Aktualności

Następny rozdział: ze względu na "Księżniczki" (link poniżej) zarządzam przerwę techniczną. Jednak nowy rozdział na dniach!
Co 3 tygodnie kolejny rozdział "Wyróżnionych".

Ale zawsze możecie mnie znaleźć tu: i-dont-wanna-be-a-princess.blogspot.com
wraz z kontynuacją tutaj: i-have-to-be-a-hero.blogspot.com
oraz tutaj przeczytać zakończenie: odchodze-bo-kocham.blogspot.com.

Nowości w słowniku! Polecam!
PS: A w "Niesionych wiatrem" zwiastun, również polecam!
PS2: Na samym dole znajdziecie przycisk "obserwuj", jakby ktoś chciał być na bieżąco ;)

środa, 19 kwietnia 2017

Odnalezieni V

Przerwanki, sierpień 2015

- Skup się, Adam!
Z lekkim rozbawieniem patrzę, jak próbuje utrzymać kurs i jednocześnie wybrać* grota. Dziób jachtu myszkuje z jednej strony jeziora na drugą, a żagiel uparcie łopocze.
- Odpadnij* sobie, aż ci się wypełni żagiel, a potem powoli ostrz* i wybieraj talię - podpowiadam mu, kiedy rzuca mi spojrzenie spode łba.
Dla bezpieczeństwa chwytam się wanty i wystawiam twarz do słońca i wiatru. Adam korzysta z moich wskazówek i po chwili żagiel poddaje się jego woli.
- Udało mi się! - woła ni to uradowany, ni to zaskoczony.
Uśmiecham się do niego i puszczam mu oko, po czym odszukuję na horyzoncie dobrze znany mi punkt.
- Widzisz tę plażę? - pytam, wskazując ją palcem.
- Mhm. - Adam mruży oczy, patrząc pod słońce i kiwa głową.
- Dasz radę tam dopłynąć? - rzucam mu wyzwanie, które on po krótkiej chwili wahania przyjmuje. - To super, idę się opalać na dziób.
- Alka! - woła za mną z lekkim przerażeniem w głosie, a ja jedynie śmieję się w odpowiedzi.
- Spokojnie, jestem tuż obok - uspokajam go i kładę się plackiem na pokładzie. - Poradzisz sobie - zapewniam go, zasłaniam twarz słomkowym kapeluszem i z błogością przymykam oczy.
Jacht buja się lekko na falach, słońce praży, a dźwięk wiatru próbującego wyrwać się z objęć żagla działa na mnie bardzo kojąco. Adam zaczyna nucić coś pod nosem i - muszę go zdradzić - fałszuje przy tym niemiłosiernie.
- Ala, już niedaleko.
- No i? - Unoszę kapelusz i zerkam na niego kątem oka.
- Nooo... bo tam nie ma przystani, jak ja tam mam podpłynąć? - Drapie się po głowie z zakłopotaniem, a ja śmieję się cicho i zbieram się prędko z pokładu.
- Daj, to już zrobię sama. - Odbieram od niego ster oraz talię i podpływam do brzegu. Kiedy robi się płytko, podnoszę miecz i z pomocą Adama zrzucam żagiel, a dno kadłuba wbija się w miękki piasek.
Wyskakuję wprost do wody i ciągnę za burtę jacht jeszcze bardziej w głąb brzegu. Adam natychmiast podąża w moje ślady i mi pomaga, a ja biorę cumę i dla bezpieczeństwa przywiązuję ją do najbliższego drzewa.
- Ładnie tu - zauważa Adam, kiedy żaglówka jest już zabezpieczona, a ja uśmiecham się i sięgam pod pokład po koc i koszyk z jedzeniem.
- Trzymaj. - Podaję mu to wszystko i wspólnie szukamy miejsca na biwak. Potem przynoszę także nasze śpiwory, bo na niemal niedostępnej od strony brzegu plaży mamy zamiar spędzić całą noc.
- Możemy tu być? - upewnia się raz jeszcze Adam, kiedy rozkładam koc, a jemu polecam przygotowanie miejsca na ognisko.
- Już ci mówiłam, że to państwowe lasy, a strażnik, który zagląda tu naprawdę rzadko jest...
