Giżycko, kwiecień 2016
Pogoda pod koniec marca nie rozpieszczała, więc pierwsze ciepłe dni kwietnia od razu zachęcają do treningu. Nie poszło mi zbyt dobrze w zawodach na Majorce, nie to co Alicji. Z palcem w nosie wbiła się do czołówki i jeszcze mówi, że to nic takiego. Jestem z niej dumy, ale też... zazdrosny.
Głupie, prawda?
Przecież to zupełnie inna klasa jachtu, inna trasa, inne... wszystko.
Ale to ssie, gdy twoja laska jest lepsza od ciebie. Mimo wszystko.
Przecież to zupełnie inna klasa jachtu, inna trasa, inne... wszystko.
Ale to ssie, gdy twoja laska jest lepsza od ciebie. Mimo wszystko.
- Tomek, ruchy! Szkoda czasu, po południu ma być burza - woła mnie Benek, zbiegam więc na keję, wciągając na siebie koszulkę ze swoim nazwiskiem. Finny to zgrabne żaglówki, podobne gabarytowo do Omeg, więc czasem i z nich korzystamy, choć różnią się znacznie powierzchnią żagli.
- Będzie Janek? - pytam, mocując żagiel i sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu. Niestety nie jest. Ktoś musiał pływać moim jachtem pod moją nieobecność.
Jak ja tego, kurwa, nienawidzę.
- Spóźni się, a Fabian ze złamaną ręką nawet nie ma co wchodzić na pokład. - Benek wzrusza ramionami. - Ale mówił, że może wpadnie pooglądać nas z brzegu.
Nie czekamy na kolegów i wypływamy na Kisajno. O tej porze roku jezioro jest puste, w wakacje kłębi się tu pełno "niedzielnych żeglarzy". Jeżeli coś wkurwia mnie bardziej niż debile na drodze, to są to tylko ameby umysłowe, które ktoś wpuszcza za ster i pozwala wypłynąć na jezioro. Dlatego latem omijam tutejsze akweny szerokim łukiem. A i tak coraz ciężej znaleźć w sezonie spokojne miejsce na trening.
- Jacewicz, weźże wybierz ten żagiel, bo się, kurwa, z ciebie śmieje! - Pociągam za szota i olewam Benka. Nie mam ostatnio najlepszego czucia, totalnie nie umiem ustawić się do wiatru. Kumpel zostawia mnie z tyłu o dwie długości, głównie dlatego, że jest na nawietrznej. Ostrzę, by wyminąć go i ukraść trochę wiatru, ale przy tym manewrze ucieka mi na kolejne trzy długości i mimo iż przyśpieszam, ruch ten okazuje się nieopłacalny.
Brawo, geniuszu. Rób tak dalej, a na bank dostaniesz stypendium.
- Opływamy wyspę? - krzyczę do kumpla, ten mnie jednak już nie słyszy.
No tak, chcesz z nim pogadać, to go dogoń. Widzę jednak, że Benek odpada i chyba przymierza się do opłynięcia wysepki. Kieruję się za nim i klnę siarczyście, gdy wiatr zdycha, a żagiel flaczeje.
Jednym plusem tej sytuacji jest to, że dotknęło to i Benka, do którego powoli dopływam.
- Ej, co jest? Kompletnie odstajesz, Jacewicz! - woła, kombinując coś z ustawieniem żagla.
- Przy tej flaucie i tak ci nic to nie da - uświadamiam go. - Ostatnio strasznie mi nie idzie, to chyba przez te nowe bloczki, zupełnie inaczej mi żagiel pracuje. - Krzywię się, choć wiem, że problem leży gdzie indziej.
- Chyba zdechło konkretnie - stwierdza Benek. - Cisza przed burzą, myślałem, że zdążymy jeszcze popływać. Wracamy?
Zerkam za siebie, na północy powoli tworzy się burzowa chmura. Mamy jeszcze jakąś godzinkę, może półtorej nim lunie, ale przy tym wietrze miną wieki, nim dokulamy się z powrotem do COSu.
- Wracamy. - Kiwam głową. - Odpalaj motorek, nie ma się co cackać, bo jak nas zdmuchnie to tylko raz.
Benek zgadza się ze mną i odpalamy silniki. Dzięki temu, kwadrans później cumujemy się już przy nabrzeżu, gdzie czekają na nas Janek i Fabian.
- Toście popływali! - nabija się ten pierwszy, gdy odbiera ode mnie cumę.
- Weź mnie, kurwa, nie denerwuj - odpowiadam poirytowany. - Chciałem się na nowo rozpływać po tej Majorce i dupa. Jutro jak nas trener pociśnie, to będziemy cienko piskać.
- No ja nie. - Wzrusza ramionami Fabian i wskazuje gips.
- Coś ty gościu zmajstrował? - Benek szturcha go w ramię i ściąga mokrą koszulkę ze swoim nazwiskiem.
- Klaudia trochę za ostro się ze mną bawiła i nieszczęśliwie spadłem z łóżka.
- Pokarało - śmieje się Janek. - A więc teraz twoja dziewczyna nazywa się Klaudia?
- Już była dziewczyna, znudziła mi się - prycha niefrasobliwie Fabian. - Chwilowo jestem wolny, więc jak znacie jakieś fajne laski, to możecie mnie śmiało przedstawiać. A propos fajnych lasek - zwraca się do mnie nagle. - Twoja Alka to jest przekozak, wbić się na Igrzyska na cztery miesiące przez godziną zero, nieźle!
- Co? - Marszczę brwi.
Co on, do cholery, bredzi?
- Nie mówiła ci? Twoja laska jedzie do Rio, a ty nic nie wiesz? - Fabian wytrzeszcza oczy. - Ej, czemu nie mówisz, że znowu macie ciche dni, podbiłbym do niej!
- Stul pysk, chyba, że chcesz mieć drugą rękę w gipsie - warczę i zarzucam torbę na ramię. - Odezwiesz się do mojej dziewczyny bez mojego pozwolenia i obiecuję ci - wylądujesz na ostrym dyżurze.
