajebista para! - wołam jeszcze, nim znikam między drzewami, pędząc na obiad.
Całe popołudnie mija mi na obserwowaniu dzieciaków z kei, czyszczeniu Trenera, w którym zebrała się w nocy deszczówka i unikaniu Pana Przecież-To-Ty-Mnie-Pocałowałaś Kajetana. Adam niestety tym razem nie może dotrzymać mi towarzystwa, bo ma swoje własne obowiązku, cały ten czas spędzam więc samotnie.
Wieczorem wskakuję w strój kąpielowy, biorę ręcznik, szampon i idę pod prysznic. Jednym z mankamentów bazy namiotowej, na takim zadupiu jak moje ukochane Przerwanki, są wspólne prysznice. Pora jednak jest dla mnie sprzyjająca, więc zamykam się sama w łazience i biorę kąpiel w miarę normalnych warunkach.
Wychodzę owinięta jedynie w ręcznik i niemal z miejsca wpadam na jakiegoś gościa w harcerskim mundurze. W zapadającej ciemności trudno mi rozpoznać jego twarz, ale wydaje mi się, że to kolega Adama, Dawid, bodajże.
- Siema - wita mnie, nieco zaskoczony. - Dzisiaj wy macie kąpiel?
- Nie, ale ja mam kąpiel - odpowiadam. - Dawid, prawda?
- Damian - poprawia mnie, a na jego twarzy pojawia się dziwny uśmiech. - Odprowadzić cię?
- Dam sobie radę - odpowiadam chłodno. - Możesz przekazać Adamowi, że wypływamy zaraz po śniadaniu. Osiem dzieciaków, ja, Adam i może wziąć jeszcze kogoś do pomocy.
- Ja z wami popłynę - ofiaruje się ten natychmiast, a ja, korzystając z ciemności, wywracam oczami.
- Cudownie, przyda się ktoś do wiosłowania. To do jutra, nara! - żegnam się, nim Romeo od siedmiu boleści zdąża wydukać coś jeszcze.
W domku przebieram się w dres i kładę się do łóżka, przytulając twarz do Adamowej bluzy, której nie miałam okazji mu oddać. Wdychając jego zapach, którym jest przesycona, odpływam w objęcia Morfeusza.