- ...kuzynem siostry matki sąsiadki Tomka. Tak, pamiętam - kończy Adam sarkastycznie.
- Bratem jego kumpla - poprawiam go i rozkładam koc. - Już się tak nie bocz, to mój chłopak, nie twój.
- Martwię się o ciebie, Ala - zauważa, schylając się nad paleniskiem pozostawionym tu przeze mnie ostatnim razem i zaczyna układać gałązki.
- Powtarzasz się. - Wywracam oczami. - Jestem duża, dam sobie radę.
- Teraz tym bardziej czuję się za ciebie odpowiedzialny - wzdycha Adam i wstaje, by poszukać większych kawałków drewna na opał. Ja w tym czasie rozkładam jedzenie i przygotowuje pianki i kiełbaski, które mamy zamiar upiec nad ogniem.
Kilkanaście minut później ogień trzaska już wesoło, a my siedzimy na kocu oparci o siebie ramionami i wcinamy gorące jeszcze pianki wprost z patyka. Słońce zachodzi powoli, a na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy.
- Pamiętasz coś? - pytam nagle. - To znaczy z dzieciństwa?
Adam w milczeniu skubie resztki pianki na swoim patyku, nim odpowiada z rozwagą:
- Jeszcze jakiś czas temu powiedziałbym ci, że nic, że nie pamiętam życia sprzed Zakopanego. Ale teraz... - zawiesza głos.
- No? - ponaglam go, machając pianką, by szybciej ostygła.
- Myślałem, że to sen, ale to chyba wspomnienie, bardzo mgliste. Stoimy nad jakąś sadzawką, jest noc, a gwiazdy odbijają się w tafli wody. Patrzmy zafascynowani w niebo, a potem...
- ...a potem woła nas tata - dopowiadam, a Adam potwierdza skinieniem. - Pamiętasz Kubusia i Prosiaczka? - pytam go.
Kręci głową, a ja uśmiecham się pod nosem.
- Dostałam na trzecie urodziny pluszowego Kubusia Puchatka. Towarzyszył mi w domu dziecka, a potem, gdy zostałam adoptowana też. Utopił się gdzieś w porcie Węgorzewie, gdy miałam siedem lat i wypadł mi za burtę. Płakałam chyba przez tydzień, a potem powoli o nim zapomniałam. O nim i... I o jego przyjacielu Prosiaczku. - Zerkam na Adama. Na jego twarzy powoli pojawia się wyraz zrozumienia.
- Dlatego nazywałaś mnie Prosiaczkiem - stwierdza, a ja wzruszam ramionami.
- Chyba nieco podświadomie - mruczę i pocieram zmarznięte ramiona, bo gdy zaszło słońce, zrobiło się nieco chłodno.
Adam reaguje natychmiastowo i okrywa mnie swoją kraciastą, flanelową koszulą, a ja owijam się nią szczelnie i dodatkowo wtulam w jego chude, ale ciepłe ramiona.
- Ala?
- Mhm? - odpowiadam nieco sennie.
- Wiedziałaś? Wiedziałaś, że masz brata? - pyta Adam.
- Miałam jakieś mgliste wspomnienie. Czasem zastanawiałam się, czy chłopiec, którego pamiętam z dzieciństwa, to nie był jakiś sąsiad albo kolega z przedszkola. - Przymykam oczy i opieram się o jego ramię. - Pytałam potem mamę, ale prawo adopcyjne jest takie, a nie inne i nie mogli jej nic powiedzieć.
- W sumie... dlaczego nas rozdzielili? - zastanawia się Adam, a ja wzdycham i podnoszę się do pozycji siedzącej, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Nie wiem, czasem się tak zdarza. Zresztą... - Zagryzam wargę. - Zresztą może się okazać, że wcale nie jesteśmy spokrewnieni, że to wszystko to tylko zbieg okoliczności.
- Nie chcę, by to był zbieg okoliczności - odpowiada Adam cicho.
- Ja też nie - zgadzam się z nim, a chłopak obejmuje mnie mocno. - W końcu mam kogoś, kto o mnie dba - dodaję bardzo cicho. Tak cicho, że nawet Adam nie ma szans mnie usłyszeć.