- Wyluzuj, stary! - Fabian spuszcza z tonu. Nie raz kazałem mu się trzymać od niej z daleka, a on nie raz ten zakaz łamał. Następnego ostrzeżenia nie będzie, a on dobrze o tym wie.
Bywa między nami różnie, ale Ala jest moja.
Tylko moja.
- Spadam, ludzie. Widzimy się jutro na treningu. A ty przestań się umawiać z kickbokserkami, a przynajmniej nie zaciągaj ich do łóżka, bo ci cały sezon przejdzie koło nosa - rzucam jeszcze do Fabiana, przybijam piątkę z Benkiem i Jankiem i wsiadam do auta.
Zdaje się, że muszę poważnie porozmawiać z Alicją.
Jak na kwiecień jest cholernie gorąco, a mnie padła klima w aucie. Kurwa.
Nawet nie mogę ściągnąć koszulki, bo mam skórzane fotele i chyba bym się do nich przykleił.
Cały czas próbuję dodzwonić się do Ali, ale jeśli jest na wodzie to i tak nie odbierze. A jak się okaże, że Fabian robi mnie w konia, to ukręcę mu łeb u samej dupy. Dosłownie.
Żaglówka, którą zazwyczaj pływa stoi przy kei, niesklarowana, ale Alicji nie ma nigdzie w pobliżu. Dziwne, nigdy nie zostawia takiego burdelu na łajbie, nawet jak bardzo się śpieszy. Rozglądam się bezradnie, czując jak poziom mojej irytacji rośnie.
- Ej, widziałaś Alę? - pytam jedną z lasek kręcących się w okolicy. Na pewno ją zna. Wszyscy ją tu znają.
- Poszła zadzwonić, a potem wraca na wodę. - Dziewczyna wykonuje ruch ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Przecież idzie burza - dziwię się.
- Ona lubi ryzyko. I ekstremalne warunki. - Wzrusza ramionami tamta i oddala się w kierunku hangaru.
Oj tak, lubi ryzyko. A ja znowu wychodzę na mięczaka, bo wystraszyłem się wielkiej, czarnej chmury i zapowiadanych ośmiu stopni w skali Beauforta. Nie to, co ona. Bo to przecież okazja, by poćwiczyć żeglarstwo ekstremalne. Dlaczegóż by nie.
Przedzieram się przez tatarak wąską ścieżką, tak jak mi zasugerowano i faktycznie, po chwili słyszę jej głos. Długą chwilę nie mogę jej zlokalizować, aż zauważam, że siedzi na konarze wierzby tuż nad taflą wody.
Oczywiście, doskonale wie, że nie znoszę takich miejsc.
Gramolę się za nią na konar i chcę ją objąć od tyłu, ale docierają do mnie jej słowa.
- ...i autentycznie, myślałam, że Sławek robi sobie ze mnie kawał, ale nie! Czaisz, Adaś? Jadę do Rio! Na Igrzyska! - milknie, słuchając odpowiedzi, a ja zaciskam mocno zęby. - Dobra, kończę, bo muszę jeszcze zadzwonić do Tomka, może już skończył trening. Pa!
- Skończyłem. Dawno temu - cedzę przez zęby, a Ala podskakuje zaskoczona.
- Nie strasz mnie tak, utopiłabym telefon. - W sekundzie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni i całuje mnie zachłannie. - A więc słyszałeś?
- Owszem - odpowiadam cierpko, nie oddając pocałunku. - Zastanawiam się tylko, dlaczego nie od ciebie.
- Dowiedziałam się dosłownie przed chwilą! - Zaplata ręce na piersi w obronnym geście.
- Jakimś cudem ja dowiedziałem się pół godziny temu od Fabiana. To trochę dłużej niż "przed chwilą", co? - stwierdzam z nieukrywaną satysfakcją. Rzadko zdarza mi się złapać ją na kłamstwie.
- Bo Klaudia stała tuż obok, gdy Sławek mi o tym mówił i wszystko mu od razu wypaplała przez telefon, jak jechał do was na trening. - Alicja wywraca oczami. - A potem od razu zadzwoniłam do rodziców. No i do Adama.
- Słyszałem - stwierdzam cierpko.
- Ty znowu o tym? - wzdycha ciężko. Nie wiem, co ona widzi w tym chudym kmiotku, że broni go z uporem godnym lepszej sprawy. - Nadal jesteś wściekły, serio? - pyta poirytowana, gdy nie dostrzega zmiany na mojej twarzy.
- Zdaje się, że mam o co. Przecież Fabian zerwał z Klaudią.
- Ona z nim. Właśnie przed chwilą, bo gdy do niego zadzwoniła stwierdził, że bardziej by mu się opłacało być ze mną, bo mam przynajmniej szansę na jakiś sukces. Klaudia się wkurwiła i rzuciła telefonem. Fabian zresztą od jakiegoś czasu chciał ją rzucić, ale jak widać go uprzedziła - mówi Alicja, nawet nie robiąc przerw na oddech.
- A co ona tutaj w ogóle robiła? - dziwię się. Ogółem to ta historia ma sens, to podobne do Fabiana. Gość zmienia laski, jak rękawiczki.
- Jak to co? - Ala znowu wywraca oczami, poirytowana moją niewiedzą. - Przecież to córka Sławka!
- Serio? Fabian pukał córkę twojego trenera?! - Wytrzeszczam oczy. - Nieźle!
- Ma za swoje, złamała mu rękę. Przypadkiem, ale jednak. - Alka wzrusza ramionami. - A jak Sławek się dowie, to połamie mu jeszcze obie nogi.
- Widziałem tę rękę. Ostro się bawili - śmieję się na myśl o perspektywie czekającej kumpla. Nie podoba mi się, że znów za plecami ryje się do mojej dziewczyny. Tak czy siak, złość na Alkę już mi przeszła. - To mów, o co chodzi z tymi Igrzyskami.
- No jadę na nie! - Moja dziewczyna rozpromienia się i znów rzuca mi się na szyję. - Zadzwonili do Sławka ze związku, bo okazało się, że Karolina jest w ciąży i nie może wystartować latem, bo akurat będzie w trzecim trymestrze. No a zmieniły się przepisy i nie mogą wystawić jednej osoby w dwóch konkurencjach, więc Gośka nie mogła jej zastąpić. Więc na gwałt szukali jakiejś laski z kwalifikacją olimpijską pływającej na Laserach, no i wychodzi na to, że jedyną taką osobą jestem ja!