***

- Berek! 
Zeskakuję w huśtawki i biegnę za bratem, który już znika między krzakami. Doganiam go dopiero na skraju jeziora, nad którym przystaje niezdecydowany.
- Mama zabroniła nam zbliżać się do wody! - zaplatam ręce na piersi, ale podchodzę do niego i oboje nachylamy się nad gładką taflą. Poprawiam zsuwające się z głowy okulary przeciwsłoneczne i przyglądam się w odbiciu... jak mój brat dorabia mi rogi!
- Ej! - uderzam go w ramię, a on mi oddaje. - Powiem tacie! - skarżę się.
- Skarżypyta!
- Jestem starsza, nie możesz mnie bić!
- Mogę!
- Nie możesz!
- Mogę!
- Nie mo-... Patrz, gwiazdy! - przerywam kłótnię i wskazuję najpierw w odbicie w wodzie, a potem przenoszę zafascynowany wzrok na niebo. Mój brat, niczym moje lustrzane odbicie, robi dokładnie to samo i stoimy tak ramię w ramię, wpatrując się w gwiazdy, dopóki nie znajdują nas zaniepokojeni rodzice.
- Policzyłeś te dzieciaki? - pytam Adama, kiedy tuż po śniadaniu udajemy się z naszą małą wycieczką na keję.
- Tak. Osiem. Plus ja, ty i Damian - potwierdza wciąż nieco zaspany i ziewa.
- Ja tu widzę siedem małych, wrzeszczących dzieci - stwierdzam sceptycznie, unosząc brew.
- Co?! - Adam naraz przytomnieje. - Cholera...! Krzyś? Gdzie jest Krzyś?
- Byłem siusiu - ciemnowłosy chłopczyk wychodzi z krzaków i uśmiecha się rozbrajająco, a Adam oddycha z ulgą.
- Okej, Pani Przedszkolanko - zwracam się do Damiana. - Rozdaj dzieciaczkom kapoczki, a my a Adamem ogarniemy Trenera.
- A nie moglibyśmy... - sugeruje chłopak, jednak od razu mu przerywam:
- Nie.
Odwracam się na pięcie i wskakuję na pokład Trenera, przygotowując wszystko do wypłynięcia. Adam pomaga mi jak umie, a Damian próbuje ogarnąć niezbyt zdyscyplinowane dzieciaki.
- To jest obóz harcerski, czy karna kolonia dzieci z ADHD...? - pytam pod nosem Adama, a ten śmieje się bezgłośnie.
- Też się nad tym zastanawiam... Ala?
- No?
- Zdajesz sobie sprawę, że Damian...
- ...jest tu tylko dlatego, że liczy na podryw życia? - dokańczam. - To bardzo mi przykro, ale się przeliczył - ucinam szybko i wołam chłopaka, bo wszystko jest gotowe.
Godzinna żegluga do miasteczka położonego na naprzeciwległej stronie jeziora mija nam szybko, przyjemnie i bez żadnych niespodzianek. Znam to jezioro jak własną kieszeń i nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Adam wyskakuje z cumą na brzeg i wiąże węzeł, którego go nauczyłam dzień wcześniej. Damian sprowadza dzieciaczki na ląd, a ja wskazuję im drogę do pierogarni, w której umawiamy się na obiad. Zuchy mają jeszcze w planach zagrodę żubrów położoną nieopodal, a ja zabezpieczam jacht na kilkugodzinny postój.
O czternastej kieruję się do znajomej restauracji i witam się z koleżanką, która od razu wskazuje mi zarezerwowany wczoraj stolik, czekam tam na resztę, i gdy tylko chłopcy wraz dziećmi docierają na miejsce (spóźnieni kwadrans, jakżeby inaczej), Klaudia od razu serwuje nam ogromne michy pełne pierogów.
- Polecam te z jagodami - zwracam się do Adama, całkowicie ignorując obecność Damiana, który od kilkunastu minut próbuje bezskutecznie ściągnąć na siebie moją uwagę. - Ruskie też wymiatają - mamroczę z pełnymi ustami, a Adam uśmiecha się i ściera mi kciukiem tłuszcz, który spłynął mi po brodzie.
- Na urodziny kupię ci śliniaczek - dogryza mi.
- Ależ proszę cię bardzo, to już niedługo, pierwszego sierpnia - odpowiadam, wpychając do ust kolejnego pieroga. - O, z pieczarkami!
- Serio? To dzień przede mną! - blondyn otwiera szerzej oczy, zaskoczony. - Patrz, jesteśmy sobie przeznaczeni!
- Chciałbyś! I tak jestem od ciebie o ten jeden dzień starsza - prycham.
Przekomarzamy się tak, dopóki ze stołu nie znikają wszystkie pierogi. Pierwsza zbieram się do wyjścia, by przygotować Trenera do drogi, a Adam z Damianem zostają jeszcze chwilę, by pokazać dzieciom wystawę regionalnych rzeźb na wolnym powietrzu.
Idę na plażę, na której przycumowaliśmy i pochylam się nad burtą Trenera, by sięgnąć po ukrytą pod nią talię, kiedy ktoś nagle obejmuje mnie... no właśnie, a talii.
- Cześć, słońce - mruczy mi zmysłowo do ucha i całuje w szyję.
Uśmiecham się kącikiem ust i puszczam linę, poddając się pieszczotom. Zaczepia palce o szlufki moich spodenek, a ja obracam się w jego objęciach.
- Tomek. Widzę, że dostałeś moją wiadomość - uśmiecham się szelmowsko, umykając przekornie przed pocałunkiem.
- Oczywiście, ale musiałem najpierw załatwić kilka spraw. To ile masz dla mnie czasu...? - pyta, przyciskając mnie do burty jachtu, tak, że wanty* wbijają mi się w plecy.
- Kilka minut, muszę wracać do bazy - wzdycham, wplatając mu palce we włosy.
- Więc wykorzystajmy je dobrze - odpowiada, mrużąc oczy i całuje mnie tak, że zapiera mi dech w piersiach. Czuję jak jego dłonie, z tak dobrze mi znaną wprawą, błądzą po moich plecach wytyczonymi szlakami. Zaplatam mu nogi wokół bioder i na chwilę oboje zapominamy, gdzie się znajdujemy.
- Jacyś dwaj debile się na nas gapią - odzywa się nagle Tomek, odrywając usta od mojego obojczyka.
Zsuwam się z powrotem na ziemię i podążam wzrokiem za jego spojrzeniem. Palcem wskazującym obracam jego twarz w moją stronę.
- Owszem, ten po prawej to debil, ale ten drugi to mój kumpel, więc możemy sobie przez chwilę jeszcze nie zawracać nimi głowy - mówię i muskam ustami jego wargi, tak, żeby go jedynie podrażnić.
- Kumpel? - Tomek marszczy jednak gniewnie brwi.
- Tak, kumpel - wywracam oczami. - Nie podrywa mnie, nie startuje do mnie z łapami, nie zagląda w dekolt i nawet nie komplementuje mojego tyłka. Możesz być spokojny.
- Może jest, mówiąc dyplomatycznie, niezainteresowany dziewczynami?
- Skąd ten pomysł? - wywracam oczami raz jeszcze, bo sama idea jest idiotyczna. Adam? No chyba nie.
- Bo każdy facet o zdrowych zmysłach na ciebie leci. Tak już twój urok, kochanie - wyjaśnia i całuje mnie w czoło.
- Więc to wyjątek potwierdzający regułę - wzruszam ramionami.
- Tak czy siak, będę miał na niego oko.
- I tak się już raczej nie spotkamy, bo mieszka w Zakopanem - uspokajam Tomka, próbując go dodatkowo udobruchać buziakiem. - Więc przestań się nim martwić.
- Okej - zgadza się, ale znam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie da tak łatwo za wygraną. - Muszę już iść, zaczynam pojutrze zgrupowanie w Chorwacji, więc zobaczymy się dopiero za dziesięć dni, okej? Przyjadę - mówi i całuje mnie raz jeszcze na pożegnanie.
Odprowadzam go wzrokiem, dopóki głos Adama nie sprowadza mnie na ziemię.
- Kto to był?
- A co? Zazdrosny? - pytam zaczepnie, biorąc się pod boki.
- Nie, ale... nie wiedziałem, że masz chłopaka - wydusza z siebie Adam.
- No mam, i co z tego? - wzruszam ramionami. - To zabronione?
- Nie, ale trochę dziwne, że obściskujesz się z nim, mając na sobie moją bluzę - zauważa, unosząc brew.
Czy on właśnie sugeruje...?
- Polubiłam ją - odpowiadam po prostu, wygładzając ją tu i tam oraz podciągam wyżej suwak zamka. - A z Tomkiem widuję się w sezonie tak rzadko, że korzystam z każdej wolnej minuty, by z nim trochę poprzebywać.
- Widzę, że przebywacie ze sobą dość intensywnie - stwierdza cierpko Adam, dostrzegając moje manipulacje z bluzą.
- Bo życie jest krótkie, Prosiaczku - daję mu pstryczka w nos i wskakuję na pokład. - Wołaj Damiana z dzieciaczkami. Zaraz odpływamy, bo inaczej się spóźnimy na kolację. Jak wrócimy, dostanie order wzorowej przedszkolanki - mówię jeszcze, sprawnie wciągając bezan* na maszt, by ułatwić sobie wyjście z zatoki.
- Ala... dlaczego to robisz?
- Robię co? - odwracam się zaskoczona, że jeszcze tu stoi.
Adam przeczesuje palcami swoją blond czuprynę i wzdycha ciężko.
- Nic, po prostu... - milknie, szukając odpowiednich słów.
- Jeśli nie masz nic ciekawego do powiedzenia, to idź już lepiej po Damiana, bo mamy niekorzystny wiatr i trzeba będzie halsować* - mówię cierpko, kiedy ta cisza z jego strony się przedłuża.
- Okej - odpowiada zrezygnowany i znika mi z oczu.
Przez całą drogę powrotną obserwuję go spod opuszczonych powiek, zastanawiając się, kiedy ostaniu ktoś tak obcy, a jednocześnie tak bliski, tak bardzo się o mnie troszczył.
Minęło już sporo czasu, odkąd jakaś obca pani odebrała nas z przedszkola i zaprowadziła w to miejsce. Ale teraz, kiedy jest ciemno, a nie ma przy mnie mojego Puchatka, robi mi się bardzo smutno. Chciałabym się przytulić do mamy albo do taty, ale za każdym razem, gdy o nich pytam, słyszę, że nie mogą do mnie przyjść. Wtulam więc głowę w poduszkę i zaczynam cicho płakać.
Najwyraźniej jednak nie aż tak cicho, bo po chwili słyszę skrzypnięcie materaca i cichy głos mojego braciszka:
- Ala? Ala, ty płaczesz?
- Nie - siąkam nosem.
- Ja też nie - odpowiada, ale jego głos jest dziwnie zachrypnięty. - Ala?
- No?
- Mogę... mogę dziś z tobą spać?
- Możesz - przesuwam się trochę, a brat przytula się do mnie.
- Nie płacz, Ala. Proszę, nie chcę żebyś była smutna.
- Myślisz, że wrócimy do domu? - pytam cicho.
- Nie wiem. Ale, Ala, nie zostawisz mnie, co?
- Nie, oczywiście, że nie - przytulam go i ocieram łzy.
- To dobrze, muszę się przecież tobą opiekować.
- Ale to ja jestem starsza - dziwię się.
- Ale to ty potrzebujesz opieki - odpowiada z rozbrajającą szczerością mój brat, przytula mnie mocno i tak objęci w końcu zasypiamy.
______
*wszystkie objaśnienia (a nawet więcej!) do odnalezienia w słowniku
Mam nadzieję, że użyte wulgaryzmy nikogo nie zdemoralizowały, co? Jak to już komuś wcześniej tłumaczyłam, na morzu nikt nie powie 'ojej, żagiel się porwał, chyba mamy problem', tylko: 'ku*wa m*ć, żagiel się rozp***dolił!'. Groza sytuacji, sami rozumiecie :P
Ale, spokojnie, postaram się ograniczyć zbędną łacinę.
Ciekawam, czy ktoś wyłapał drobną aluzję, czy raczej następny rozdział będzie dla Was wielkim BUM! Choć może nie tak wielkim, jak mi się wydaje.
I jak Wam się panna Makowska podoba, huh?
A, i zaznaczam, że zarówno Przerwanki i Kruklanki to prawdziwe miejsca, w których byłam, i które serdecznie polecam na wakacje!