- Oddychaj! - upominam ją ze śmiechem. - Jak się udusisz, to nigdzie nie pojedziesz.
Alicja bierze głęboki oddech i uśmiecha się szeroko.
- No więc tego. Jadę na Igrzyska. No i właśnie dość długo gadałam z tatą, bo trzeba załatwić paszport, wizę i inne takie tam, bo związek umywa ręce i jest mnóstwo papierologii do ogarnięcia, a trzeba to załatwić ASAP. Potem dzwoniłam do mamy, żeby się pochwalić, a jak miałam dzwonić do ciebie, to akurat Adam napisał, więc zamiast mu odpisywać zadzwoniłam, to się do razu pochwaliłam, nie? Dwie minuty może żeśmy rozmawiali, bo naprawdę chciałam już do ciebie dzwonić, misiu. - Ala kończy kolejną długą wypowiedź, mrugając oczami i choć to tani chwyt, ja zawsze się na niego nabieram.
Całuję ją mocno, wsuwając dłonie pod wilgotną koszulkę, a ona śmieje się kokieteryjnie i przekornie się odsuwa.
- Zejdźmy na ziemię. Zresztą muszę sklarować łajbę, zostawiłam tam straszny rozpiździel. - Zeskakuje na ścieżkę, a ja zaraz potem.
- Widziałem - zgadzam się z nią i zrównujemy krok. - Nie będziesz już wypływać? - pytam retorycznie, wsuwając dłoń w tylną kieszeń jej spodenek.
- Jeżeli tak stawiasz sprawę, to przeszła mi ochota na ujarzmianie piorunów. - Uśmiecha się zalotnie, a ja wiem, że z dzisiejszego treningu już nici. Nawet jakby po południu miała być pogoda, jak żyleta.
- A Sławek? - pytam jeszcze, choć znam odpowiedź.
- Pieprzyć Sławka, dziś świętujemy na osobności. - Całuje mnie przeciągle i ciągnie do najbliższego bungalowu. - Wynagrodzę ci ten ciężki poranek - dodaje, przekręcając klucz w zamku.
I, owszem, wynagradza mi go.
- Naprawdę nie wiesz? - wzdycham, przekręcając kluczyk w stacyjce i mocno gazuję samochód. Jakaś babka przechodząca chodnikiem rzuca mi oburzone spojrzenie.
Stara prukwa.
- Jestem skatowana po tych treningach i ledwie wiem, jak się nazywam - odpowiada, wyraźnie zmęczona i zamyka podsufitkę, a ja wyjeżdżam z osiedlowej uliczki, przy której mieszka. - Sławek normalnie oszalał na punkcie tych Igrzysk. Ja rozumiem, że to zaszczyt, szansa i tak dalej, ale jak nie zwolni tempa to mnie zajedzie. Spędziłam w tym tygodniu ponad sto godzin na wodzie. Rozumiesz? To czternaście godzin na dobę! Pozostałe dziesięć to siedem na sen, dwie na jedzenie i jedna na dojazdy.
- Mhm, rozumiem - odpowiadam markotnie. Jakość ciężko mi uwierzyć, że nie udało jej się wygospodarować dla mnie nawet dwóch minut żeby porozmawiać. Trzech lakonicznych SMSów nie liczę jako rozmowy. - Szukam roboty na lato - dodaję jakby od niechcenia.
- Po co? - dziwi się Alicja, ale pytanie zostaje bez odpowiedzi, bo podjeżdżamy pod jedną z lepszych restauracji w Giżycku. - La Biblioteque? Oszalałeś? Co to za okazja? - wytrzeszcza oczy, a ja uświadamiam sobie, że sobie nie przypomni.
- Nasza rocznica. Trzecia - przypominam jej chłodno, a Alicja unosi dłoń do ust.
- O cholera, dziś dwudziesty pierwszy kwietnia?! Byłam przekonana, że to za tydzień dopiero! Przepraszam, naprawdę miałam ostatnie siedem dni wyjęte z życia.
- Nieważne. Chodź, mamy rezerwację. - W myślach gratuluję sobie, że napisałem jej, jak ma się ubrać, bo gotowa byłaby przyjść w dresie.
Wchodzimy do środka, a kelner prowadzi nas do stolika dla dwojga w ustronnym miejscu. Wybieram wino i przystawki, a Ala przegląda kartę z głównymi daniami.
- Sławek narzucił mi dietę, ale w takim wypadku zaczynam chyba od jutra - wzdycha. - Czekaj, bo nie skończyłeś mi mówić o tej pracy. Czemu, przecież to środek sezonu. - Odkłada menu i spogląda na mnie z uwagą.
- Jestem w rezerwie na razie. Jak się nie poprawię do końca maja, to mogę się pożegnać z pierwszą ligą, a wiesz jak jest w niższych rangą zawodach. - Krzywię się. - Ani nie ma z tego hajsu, ani satysfakcji.
- Więc może zamiast szukać roboty, powinieneś przyłożyć się do treningów? - sugeruje Alicja.
- A myślisz, że nie próbowałem?! - wybucham, uspokajam się jednak, gdy kelner przynosi wino i przystawki. Biorę długi łyk dla uspokojenia. - Nie idzie mi. I basta.
- Czy ty przypadkiem nie prowadzisz? - Ala podejrzliwie wskazuje kieliszek w mojej dłoni.
- Wywietrzeje. A jak nie zadzwonię po Janka, jest mi winien przysługę - bagatelizuję jej obawy. - Twój ojciec nie potrzebuje kogoś do pomocy na lato?
- Mogę zapytać, ale chyba już podpisał umowę z jakąś firmą pośredniczącą w zatrudnieniu pracowników na lato. Wiesz do tych mało odpowiedzialnych prac. - Ala wzrusza ramionami. - Nic dla ciebie. Ale nie możesz zakładać z góry, że się nie uda. Może popływaj z kimś innym. Albo na innym jachcie. Nie wiem, zmień akwen. Może to po prostu rutyna?