poniedziałek, 12 września 2016

Odnalezieni II


Przerwanki, lipiec 2015

- Adam, ogarniesz kajaki? To po południu zrobimy regaty*...
- Jasne, już lecę – odpowiadam.
Regaty, czyli wyścigi takie. Na wodzie. Okej.
Wkładam trampki i idę do hangaru po kajaki. Wyciągam pięć i myje je wodą z jeziora. Jest gorąco, ściągam więc koszulkę i rzucam na kadłub jednego z nich. Słońce przyjemnie grzeje mnie w plecy, woda chłodzi stopy, a praca idzie szybko. Wyciągam jeszcze z hangaru komplet wioseł i kładę koło kajaków, kiedy zza trzcin wypływa jeden z jachtów.
Płynie zygzakiem, pod słońce trudno stwierdzić, kto nim steruje. Pewnie jakiś dzieciak. Moje domysły potwierdzają się, kiedy słyszę dźwięczny głos, przebijający się przez łopot żagla:
- Marek, wybieraj tego grota!
Grot. To żagiel taki.
Żagiel przestaje łopotać, ale dziób jachtu kieruje się prosto w trzciny koło mnie.
- Ale trzymaj ten rumpel*, nie widzisz gdzie płyniemy...?
Ala bosą stopą popycha ster w odpowiednim kierunku i jacht wraca na kurs, mijając mnie prawą burtą. Z tej perspektywy mam idealny widok na jej umięśnione łydki i opalone plecy. Obraca się i jej spojrzenie pada wprost na mnie.
- Opalamy się? - woła do mnie.
- Ciężko pracujemy! – odkrzykuję. - Nie wpadnij do wody! - wołam, bo stoi na dziobie, jedynie oparta ręką o maszt. Porusza się po pokładzie z pełną gracją, co wydaje się nieprawdopodobne, patrząc na dzieci kurczowo trzymające się burt.
- Ja? - pyta kpiąco. - Chciałbyś! - pokazuje mi język i obraca się do mnie tyłem, a jacht z powrotem znika za trzcinami.
Uśmiecham się do siebie i wracam do obozu. Jest w tej dziewczynie coś, co mnie potwornie intryguje. Nie tylko mnie, moi koledzy też podczas posiłków próbują ściągnąć na siebie jej spojrzenie.
Bo jest ładna, nawet bardzo. Powiedziałbym nawet, że jest seksowna, ale jakoś nie potrafię spojrzeć na nią w ten sposób. Zadziorny uśmiech, figlarne spojrzenie i niebywała pewność siebie sprawia, że ciągnie mnie do niej i wciąż szukam jej towarzystwa.
Mam wrażenie, że mamy dużo wspólnego.