- Łatwo ci mówić - sarkam. - Tobie wychodzi wszystko perfekcyjnie ostatnio.
- Wcale nie - zaprzecza natychmiast.
- Jasne, widziałem cię wczoraj. - Wywracam oczami. - Znam może ze dwie osoby z takim refleksem i żadna z nich nie pływa na Laserach, a co najwyżej na desce albo innym, małym fiu-bździu.
- Chcę ci tylko pomóc - odpowiada urażona. - Bo im bardziej ci nie idzie, tym bardziej jesteś wkurzony, a im bardziej jesteś wkurzony, tym gorzej ci idzie. I koło się zamyka. Daj sobie pomóc, Tomek. To nie jest sytuacja bez wyjścia.
- Nie jestem tak utalentowany, jak ty.
- Sukces to dziesięć procent talentu i dziewięćdziesiąt procent ciężkiej pracy. Niczego nie dostałam w prezencie.
- Aha, więc twierdzisz, że jestem po prostu leniwy? - cedzę przez zęby, a Ala mocno mruży oczy, co oznacza, że właśnie podręcznikowo udało mi się ją wkurzyć.
I to w dniu naszej rocznicy. Brawo, geniuszu.
- Nie, nie twierdzę, że jesteś leniwy - odpowiada, wstając od stolika. - Ale być może nie zależy ci na tym tak bardzo, jak powinno. I to nie tylko na żeglarstwie. - Rzuca na pusty talerz serwetkę i zdecydowanym krokiem rusza w kierunku wyjścia.
- Alicja! - zrywam się za nią, ale zatrzymuję się. Ludzie się na mnie gapią, przerywając rozmowy i posiłki, a ja stoję niezdecydowany. Nie mogę przecież wyjść tak po prostu za nią z restauracji! - Alicja! - wołam raz jeszcze za nią, ale znika już za drzwiami.
W tej chwili dostrzegam zmierzającego ku mnie obsługującego nas kelnera, którego witam niczym wybawienie.
- Ja zaraz wrócę! - zapewniam go i nie czekając na odpowiedź wybiegam za Alicją.
Rozglądam się po ulicy i po deptaku wzdłuż kanału, nigdzie jednak nie mogę jej dostrzec. Jest już ciemno, a latarnie nie świecą, równie dobrze może więc być tak naprawdę w zasięgu wzroku.
Kurwa.
- ALICJA! - wołam gromko, jednak odpowiada mi tylko echo i skrzeczenie spłoszonego przez mój krzyk ptactwa. Wyciągam telefon i dzwonię do niej, jednak linia jest zajęta. Pewnie dzwoni wyżalić się swojemu Adasiowi, psia jego mać...
Piszę jej wiadomość, jednak kiedy po pięciu minutach nie odpisuje, wracam do restauracji, dopijam wino i płacę niezbyt wygórowany rachunek.
- Randka nie poszła chyba po myśli? - Kelner nie może nie wtrącić swoich trzech groszy.
- Wal się pan - odpowiadam warknięciem i cofam rękę z napiwkiem. Wychodzę odprowadzony jego niezbyt zadowolonym spojrzeniem i wsiadam do auta. Chwilę zastanawiam się co robić, w końcu wyciągam telefon i raz jeszcze dzwonię do Alicji.
O dziwo, odbiera.
- Streszczaj się, za kwadrans idę spać, bo od szóstej mam trening - odzywa się wrogo, po drugiej stronie słuchawki.
- Przepraszam, wynagrodzę ci to. - Z doświadczenia wiem, że jeśli chodzi o kobiety, to czasem warto się pokajać, nawet jeżeli na Alę takie chwyty rzadko działają.
- Ciekawe kiedy. Do końca tygodnia treningi, a w weekend jadę do Adama - mówi zimno, a mnie aż robi się gorąco z wściekłości.
- Po chu-...? - urywam w pół słowa. - Po co? - kończę spokojniej, choć nadal się we mnie gotuje.
- Bo mam taką fanaberię - odpowiada. - Zaprosił mnie. Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć. Coś jeszcze ode mnie chcesz? Bo muszę iść pod prysznic.
- Znajdź dla mnie czas, Ala. Proszę - mówię cicho. Nadal jestem na nią wściekły, ale wiem, że ta złość za kilka minut wyparuje i po prostu będę żałował, że nie udało nam się spędzić wspólnie czasu.
- Dam znać. Trenuj - rzuca na koniec, nim się rozłącza. Na razie na nic więcej nie mogę liczyć.
Patrzę się tępo na kanał przez przednią szybę i nadal nie wiem, co robić. Nie chcę teraz wracać do domu. Muszę jakoś rozładować emocje. Zastanawiam się, którego z kumpli wyciągnąć z domu. Janek nie jest zbyt imprezowym typem, Benek ma jutro z rana jakieś ważne sprawy do pozałatwiania, a Fabian...
- A więc mówisz stary, że jednak masz wolny wieczór? - pyta radośnie, gdy do niego dzwonię i wyłuszczam sprawę. - To się dobrze składa, właśnie wybierałem się na ognisko na plaży nad Niegocinem. Możesz się zabrać ze mną, mają być fajne laski.
- Nie interesują mnie żadne laski - odpowiadam chłodno, wpisując adres w GPS, choć to niedaleko.
- Jasne, jasne. Zawsze tak mówisz. Zwłaszcza, gdy jesteś pokłócony ze swoją lubą. A wszyscy wiemy, jak to się kończy - rechocze Fabian, a ja zgrzytam zębami.
- Morda w kubeł. Będę za dziesięć minut.
- To na razie. Czekam tam, gdzie zwykle. - Kumpel rozłącza się, a ja odpalam auto.
W dupie mam takie rocznice. To najlepszy dowód na to, że nie warto się starać.
...albo po prostu na to, że nie należy wylewać na Alicję swojej frustracji, gdy ta świętuje swój sukces. Niestety żadne z nas nie ma łatwego charakteru. I oboje w pewnych kwestiach jesteśmy perfekcjonistami. To nie pierwsza taka kłótnia i nie ostatnia.
Ale ona wróci. Zawsze wraca.
Zawsze.