***

Schodzę po schodach na pomost, gdzie Ala krząta się przy jednej z łódek. Podchodzę bliżej i zauważam, że coś jest chyba nie tak. Jakby... nie miała masztu...?
Łódka, nie Alicja, oczywiście.
- Hej – wołam.
- Siema – odpowiada, ocierając pot z czoła.
Znowu ma na sobie za luźny podkoszulek, który odsłania czarną górę od bikini. No i te szorty. Nie jednego faceta potrafiłaby doprowadzić do obłędu, jeśli tylko by chciała. Ale jakimś dziwnym trafem, mnie nie.
- Co robisz? - pytam.
- Jeden z dzieciaczków puścił fała – wyjaśnia.
Szkoda, że nic mi to nie mówi.
- To... to dlatego maszt jest złamany? - ryzykuję stwierdzenie.
Ala odrywa wzrok od plątaniny stalowych linek i nagle wybucha głośnym śmiechem.
- Nie, głuptasie! Fał to ta linka – pokazuje mi jedną z nich, identyczną jak miliard innych leżących na pokładzie. - Trzeba na nią bardzo uważać, bo jak ucieknie, to trzeba kłaść maszt. Dlatego „tylko pała puszcza fała” - dodaje powiedzenie, które już zdążyłem tu usłyszeć.
Teraz dopiero nabrało dla mnie sensu.
- Aha, czyli to tak ma być? - upewniam się, wskazując na „złamany” maszt.
- Powiedzmy – uśmiecha się figlarnie. - Fał już jest na miejscu, więc możesz pomóc mi go postawić z powrotem...
Wchodzę na pokład, który zaczyna kołysać się pod moimi stopami, jednak tysiące godzin treningu koordynacyjnego robi swoje i w ogóle mnie to nie wzrusza. Ala tłumaczy mi co mam robić, opieram więc końcówkę masztu na ramieniu, uważając by nie zaplątać się w liczne liny i na jej znak unoszę ciężką kolumnę do góry.
Ala stoi na dziobie i ciągnie za jedną z stalowych lin. W ustach trzyma szeklę, a ja obserwuję jak mięśnie na jej ramionach się napinają, kiedy mocuje się z nią, próbując zamocować ją na samym czubku dziobu. W końcu i lina i szekla trafiają na swoje miejsce po czym Ala wraca do mnie i razem montujemy bom.
- No, załatwione – sapie z zadowoleniem, odgarniając włosy z czoła. - Nie naciągnąłeś sobie nic?
- Ja? - prycham. - Chciałabyś! - wołam, małpując jej zachowanie z rana.
W jej oku pojawia się jakiś dziwny błysk. Mruży oczy i zagryza lekko wargę, po czym proponuje z zadziornym uśmiechem:
- Chcesz popływać?
- Myślisz, że dam sobie radę...? - pytam z powątpiewaniem.
Wywraca oczami.
- Zazwyczaj pływam sama, więc z jednym nieogarniętym pasażerem chyba powinnam sobie poradzić, nie sądzisz? – puszcza mi oko i siada przy sterze. - Ściągaj cumy i wskakuj na pokład!
Wykonuję jej polecenie i siadam naprzeciwko niej. Sprawnie ogarnia wszystkie żagle, liny i inne Bóg wie co, cierpliwie tłumacząc mi co mam robić, kiedy jednak od czasu do czasu potrzebuje mojej pomocy. Kiedy pytam, czemu płyniemy na jednym żaglu, odpowiada:
- Bo po pierwsze drugiego nie założyłam, a po drugie za mocno wieje. Dlatego dzieciaki mają dziś teorię – wyjaśnia.
- A ty dasz sobie radę? - pytam zaczepnie.
Nic nie odpowiada, tylko wykonuje szybki ruch sterem i następna fala ląduje na mojej twarzy.
- Ej! - wołam oburzony, a Ala sprytnie unika mojego kuksańca, nawet o milimetr nie schodząc z kursu.
- Dobra jesteś w te klocki – chwalę ją po chwili.
- No ba! Za coś przyznają mi te medale, nie? - zakłada nogę na nogę i jedną ręką podciąga linę, a ja widzę jak pod jej opaloną skórą napinają się wszystkie mięśnie ramienia. Jestem pod wrażeniem, bo utrzymanie żagla przy tak silnym wietrze musi być nie lada wyzwaniem. Mimo to Ala zdaje się w ogóle nie odczuwać tej siły.
- A więc to prawda, że masz jakieś sukcesy na tym polu... – zagajam. Przez te trzy dni, które tu spędziłem, zdążyłem się dowiedzieć, że moja nowa znajoma nie jest byle kim i żeglarstwo uprawia wyczynowo. I jest w tym ponoć nawet całkiem dobra.
- Udało mi się wygrać kilka juniorskich imprez – przyznaje. - Na seniorskich trochę trudniej, ale też całkiem niezłe wyniki udawało mi się osiągnąć... Marzę o igrzyskach, ale to najwcześniej za pięć lat...
- To żeglarstwo jest na olimpiadzie? - wyrywa mi się.
- Tak! - wywraca oczami. - Głowa nisko, robimy zwrot*...!
- Co? - pytam zdezorientowany, kiedy nagle bom przelatuje tuż nad moją głową, żagiel łopocze, bloczki hałasują, lina uderza mnie w nogę, a to wszystko po gwałtownym ruchu sterem w wykonaniu Alicji, która w mgnieniu oka pojawia się tuż obok mnie. Wszystko to trwa nie więcej niż trzy sekundy.
- Co to było? - pytam oszołomiony.
- Zwrot – informuje mnie Ala. - Mówiłam, że głowa nisko. Siadaj na drugą stronę, bo przechył mamy.
Posłusznie przesiadam się na drugą burtę. Chwilę płyniemy w milczeniu, a ja spędzam ten czas na obserwowaniu jej ruchów. Są płynne i pewne. Jej oczy czujnie śledzą ułożenie żagla oraz ruch fal, reagując minimalną korekcją na każdą zmianę sytuacji. Jest w tym wszystkim coś bardzo znajomego i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że przecież ja sam robię dokładnie to samo podczas moich treningów...
- Czemu musisz czekać pięć lat? Przecież igrzyska są w przyszłym roku – wracam do naszej rozmowy sprzed chwili.
Ala posyła mi kpiące spojrzenie.
- Nie jestem AŻ TAK dobra, żeby mnie wzięli za rok na olimpiadę... Ale za pięć lat, kto wie...?
- No to trzymam kciuki – mówię. - Kiedy następne zawody?
- We wrześniu... – odpowiada. - Uważaj.
Znów robi zwrot, tym razem jestem jednak przygotowany. Wszystko znowu trwa zaledwie kilka sekund.
- ...Mistrzostwa Europy, w Chorwacji – dokańcza, jakby nic się tutaj nie wydarzyło.
- Będzie medal? - uśmiecham się do niej.
- Wątpię, raczej będę celować w pierwszą dziesiątkę, może piątkę... - mówi. - Nie lubię pływać w Chorwacji.
- Czemu? - dziwię się. Osobiście bardzo mile wspominam wszystkie zgrupowania, które do tej pory odbyliśmy w tym kraju.
- Bo mają jakieś dziwne fale, zachowują się zupełnie niezrozumiale. No i jest tam zdecydowanie za ciepło – krzywi się, a ja śmieję się serdecznie z tego grymasu.
- Co ci tak wesoło? – szturcha mnie żartobliwie, ale zwinnie odskakuję i nawet nie tracę przy tym równowagi. - A ty? - pyta nagle.
- Co ja?
- Wyglądasz mi na sportowca – mruży oczy. - I mam wrażenie, że skądś cię znam... nie jesteś sławny, może? - pyta.
- Nie przypominam sobie tłumów fanek – z udawanym zamyśleniem drapię się po głowie. - Skąd pomysł, że jestem sportowcem...?
- Swój pozna swego – odpowiada Alicja, wpatrując się intensywnie w horyzont na zachodzie. - Okej, dosyć tego dobrego. Trzeba się zwijać, bo burza idzie. Pomożesz mi z żaglem?
Szybko tłumaczy mi, która linę muszę poluzować i na jej znak metry kwadratowe płótna opadają z charakterystycznym szelestem na pokład. Ala wskazuje mi wiosło i powoli kierujemy się do pomostu.
- Więc jestem twoją tanią siłą roboczą? - pytam.
- Nie powiem, żebyś do tej pory oprócz robienia za balast przydał się tu do czegoś – uśmiecha się krzywo i kieruje łódkę w kierunku pomostu. - Wyskakuj, podam ci cumę.
„Parkowanie” idzie nam sprawnie, nawet jeśli bardziej przeszkadzam niż pomagam. Ala zbiera jeszcze wszystkie rzeczy z pokładu i chowa je do hangaru. Zauważam, że wszystko jest poskładane lub pozwijane w idealną kostkę. Czysta perfekcja, która cechują ją także podczas sterowania.
- To jak? - zaskakuje mnie nagle pytaniem. - Podobało się?
- Nie było źle – mówię. - Choć wydaje mi się, że o mało dzisiaj nie zginąłem.
- To niebezpieczny sport – uśmiecha się jakoś dziwnie.
- Co ty możesz wiedzieć o niebezpiecznych sportach... - kręcę głową, a Ala przechyla w bok głowę z zainteresowaniem.
- Taaak...? - pyta. - To co? Powiesz mi w końcu, skąd mogę cię kojarzyć...?
Otwieram usta by odpowiedzieć, w tym momencie Ali dzwoni telefon.
- Wybacz – mówi i odbiera, odchodząc kilka kroków dalej. Odprowadzam ją wzrokiem, kiedy kieruje się w stronę jadalni, po czym zerkam na zegarek i uświadamiam sobie, że zrobiło się późno i powinienem wracać do swoich obowiązków.