____________
Z niemałym poślizgiem, ale nie miałam komputera, ani czasu. Tym razem perspektywa Tomka. Co sobie teraz o nim sądzicie? Bo ja na swój sposób lubię tego gostka. No a kariera Ali napiera impetu, co nie?
Do zobaczenia!
- Będzie Janek? - pytam, mocując żagiel i sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu. Niestety nie jest. Ktoś musiał pływać moim jachtem pod moją nieobecność.
Jak ja tego, kurwa, nienawidzę.
- Spóźni się, a Fabian ze złamaną ręką nawet nie ma co wchodzić na pokład. - Benek wzrusza ramionami. - Ale mówił, że może wpadnie pooglądać nas z brzegu.
Nie czekamy na kolegów i wypływamy na Kisajno. O tej porze roku jezioro jest puste, w wakacje kłębi się tu pełno "niedzielnych żeglarzy". Jeżeli coś wkurwia mnie bardziej niż debile na drodze, to są to tylko ameby umysłowe, które ktoś wpuszcza za ster i pozwala wypłynąć na jezioro. Dlatego latem omijam tutejsze akweny szerokim łukiem. A i tak coraz ciężej znaleźć w sezonie spokojne miejsce na trening.
- Jacewicz, weźże wybierz ten żagiel, bo się, kurwa, z ciebie śmieje! - Pociągam za szota i olewam Benka. Nie mam ostatnio najlepszego czucia, totalnie nie umiem ustawić się do wiatru. Kumpel zostawia mnie z tyłu o dwie długości, głównie dlatego, że jest na nawietrznej. Ostrzę, by wyminąć go i ukraść trochę wiatru, ale przy tym manewrze ucieka mi na kolejne trzy długości i mimo iż przyśpieszam, ruch ten okazuje się nieopłacalny.
Brawo, geniuszu. Rób tak dalej, a na bank dostaniesz stypendium.
- Opływamy wyspę? - krzyczę do kumpla, ten mnie jednak już nie słyszy.
No tak, chcesz z nim pogadać, to go dogoń. Widzę jednak, że Benek odpada i chyba przymierza się do opłynięcia wysepki. Kieruję się za nim i klnę siarczyście, gdy wiatr zdycha, a żagiel flaczeje.
Jednym plusem tej sytuacji jest to, że dotknęło to i Benka, do którego powoli dopływam.
- Ej, co jest? Kompletnie odstajesz, Jacewicz! - woła, kombinując coś z ustawieniem żagla.
- Przy tej flaucie i tak ci nic to nie da - uświadamiam go. - Ostatnio strasznie mi nie idzie, to chyba przez te nowe bloczki, zupełnie inaczej mi żagiel pracuje. - Krzywię się, choć wiem, że problem leży gdzie indziej.
- Chyba zdechło konkretnie - stwierdza Benek. - Cisza przed burzą, myślałem, że zdążymy jeszcze popływać. Wracamy?
Zerkam za siebie, na północy powoli tworzy się burzowa chmura. Mamy jeszcze jakąś godzinkę, może półtorej nim lunie, ale przy tym wietrze miną wieki, nim dokulamy się z powrotem do COSu.
- Wracamy. - Kiwam głową. - Odpalaj motorek, nie ma się co cackać, bo jak nas zdmuchnie to tylko raz.
Benek zgadza się ze mną i odpalamy silniki. Dzięki temu, kwadrans później cumujemy się już przy nabrzeżu, gdzie czekają na nas Janek i Fabian.
- Toście popływali! - nabija się ten pierwszy, gdy odbiera ode mnie cumę.
- Weź mnie, kurwa, nie denerwuj - odpowiadam poirytowany. - Chciałem się na nowo rozpływać po tej Majorce i dupa. Jutro jak nas trener pociśnie, to będziemy cienko piskać.
- No ja nie. - Wzrusza ramionami Fabian i wskazuje gips.
- Coś ty gościu zmajstrował? - Benek szturcha go w ramię i ściąga mokrą koszulkę ze swoim nazwiskiem.
- Klaudia trochę za ostro się ze mną bawiła i nieszczęśliwie spadłem z łóżka.
- Pokarało - śmieje się Janek. - A więc teraz twoja dziewczyna nazywa się Klaudia?
- Już była dziewczyna, znudziła mi się - prycha niefrasobliwie Fabian. - Chwilowo jestem wolny, więc jak znacie jakieś fajne laski, to możecie mnie śmiało przedstawiać. A propos fajnych lasek - zwraca się do mnie nagle. - Twoja Alka to jest przekozak, wbić się na Igrzyska na cztery miesiące przez godziną zero, nieźle!
- Co? - Marszczę brwi.
Co on, do cholery, bredzi?
- Nie mówiła ci? Twoja laska jedzie do Rio, a ty nic nie wiesz? - Fabian wytrzeszcza oczy. - Ej, czemu nie mówisz, że znowu macie ciche dni, podbiłbym do niej!
- Stul pysk, chyba, że chcesz mieć drugą rękę w gipsie - warczę i zarzucam torbę na ramię. - Odezwiesz się do mojej dziewczyny bez mojego pozwolenia i obiecuję ci - wylądujesz na ostrym dyżurze.
- Wyluzuj, stary! - Fabian spuszcza z tonu. Nie raz kazałem mu się trzymać od niej z daleka, a on nie raz ten zakaz łamał. Następnego ostrzeżenia nie będzie, a on dobrze o tym wie.
Bywa między nami różnie, ale Ala jest moja.
Tylko moja.
- Spadam, ludzie. Widzimy się jutro na treningu. A ty przestań się umawiać z kickbokserkami, a przynajmniej nie zaciągaj ich do łóżka, bo ci cały sezon przejdzie koło nosa - rzucam jeszcze do Fabiana, przybijam piątkę z Benkiem i Jankiem i wsiadam do auta.
Zdaje się, że muszę poważnie porozmawiać z Alicją.
***
Nawet poza sezonem centrum Giżycka jest zakorkowane o tej porze. Klnę pod nosem czekając na otwarcie mostu obrotowego. Muszę się dostać na drugą stronę kanału, bo Ala trenuje dziś na wschodnim brzegu Niegocina. Po odstaniu dziesięciu minut, ruch wodny zostaje wstrzymany, most wraca na swoje miejsce i mogę jechać dalej. Jak na kwiecień jest cholernie gorąco, a mnie padła klima w aucie. Kurwa.
Nawet nie mogę ściągnąć koszulki, bo mam skórzane fotele i chyba bym się do nich przykleił.
Cały czas próbuję dodzwonić się do Ali, ale jeśli jest na wodzie to i tak nie odbierze. A jak się okaże, że Fabian robi mnie w konia, to ukręcę mu łeb u samej dupy. Dosłownie.
Żaglówka, którą zazwyczaj pływa stoi przy kei, niesklarowana, ale Alicji nie ma nigdzie w pobliżu. Dziwne, nigdy nie zostawia takiego burdelu na łajbie, nawet jak bardzo się śpieszy. Rozglądam się bezradnie, czując jak poziom mojej irytacji rośnie.
- Ej, widziałaś Alę? - pytam jedną z lasek kręcących się w okolicy. Na pewno ją zna. Wszyscy ją tu znają.
- Poszła zadzwonić, a potem wraca na wodę. - Dziewczyna wykonuje ruch ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Przecież idzie burza - dziwię się.
- Ona lubi ryzyko. I ekstremalne warunki. - Wzrusza ramionami tamta i oddala się w kierunku hangaru.
Oj tak, lubi ryzyko. A ja znowu wychodzę na mięczaka, bo wystraszyłem się wielkiej, czarnej chmury i zapowiadanych ośmiu stopni w skali Beauforta. Nie to, co ona. Bo to przecież okazja, by poćwiczyć żeglarstwo ekstremalne. Dlaczegóż by nie.
Przedzieram się przez tatarak wąską ścieżką, tak jak mi zasugerowano i faktycznie, po chwili słyszę jej głos. Długą chwilę nie mogę jej zlokalizować, aż zauważam, że siedzi na konarze wierzby tuż nad taflą wody.
Oczywiście, doskonale wie, że nie znoszę takich miejsc.
Gramolę się za nią na konar i chcę ją objąć od tyłu, ale docierają do mnie jej słowa.
- ...i autentycznie, myślałam, że Sławek robi sobie ze mnie kawał, ale nie! Czaisz, Adaś? Jadę do Rio! Na Igrzyska! - milknie, słuchając odpowiedzi, a ja zaciskam mocno zęby. - Dobra, kończę, bo muszę jeszcze zadzwonić do Tomka, może już skończył trening. Pa!
- Skończyłem. Dawno temu - cedzę przez zęby, a Ala podskakuje zaskoczona.
- Nie strasz mnie tak, utopiłabym telefon. - W sekundzie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni i całuje mnie zachłannie. - A więc słyszałeś?
- Owszem - odpowiadam cierpko, nie oddając pocałunku. - Zastanawiam się tylko, dlaczego nie od ciebie.
- Dowiedziałam się dosłownie przed chwilą! - Zaplata ręce na piersi w obronnym geście.
- Jakimś cudem ja dowiedziałem się pół godziny temu od Fabiana. To trochę dłużej niż "przed chwilą", co? - stwierdzam z nieukrywaną satysfakcją. Rzadko zdarza mi się złapać ją na kłamstwie.
- Bo Klaudia stała tuż obok, gdy Sławek mi o tym mówił i wszystko mu od razu wypaplała przez telefon, jak jechał do was na trening. - Alicja wywraca oczami. - A potem od razu zadzwoniłam do rodziców. No i do Adama.
- Słyszałem - stwierdzam cierpko.
- Ty znowu o tym? - wzdycha ciężko. Nie wiem, co ona widzi w tym chudym kmiotku, że broni go z uporem godnym lepszej sprawy. - Nadal jesteś wściekły, serio? - pyta poirytowana, gdy nie dostrzega zmiany na mojej twarzy.
- Zdaje się, że mam o co. Przecież Fabian zerwał z Klaudią.
- Ona z nim. Właśnie przed chwilą, bo gdy do niego zadzwoniła stwierdził, że bardziej by mu się opłacało być ze mną, bo mam przynajmniej szansę na jakiś sukces. Klaudia się wkurwiła i rzuciła telefonem. Fabian zresztą od jakiegoś czasu chciał ją rzucić, ale jak widać go uprzedziła - mówi Alicja, nawet nie robiąc przerw na oddech.
- A co ona tutaj w ogóle robiła? - dziwię się. Ogółem to ta historia ma sens, to podobne do Fabiana. Gość zmienia laski, jak rękawiczki.
- Jak to co? - Ala znowu wywraca oczami, poirytowana moją niewiedzą. - Przecież to córka Sławka!
- Serio? Fabian pukał córkę twojego trenera?! - Wytrzeszczam oczy. - Nieźle!
- Ma za swoje, złamała mu rękę. Przypadkiem, ale jednak. - Alka wzrusza ramionami. - A jak Sławek się dowie, to połamie mu jeszcze obie nogi.
- Widziałem tę rękę. Ostro się bawili - śmieję się na myśl o perspektywie czekającej kumpla. Nie podoba mi się, że znów za plecami ryje się do mojej dziewczyny. Tak czy siak, złość na Alkę już mi przeszła. - To mów, o co chodzi z tymi Igrzyskami.
- No jadę na nie! - Moja dziewczyna rozpromienia się i znów rzuca mi się na szyję. - Zadzwonili do Sławka ze związku, bo okazało się, że Karolina jest w ciąży i nie może wystartować latem, bo akurat będzie w trzecim trymestrze. No a zmieniły się przepisy i nie mogą wystawić jednej osoby w dwóch konkurencjach, więc Gośka nie mogła jej zastąpić. Więc na gwałt szukali jakiejś laski z kwalifikacją olimpijską pływającej na Laserach, no i wychodzi na to, że jedyną taką osobą jestem ja!
- Oddychaj! - upominam ją ze śmiechem. - Jak się udusisz, to nigdzie nie pojedziesz.
Alicja bierze głęboki oddech i uśmiecha się szeroko.