***

Spotykam się z nią dopiero wieczorem. Zuchy poszły po kolacji na grę nocną, a mnie przykazano przygotowanie wszystkiego pod ognisko, które ma się odbyć po ich powrocie. Zajmuje mi to zaledwie kilka minut, więc mam dużo czasu dla siebie. Idę więc na pomost, gdzie oczywiście bez problemu odnajduję Alę.
- Czasem mam wrażenie, że tu śpisz – mówię, wchodząc na pokład Trenera. Ala leży na dziobie i w świetle latarki czyta książkę. Na mój widok jednak odrywa wzrok od tekstu i uśmiecha się promiennie.
- Nie mogę zaprzeczyć, że zdarzało mi się w przeszłości – klepie miejsce obok siebie. - Nie potknij się o pagaje* – uprzedza mnie w momencie, kiedy uderzam o jakieś drewniane drągi.
Wzdycha ciężko i chichocze, kiedy klnę pod nosem, łapiąc się za stopę.
- Ty się nie śmiej – mówię, kiedy do niej docieram. - To moje narzędzie pracy jest... - mruczę, próbując rozmasować stopę, która pulsuje bólem.
- Nie złamałeś palca? - upewnia się. - No, to będziesz żyć. Czyli co? Jesteś tancerzem? - pyta, zamykając książkę.
- Nie, skoczkiem – przyznaję się, nie bez dumy zresztą.
- Ale takim w dal, czy takim wzwyż? - dopytuje się Ala, ku mojemu niebotycznemu zdziwieniu. Gapię się na nią przez chwilę bez słowa, próbując odgadnąć czy pyta serio, czy się ze mnie nabija.
- Narciarskim – wyjaśniam, widząc, że pyta całkowicie poważnie.
Chwilę trawi tę informację.
- Aaaa...! Okej, na to bym nie wpadła – mówi. - Ale tak na serio trenujesz? W sensie jeździsz na zawody? Z Małyszem i całą resztą?
- Tak. To znaczy nie...! - mówię, wciąż lekko zaskoczony jej niewiedzą. - Małysz już nie skacze, tak w ogóle.
- Nie? - pyta z żalem. - Szkoda, lubiłam go. Zdaje się, że niezły w tym był...
Rany boskie...
- Nawet więcej niż niezły – poprawiam ją. - Chyba wiem, jak się poczułaś kiedy ci te szekle przyniosłem - mówię, na co Ala wybucha śmiechem.
- Daj spokój, żartowałam z tym Małyszem – szturcha mnie w ramię z szelmowskim uśmiechem, prawie wrzucając do wody.
Ma parę w tych rękach, skubana.
- Ale musisz mi coś więcej o tych swoich skokach opowiedzieć, bo tak po prawdzie to tylko jego kojarzę – mówi dalej. - I Schlierenzauera, z tym drugim od Redbulla... O, wiem już! Morgiego. Oglądałam jak byłam mała, co się tak gapisz? - znów mnie szturcha, ale tym razem jestem przygotowany. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mnie nabrała. - Jeszcze jednego pamiętam, kask miał fioletowy, zdaje się...
- Schmitt – podpowiadam, przekrzykując hałas, bowiem nagle zerwał się gwałtowny wiatr i wszystkie łódki zaczęły nagle jakby dzwonić.
- O, właśnie jakieś takie niemieckie nazwisko miał... - zgadza się Ala, podchodząc do masztu. Poprawia coś przy nim i przynajmniej na naszym jachcie robi się względnie cicho. - I co? Skaczesz tak jak oni?
- Nie bardzo – mówię, kiedy do mnie wraca. - Nie jestem jeszcze tak dobry. Ale od zeszłego roku jestem w kadrze juniorów – chwalę się.
- To świetnie! - woła, poprawiając okulary przeciwsłoneczne, które ma na głowie. Jest coś znajomego w tym geście, ale nie potrafię sobie w tej chwili przypomnieć co.
- W tym roku na Mistrzostwach Świata Juniorów byłem piąty – wspominam mimochodem.
- Ja swoje wygrałam – pokazuje mi język i spogląda w górę. - O patrz! Gwiazda Polarna! - wskazuje palcem jedną z wielu gwiazd migoczących nad nami. Dla mnie nie różni się od na niczym od miliarda pozostałych.
Ten gest jednak znowu coś mi przypomina. Coś zagrzebanego na dnie pamięci. Sen, może albo bardzo dawne wspomnienie. Przez chwilę próbuję je pochwycić, ale nie mam pojęcia do czego mógłbym się odnieść.
W tym momencie Ala opiera się o mnie i dociera do mnie jak bardzo jest zmarznięta. W końcu siedzi tu już od dawna, jak zwykle ubrana tylko w te swoje króciutkie szorty i bluzkę na ramiączkach. Ściągam więc szybko bluzę i podaję jej, ignorując jej zdziwione spojrzenie.
- Zmarzłaś – mówię tylko krótko, a ona bez słowa się ubiera.
Oboje opuszczamy nogi nad wodę, a ja lekko obejmuję ją ramieniem. Trener buja się lekko, kiedy wspólnie obserwujemy jak księżyc wyłania się z jeziora.
- Adam? - pyta nagle.
- No?
- Nie masz wrażenia, że... - waha się przez chwilę. - Że to już było? Kiedyś się wydarzyło?
Spoglądam na nią i rozumiem o co jej chodzi. Znam ją od paru dni, a czuję się w jej towarzyskie tak swobodnie, jak nie czułem się chyba nigdy w towarzystwie żadnej dziewczyny. Jest w niej coś boleśnie znajomego, coś co sprawia, że mógłbym skoczyć za nią w ogień. A jednak...
- Tak – mówię. - Ty też?
Kiwa głową.
- Opowiedz mi coś o sobie – prosi nagle, opierając mi głowę na ramieniu. Ten gest jest tak swobodny, jakby robiła to od zawsze.
- Co mam ci opowiedzieć? - zastanawiam się. Ta bliskość między nami jest absolutnie niekrępująca. - Jestem sobie zwykłym chłopakiem z Zakopanego, który mając sześć lat zapragnął skakać na nartach, a rodzice mu na to pozwolili – jak zwykle głos drży mi przy słowie „rodzice”. Tyle lat, a ja nadal się nie potrafię do tego przyzwyczaić...
- Sportowy idol? - atakuje mnie nagłym pytaniem. - Mam nadzieję, że to ktoś kogo kojarzę.
- Kamil Stoch – odpowiadam bez wahania.
- O, tego też znam! - cieszy się Ala, odwracając się w moją stronę. - On coś wygrał ostatnio, prawda? Jakiś medal czy puchar...
Rany boskie...
- Dziewczyno, gdzieś ty się chowała?! - wykrzykuję, nie mogąc znieść tej jawnej obrazy mistrza.
- W Giżycku – wzrusza ramionami. - A wcześniej trochę w Częstochowie, ale tego nie pamiętam dokładnie.
- Też tam kiedyś mieszkałem – wyrywa mi się.
- Przeprowadziłeś się? - pyta.
- Tak jakby – mówię, starając się ominąć nieprzyjemny temat.
- Ja w Giżycku mieszkam od śmierci rodziców – mówi, a z jej twarzy nagle znika uśmiech. - Zginęli w pożarze, gdy miałam cztery lata – wbija wzrok w taflę wody i mocno obejmuje podkurczone nogi ramionami.
- Przykro mi – mówię. - Wiem, jak to jest stracić kogoś bliskiego.
Rzuca mi krótkie spojrzenie znad ramienia. Dostrzegam w jej wzroku coś, co pozwala mi jej zaufać i wyrzucić z siebie to, o czym mówię mało komu.
- Moi rodzice też nie żyją – mówię szybko, nim opuści mnie odwaga. - Byłem wtedy mały, chodziłem do przedszkola, a pod moją nieobecność w kamienicy, w której mieszkaliśmy wybuchł gaz. Nawet nie pamiętam już jak wyglądali... - wzdycham.
- Ja pamiętam tylko mamę – mówi cicho Ala. - Miała jasne włosy i pachniała masłem kakaowym. I że obrączkę nosiła na łańcuszku na szyi, a nie na palcu.
Milczymy dłuższą chwilę, każde pogrążone we swoich wspomnieniach. Naprawdę dużo nas łączy. Mimowolnie myślę o tym, że niewiele osób chyba miało okazję obserwować Alę w takim wydaniu, jak ja przed chwilą. Pod maską zadziornej, przebojowej dziewczyny kryje się dziewczynka, która tęskni za swoimi rodzicami dokładnie tak samo jak ja.
- Muszę iść – mówię, czując w kieszeni wibrujący telefon. - Dzieci zaraz wrócą i muszę rozpalić ognisko.
- Pomogę ci – Ala wstaje, zgarnia z pokładu książkę oraz latarkę i schodzi na keję. Czeka aż do niej dołączę, a na jej twarzy znów gości ten zadziorny uśmiech, jakby rozmowa z sprzed chwili w ogóle nie miała miejsca.
- To, co? - pyta. - Opowiesz mi po drodze coś o tym Stochu...?
Jej uśmiech jest zaraźliwy. Obejmuję ją ramieniem i nie ma w tym nic nieodpowiedniego. Nie znaczy nic ponad przyjacielski gest, oznakę troski.
- „...o tym Stochu”? - powtarzam, kiedy ruszamy w kierunku obozu. - Dziewczyno, czy ty wiesz, że mówisz o podwójnym mistrzu olimpijskim...?
______
*wszystkie objaśnienia są do znalezienia w słowniku
Jeszcze więcej żeglarskiego słownictwa, ale dajecie radę, nie?
Jak Wam się Adaś podoba? I Ala? Hę?
Następny w przyszłym miesiącu. Takie życie.
Z ubolewaniem zauważyłam, że rozpikselowały mi się akapity. Jak tylko przemówię Blogspotowi do rozsądku to to naprawię, okej?