- No więc tego. Jadę na Igrzyska. No i właśnie dość długo gadałam z tatą, bo trzeba załatwić paszport, wizę i inne takie tam, bo związek umywa ręce i jest mnóstwo papierologii do ogarnięcia, a trzeba to załatwić ASAP. Potem dzwoniłam do mamy, żeby się pochwalić, a jak miałam dzwonić do ciebie, to akurat Adam napisał, więc zamiast mu odpisywać zadzwoniłam, to się do razu pochwaliłam, nie? Dwie minuty może żeśmy rozmawiali, bo naprawdę chciałam już do ciebie dzwonić, misiu. - Ala kończy kolejną długą wypowiedź, mrugając oczami i choć to tani chwyt, ja zawsze się na niego nabieram.
Całuję ją mocno, wsuwając dłonie pod wilgotną koszulkę, a ona śmieje się kokieteryjnie i przekornie się odsuwa.
- Zejdźmy na ziemię. Zresztą muszę sklarować łajbę, zostawiłam tam straszny rozpiździel. - Zeskakuje na ścieżkę, a ja zaraz potem.
- Widziałem - zgadzam się z nią i zrównujemy krok. - Nie będziesz już wypływać? - pytam retorycznie, wsuwając dłoń w tylną kieszeń jej spodenek.
- Jeżeli tak stawiasz sprawę, to przeszła mi ochota na ujarzmianie piorunów. - Uśmiecha się zalotnie, a ja wiem, że z dzisiejszego treningu już nici. Nawet jakby po południu miała być pogoda, jak żyleta.
- A Sławek? - pytam jeszcze, choć znam odpowiedź.
- Pieprzyć Sławka, dziś świętujemy na osobności. - Całuje mnie przeciągle i ciągnie do najbliższego bungalowu. - Wynagrodzę ci ten ciężki poranek - dodaje, przekręcając klucz w zamku.
I, owszem, wynagradza mi go.
***
- Dokąd jedziemy? - pyta ciekawie, ściągając na dół podsufitkę i oglądając się uważnie w lusterku. - Byłeś strasznie tajemniczy - dodaje poprawiając krwistoczerwoną szminkę na ustach.- Naprawdę nie wiesz? - wzdycham, przekręcając kluczyk w stacyjce i mocno gazuję samochód. Jakaś babka przechodząca chodnikiem rzuca mi oburzone spojrzenie.
Stara prukwa.
- Jestem skatowana po tych treningach i ledwie wiem, jak się nazywam - odpowiada, wyraźnie zmęczona i zamyka podsufitkę, a ja wyjeżdżam z osiedlowej uliczki, przy której mieszka. - Sławek normalnie oszalał na punkcie tych Igrzysk. Ja rozumiem, że to zaszczyt, szansa i tak dalej, ale jak nie zwolni tempa to mnie zajedzie. Spędziłam w tym tygodniu ponad sto godzin na wodzie. Rozumiesz? To czternaście godzin na dobę! Pozostałe dziesięć to siedem na sen, dwie na jedzenie i jedna na dojazdy.
- Mhm, rozumiem - odpowiadam markotnie. Jakość ciężko mi uwierzyć, że nie udało jej się wygospodarować dla mnie nawet dwóch minut żeby porozmawiać. Trzech lakonicznych SMSów nie liczę jako rozmowy. - Szukam roboty na lato - dodaję jakby od niechcenia.
- Po co? - dziwi się Alicja, ale pytanie zostaje bez odpowiedzi, bo podjeżdżamy pod jedną z lepszych restauracji w Giżycku. - La Biblioteque? Oszalałeś? Co to za okazja? - wytrzeszcza oczy, a ja uświadamiam sobie, że sobie nie przypomni.
- Nasza rocznica. Trzecia - przypominam jej chłodno, a Alicja unosi dłoń do ust.
- O cholera, dziś dwudziesty pierwszy kwietnia?! Byłam przekonana, że to za tydzień dopiero! Przepraszam, naprawdę miałam ostatnie siedem dni wyjęte z życia.
- Nieważne. Chodź, mamy rezerwację. - W myślach gratuluję sobie, że napisałem jej, jak ma się ubrać, bo gotowa byłaby przyjść w dresie.
Wchodzimy do środka, a kelner prowadzi nas do stolika dla dwojga w ustronnym miejscu. Wybieram wino i przystawki, a Ala przegląda kartę z głównymi daniami.
- Sławek narzucił mi dietę, ale w takim wypadku zaczynam chyba od jutra - wzdycha. - Czekaj, bo nie skończyłeś mi mówić o tej pracy. Czemu, przecież to środek sezonu. - Odkłada menu i spogląda na mnie z uwagą.
- Jestem w rezerwie na razie. Jak się nie poprawię do końca maja, to mogę się pożegnać z pierwszą ligą, a wiesz jak jest w niższych rangą zawodach. - Krzywię się. - Ani nie ma z tego hajsu, ani satysfakcji.
- Więc może zamiast szukać roboty, powinieneś przyłożyć się do treningów? - sugeruje Alicja.
- A myślisz, że nie próbowałem?! - wybucham, uspokajam się jednak, gdy kelner przynosi wino i przystawki. Biorę długi łyk dla uspokojenia. - Nie idzie mi. I basta.
- Czy ty przypadkiem nie prowadzisz? - Ala podejrzliwie wskazuje kieliszek w mojej dłoni.
- Wywietrzeje. A jak nie zadzwonię po Janka, jest mi winien przysługę - bagatelizuję jej obawy. - Twój ojciec nie potrzebuje kogoś do pomocy na lato?
- Mogę zapytać, ale chyba już podpisał umowę z jakąś firmą pośredniczącą w zatrudnieniu pracowników na lato. Wiesz do tych mało odpowiedzialnych prac. - Ala wzrusza ramionami. - Nic dla ciebie. Ale nie możesz zakładać z góry, że się nie uda. Może popływaj z kimś innym. Albo na innym jachcie. Nie wiem, zmień akwen. Może to po prostu rutyna?
- Łatwo ci mówić - sarkam. - Tobie wychodzi wszystko perfekcyjnie ostatnio.
- Wcale nie - zaprzecza natychmiast.