sobota, 21 maja 2016

Odnalezieni I

Przerwanki, lipiec 2015

- Ala, przygotujesz łódki?
Słońce przyjemnie przygrzewa, z lekkim ociąganiem więc unoszę się na łokciach i podnoszę do góry duże przeciwsłoneczne okulary, by spojrzeć na Karola. Woda cicho chlupocze o pomost za moimi plecami, ale chwila relaksu właśnie dobiegła końca.
- Jasne – wstaję i sięgam po koszulkę na ramiączkach wiszącą na kadłubie przycumowanego obok Trenera. - Omegi*? Czy Maka* też? - pytam, wciągając ją na siebie. Koniec opalania, bierzemy się do roboty.
- Omegi wystarczą – Karol uśmiecha się krótko. - Na tym turnusie jest tylko dziesiątka dzieciaków. Ale przyjechali dziś jeszcze jacyś ludzie z południa, być może będą chcieli coś od nas pożyczyć, to zerknij czy Kajtek naprawił miecz* w Trenerze*, ok?
- Jasne – mówię po raz kolejny i wskakuję na stojący obok jacht. Karol znika, a ja szybko upewniam się, że Trener jest w pełni sprawny. Kajtek zatkał nawet niewielką dziurę w kadłubie, więc w tym roku nie trzeba będzie codziennie wylewać ze staruszka wody.
Poprawiam jeszcze fał* miecza, który obluzował się nieco podczas mojej kontroli i wracam na pomost. Wyciągam ze stojącego na pomoście buta klucze i idę do hangaru po żagle.

***

W Przerwankach spędzam każde wakacje. Odkąd tylko po raz pierwszy dotknęłam steru ten pomost, to jezioro i ten las stały się moim domem. W sezonie spędzam tu także niemal każdy weekend, bo dojazd z Giżycka zajmuje mi niecałe pół godziny. Znam tu każdy kąt, z chęcią dzielę się więc moim doświadczeniem z młodymi adeptami żeglarstwa. Z radością patrzę jak znajdują w sobie pasję, którą ja sama odnalazłam prawie dziesięć lat temu. Jak odkrywają, że kawałek płótna i trochę liny w połączeniu z odrobiną wiatru i umiejętności może dać tyle radości.
Gdybym mogła, na jachcie spędziłabym całe życie. A przecież i tak na treningach mija mi co najmniej pół roku. Nie licząc wycieczek rekreacyjnych, kursów, obozów i zawodów, które zajmują niemal cały wolny czas. Lubię więc te tygodnie, kiedy zaszywam się nad niewielkim jeziorkiem w głębi Mazur, w obozie ukrytym w lesie i mogę odpocząć od tego sportowego zgiełku.
Karierę zawodniczą zaczęłam, kiedy miałam czternaście lat. Od tego czasu na moim koncie pojawiło się wiele juniorskich sukcesów, ale ten okres powoli dobiega końca i już niedługo wkroczę w świat zawodów seniorskich. Miałam już okazję startować w zawodach najwyższej rangi, nie odniosłam jednak większych sukcesów.
Zawsze czuję ekscytację na myśl o zbliżających się zawodach. Nie ze względu na możliwość sprawdzenia się na tle innych zawodniczek, czy na myśl o możliwych do zdobycia trofeów. Nigdy nie czułam w sobie żyłki rywalizacji. W czasie zawodów jestem tylko ja, mój jacht i wiatr. Cała reszta się nie liczy. Wspinam się na wyżyny moich umiejętności i odkrywam, że wciąż mogę postawić jeszcze jeden krok.
To nie jest bezpieczny sport. Wiatr jest bardzo zdradliwy i w jednej chwili z sprzymierzeńca może zmienić się w największego wroga. To kapryśny przyjaciel, który może zdradzić w najmniej odpowiednim momencie. Potężna dawka adrenaliny, lina trąca w dłonie, żagiel łopoczący przekornie, wiatr targający włosy i mięśnie napięte do granic wytrzymałości, przeciwstawiające się siłom natury.
I jak tu nie kochać tego sportu...?