- Jasne, widziałem cię wczoraj. - Wywracam oczami. - Znam może ze dwie osoby z takim refleksem i żadna z nich nie pływa na Laserach, a co najwyżej na desce albo innym, małym fiu-bździu.
- Chcę ci tylko pomóc - odpowiada urażona. - Bo im bardziej ci nie idzie, tym bardziej jesteś wkurzony, a im bardziej jesteś wkurzony, tym gorzej ci idzie. I koło się zamyka. Daj sobie pomóc, Tomek. To nie jest sytuacja bez wyjścia.
- Nie jestem tak utalentowany, jak ty.
- Sukces to dziesięć procent talentu i dziewięćdziesiąt procent ciężkiej pracy. Niczego nie dostałam w prezencie.
- Aha, więc twierdzisz, że jestem po prostu leniwy? - cedzę przez zęby, a Ala mocno mruży oczy, co oznacza, że właśnie podręcznikowo udało mi się ją wkurzyć.
I to w dniu naszej rocznicy. Brawo, geniuszu.
- Nie, nie twierdzę, że jesteś leniwy - odpowiada, wstając od stolika. - Ale być może nie zależy ci na tym tak bardzo, jak powinno. I to nie tylko na żeglarstwie. - Rzuca na pusty talerz serwetkę i zdecydowanym krokiem rusza w kierunku wyjścia.
- Alicja! - zrywam się za nią, ale zatrzymuję się. Ludzie się na mnie gapią, przerywając rozmowy i posiłki, a ja stoję niezdecydowany. Nie mogę przecież wyjść tak po prostu za nią z restauracji! - Alicja! - wołam raz jeszcze za nią, ale znika już za drzwiami.
W tej chwili dostrzegam zmierzającego ku mnie obsługującego nas kelnera, którego witam niczym wybawienie.
- Ja zaraz wrócę! - zapewniam go i nie czekając na odpowiedź wybiegam za Alicją.
Rozglądam się po ulicy i po deptaku wzdłuż kanału, nigdzie jednak nie mogę jej dostrzec. Jest już ciemno, a latarnie nie świecą, równie dobrze może więc być tak naprawdę w zasięgu wzroku.
Kurwa.
- ALICJA! - wołam gromko, jednak odpowiada mi tylko echo i skrzeczenie spłoszonego przez mój krzyk ptactwa. Wyciągam telefon i dzwonię do niej, jednak linia jest zajęta. Pewnie dzwoni wyżalić się swojemu Adasiowi, psia jego mać...
Piszę jej wiadomość, jednak kiedy po pięciu minutach nie odpisuje, wracam do restauracji, dopijam wino i płacę niezbyt wygórowany rachunek.
- Randka nie poszła chyba po myśli? - Kelner nie może nie wtrącić swoich trzech groszy.
- Wal się pan - odpowiadam warknięciem i cofam rękę z napiwkiem. Wychodzę odprowadzony jego niezbyt zadowolonym spojrzeniem i wsiadam do auta. Chwilę zastanawiam się co robić, w końcu wyciągam telefon i raz jeszcze dzwonię do Alicji.
O dziwo, odbiera.
- Streszczaj się, za kwadrans idę spać, bo od szóstej mam trening - odzywa się wrogo, po drugiej stronie słuchawki.
- Przepraszam, wynagrodzę ci to. - Z doświadczenia wiem, że jeśli chodzi o kobiety, to czasem warto się pokajać, nawet jeżeli na Alę takie chwyty rzadko działają.
- Ciekawe kiedy. Do końca tygodnia treningi, a w weekend jadę do Adama - mówi zimno, a mnie aż robi się gorąco z wściekłości.
- Po chu-...? - urywam w pół słowa. - Po co? - kończę spokojniej, choć nadal się we mnie gotuje.
- Bo mam taką fanaberię - odpowiada. - Zaprosił mnie. Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć. Coś jeszcze ode mnie chcesz? Bo muszę iść pod prysznic.
- Znajdź dla mnie czas, Ala. Proszę - mówię cicho. Nadal jestem na nią wściekły, ale wiem, że ta złość za kilka minut wyparuje i po prostu będę żałował, że nie udało nam się spędzić wspólnie czasu.
- Dam znać. Trenuj - rzuca na koniec, nim się rozłącza. Na razie na nic więcej nie mogę liczyć.
Patrzę się tępo na kanał przez przednią szybę i nadal nie wiem, co robić. Nie chcę teraz wracać do domu. Muszę jakoś rozładować emocje. Zastanawiam się, którego z kumpli wyciągnąć z domu. Janek nie jest zbyt imprezowym typem, Benek ma jutro z rana jakieś ważne sprawy do pozałatwiania, a Fabian...
- A więc mówisz stary, że jednak masz wolny wieczór? - pyta radośnie, gdy do niego dzwonię i wyłuszczam sprawę. - To się dobrze składa, właśnie wybierałem się na ognisko na plaży nad Niegocinem. Możesz się zabrać ze mną, mają być fajne laski.
- Nie interesują mnie żadne laski - odpowiadam chłodno, wpisując adres w GPS, choć to niedaleko.
- Jasne, jasne. Zawsze tak mówisz. Zwłaszcza, gdy jesteś pokłócony ze swoją lubą. A wszyscy wiemy, jak to się kończy - rechocze Fabian, a ja zgrzytam zębami.
- Morda w kubeł. Będę za dziesięć minut.
- To na razie. Czekam tam, gdzie zwykle. - Kumpel rozłącza się, a ja odpalam auto.
W dupie mam takie rocznice. To najlepszy dowód na to, że nie warto się starać.
...albo po prostu na to, że nie należy wylewać na Alicję swojej frustracji, gdy ta świętuje swój sukces. Niestety żadne z nas nie ma łatwego charakteru. I oboje w pewnych kwestiach jesteśmy perfekcjonistami. To nie pierwsza taka kłótnia i nie ostatnia.
Ale ona wróci. Zawsze wraca.
Zawsze.
____________
Z niemałym poślizgiem, ale nie miałam komputera, ani czasu. Tym razem perspektywa Tomka. Co sobie teraz o nim sądzicie? Bo ja na swój sposób lubię tego gostka. No a kariera Ali napiera impetu, co nie?
Do zobaczenia!