***

Mocuję się z talią*, która standardowo musiała się poplątać. Nie wiem, kto ostatnio klarował* te liny, ale powinni go powiesić na maszcie na całą noc za to. Partactwo!
Zarzucam warkocz na plecy i w końcu znajduję końcówkę liny. Przekręcam bloczek i odkręcam szeklę*, kiedy za pleców dociera do mnie męski głos:
- Ty jesteś Ala? Słyszałem masz klucz do hangaru.
Prostuję się i obracam się w kierunku pomostu. Przede mną stoi chłopak w moim wieku z ciemnymi okularami wsadzonymi w zmierzwioną blond czuprynę. Całkiem przystojny chłopak, w sumie. Unosi wzrok, jeszcze przed chwilą wlepiony pewnie w mój wypięty tyłek.
- Tak, to ja – odpowiadam, poprawiając dżinsowe szorty. - A hangar jest otwarty – wskazuję brodą blaszany barak, którego drzwi rzeczywiście stoją otworem.
- Dzięki. Przynieść ci coś? - pyta.
Ma bardzo ładne oczy. Coś w jego spojrzeniu wydaje mi się znajome, ale nie mogę skojarzyć co. Jest bardzo szczupły, ale wygląda na silnego, co postanawiam wykorzystać.
- Jakbyś mógł mi podać groty* od szóstki i piątki – mówię. - Powinny być po lewej stronie.
Chłopak idzie do hangaru, a ja wracam do montowania talii. Kiedy szekla i dolny bloczek są już na swoim miejscu, znów słyszę jego głos.
- To te?
Obracam się i próbuję dojrzeć żagle, które miał mi przynieść. I albo coś jest nie tak z moim wzrokiem albo tego nie zrobił. Dopiero po chwili zauważam, że na wyciągniętej dłoni prezentuje mi właśnie dwie duże szekle.
- Skąd tyś się urwał, człowieku...?! - pytam, wychodząc na keję i zabierając mu szekle. Jeszcze by tylko tego brakowało, żeby wpadły do wody. - Czyś ty kiedyś widział żagiel...? - ruszam do hangaru, a on idzie za mną.
- Aaa... żagiel. No tak – mówi, wchodząc za mną do blaszaka, w którym jest jak zwykle upiornie gorąco. - Wybacz, ale nie jestem dobry w te klocki. Ja w zastępstwie kolegi przyjechałem jako opiekun zuchów. I kazali mi jakieś szekle przynieść czy coś takiego...
Wzdycham, ale to wyjaśnienie nastawia mnie od niego jakoś przyjaźniej. Staję na palcach i sięgam po grot od szóstki, a chłopak szybko reflektuje się i pomaga mi ściągnąć ciężki bom*.
- Okej – mówię. - W takim razie to jest grot. Żagiel tak duży. Z bomem – pukam placem wskazującym w wystające drzewce. - A szekle, po które cię wysłali, to te małe żelazne drobiazgi, które mi wtryniłeś przed chwilą – rzucam mu dwie, które wyciągam z kieszeni, a on sprawnie łapie je w półmroku spowijającym hangar.
Niezła koordynacja, huh.
- Dzięki – mówi. - A tak w ogóle, to Adam jestem – uśmiecha się.
- Ala – odpowiadam.
- Wiem – posyła mi jeszcze szerszy uśmiech i wskazuje na półkę poniżej. - Tego też ci wyciągnąć? - pyta.
- Tak – kiwam głową, a sama biorę jeszcze pod pachę oba foki*.
Adam bez problemu zanosi oba żagle na pomost i nawet pomaga mi je zamontować do masztu. Pyta czy może mi w czymś jeszcze pomóc, ale mówię, że dam już sobie radę.
- Ty jesteś od tych z Zakopanego? - pytam, kiedy już ma odejść.
- Tak, a co?
- Jak będziecie chcieli skorzystać z Trenera to dajcie znać - mówię, wskazując jacht. - Pomogę wam go ogarnąć, bo już się ledwo trzyma i trzeba z nim uważać.
- Dzięki za propozycję – Adam znów się uśmiecha. Ma naprawdę zniewalający uśmiech. - Ale raczej będziemy korzystać z kajaków... Wiesz może gdzie je znaleźć...?
- Następna przystań, jakieś dwieście metrów w tamtą stronę – wskazuję głową, kończąc mocować talię do bomu. - Są w tym dużym hangarze, a klucz ma Kajtek. Wiesz, który to Kajtek? - upewniam się.
- Tak, wiem – Adam chyba całkowicie rezygnuje z zamiaru odejścia, bo przysiada na polerze*, do którego zacumowana jest Omega, którą takluję i przygląda się mojej pracy. - chyba znasz tu każdy kąt, prawda?
- Oj tak – zgadzam się, przechodząc na dziób* i zaczynam zakładać foka. - Spędzam tu każde wakacje... Mówiłeś, że trafiłeś tu w zastępstwie... - zagajam, rzucając mu spojrzenie z ukosa.
- Tak. Mój kumpel miał tu przyjechać z zuchami na obóz, ale złamał nogę i obiecałem, że go zastąpię. Jak byłem młodszy, to liznąłem trochę harcerstwa, ale to całe żeglarstwo to dla mnie jakaś czarna magia... - wskazuje ręką dookoła.
Śmieję się serdecznie i wstaję, by zamontować fał. Adam podąża za mną chodząc w te i we wte wzdłuż jachtu.
- Nic skomplikowanego – mówię. - Choć, dobra. Ja siedzę w tym już prawie dziesięć lat, to chyba mam na to nieco inne spojrzenie...
Przeskakuję na rufę* następnej Omegi, wprawiając obie jednostki w silne bujanie, sprawnie jednak łapię równowagę, nie chwytając się nawet achtersztagu*.
- Niezła koordynacja – zauważa Adam.
No proszę, tyle nas łączy...
- Lata praktyki – śmieję się. - Podasz mi foka?
- To? - upewnia się, wskazując poskładany żagiel leżący na pomoście.
Kiwam głową i sprawnie kończę taklowanie* drugiej łódki. Potem obciągam koszulkę i zeskakuję na pomost. Zbieram swoje rzeczy pozostałe po porannym opalaniu i ponownie spoglądam na Adama.
- O której macie obiad? - pytam.
- O trzynastej.
- To do zobaczenia na obiedzie – zarzucam na ramię ręcznik i ruszam w kierunku obozu. - Dzięki za pomoc, Adam.
- Nie ma za co, Ala.
__________
* wszystkie zagadnienia do odnalezienia w zakładce słownik
Postanowiłam przybyć z pierwszym rozdziałem, mimo iż "Odchodzę" nadal nie jest ruszone. Trochę dużo żeglarskiej terminologii, ale mam nadzieję, że nikogo nie zraziłam ;). Trochę krótki, trochę mało wnoszący, ale powoli się rozkręcam. Czekam na Wasze wrażenia!