***

Wycieram dłonie o dżinsy i wstaję z kucek. Dzisiaj na wycieczkę wybrałam się samotnie, bo Adam cały dzień biega z zuchami po lesie, zdobywając jakieś sprawnościowe odznaki. Stopą naciskam na cumę, by upewnić się, że dobrze trzyma i sięgam do kieszeni po telefon, by odczytać SMSa, który właśnie przyszedł.
"Przyjdź na stołówkę"
Uśmiecham się szeroko, chowam telefon do kieszeni, a na granatowy top narzucam koszulę w czerwoną kratę. Zsuwam okulary na nos i kilkoma susami pokonuję schody prowadzące z przystani, przebiegam ścieżką prowadzącą przez obóz, pamiętając o tym, by przeskoczyć nad wystającymi korzeniami. W mgnieniu oka przebiegam po chybotliwym mostku nad wąwozem i wpadam na jadalnię** wprost w otwarte ramiona Tomka.
- Cześć, mała.
- Siema, duży - odpowiadam i całuję go zachłannie, przyciągając do siebie za poły koszuli. Podsadza mnie i przypiera do ściany kuchni, a ja zaplatam mu nogi dookoła bioder.
- Przytyłaś  - zauważa po chwili, a ja żartobliwie dźgam go w pierś, po czym ponownie całuję. - I widzę, że tęskniłaś - dodaje.
- Nie było kim się pocieszyć w tej głuszy - żartuję, a spojrzenie Tomka momentalnie tężeje. Na ten widok wywracam oczami. - Boże, czy ty musisz być taki zazdrosny?
- Nieważne. O której musisz wrócić?
- Wrócić? - dziwię się. - Dokąd?
- Tutaj. Bo teraz mam zamiar cię porwać. - Uśmiecha się zawadiacko, bierze za rękę i prowadzi do zaparkowanego przed bramą czarnego Audi.
- Powinnam być na kolacji - odpowiadam, zapinając pas, a Tomek rusza z piskiem opon, zostawiając za nami tuman kurzu. - Więc mamy parę godzin dla siebie.
- To super. Kierunek: Giżycko - zarządza i włącza GPSa, a ja wywracam oczami.
- Naprawdę? Nadal nie radzisz sobie bez nawigacji? - Kto by pomyślał, że ktoś, kto ma tak świetną orientację podczas regat, gubi się w swoim rodzinnym mieście.
- Po prostu skupiam się na prowadzeniu, okej? - odpowiada urażony. Czasem bierze wszystko zbyt poważnie.
Przekomarzamy się przez całą drogę, aż w końcu Tomek parkuje w centrum i objęci w pasie ruszamy ulicą w poszukiwaniu jakiegoś sympatycznego miejsca na rozmowę. Kiedy przechodzimy przez zabytkowy most obrotowy***, wtulam się w niego mocniej i pytam:
- Jak tam zgrupowanie?
- Normalnie. Benek poprawił życiówkę, Jasiek urwał rumpel, a Fabian wyrwał jakąś Greczynkę tańcząc zorbę - śmieje się donośnie, a ja uśmiecham się pod nosem. - Ale po dwóch randkach ją rzucił, bo chyba się w nim na serio zabujała.
- To ten, do którego mam się nie zbliżać? - pytam.
- Mhm - potwierdza, a ja uśmiecham się krzywo. - Choć znając ciebie, zostałyby z niego tylko wióry, gdyby czegoś próbował.
- Pewnie tak - zgadzam się z nim. - A jak twoje przygotowania do Mistrzostw Europy?
- Marnie, nadal nie potrafię zejść poniżej pięciu minut na tej trasie, jeśli nie wieje czwórka. - Tomek pochmurnieje, a ja na pocieszenie całuję go w policzek. Obraca mnie do siebie i skrada długiego całusa, a ja trzepię go w ramię.
- Nie na środku ulicy. Chodź, mam ochotę na lody. - Ciągnę go do pobliskiej lodziarni, a Tomek uśmiecha się znacząco.
- Na lody, powiadasz?
Wywracam oczami i wybieram stolik w kącie, a następnie zaczynam przeglądać kartę z deserami lodowymi. Chłopak siada naprzeciw mnie i widzę, że coś ewidentnie go dręczy. Odkładam kartę i wzdychając ciężko, pytam:
- No co?
- Fabian mnie nie martwi, on wie, że ma trzymać się z dala od ciebie. Ale... - zawiesza głos, a ja marszczę brwi, bo chyba wiem, co zaraz powie. - Ale ten twój Adrian...
- Adam - poprawiam go chłodno. - Nie powinieneś się nim martwić. To mój brat, mówiłam ci. - Zaplatam ręce na piersi.
- Ala, odkąd cię znam, jesteś jedynaczką, nie możesz tak z dnia na dzień...
- Adoptowaną jedynaczką - syczę, mocno już poirytowana. - Adam jest moim bratem i kropka. Nawet jeżeli okazałoby się, że tak naprawdę nie jesteśmy spokrewnieni, to i tak będę go tak traktować, jasne?
- On mi się, nie podoba, Ala. - Tomek marszczy brwi, a ja mrużę oczy, doprowadzona do ostateczności.
- Jedno złe słowo na jego temat w mojej obecności... - zaczynam złowieszczo, a chłopak nagle łagodnieje.
- W porządku, przepraszam. Ja...
- Coś dla państwa? - Naszą uwagę odwraca jeden z pracowników lodziarni. Unoszę wzrok, a wciąż buzujące we mnie uczucia nie pozwalają mi nie wykorzystać takiej szansy na odegraniu się na Tomku.
- Pucharek lodów czekoladowych z sosem waniliowym dla mnie. - Uśmiecham się do umięśnionego blondyna, a on odwzajemnia uśmiech. Poznał mnie, widzę to.
- Oczywiście, a dla pana? - Odwraca się w kierunku Tomka.
- To samo - odpowiada ten ponurym głosem, przyglądając się, jak kokietuję pracownika lodziarni wzrokiem.
- Zaraz podam. - Uśmiecha się do mnie i znika za barem.
- Musisz? - pyta ciężko Tomek, kiedy obserwuję z uśmiechem, jak przygotowuje nam deser. - I to tuż przed moim nosem?
- Mam ci przypomnieć, jak niemal przelizałeś się z tą laską od karuzeli w wesołym miasteczku, kiedy ja stałam niecałe dwa metry dalej? - odpowiadam zimno, nie odrywając zalotnego spojrzenia od barmana.
- Wpuściła nas potem za darmo - oponuje Tomek. - Sama robisz dokładnie to samo, ten koleś - ścisza głos i wskazuje brodą barmana, który powoli zmierza właśnie w naszą stronę - pewnie nawet cię nie skasuje.
- Proszę, dwa desery dla państwa z bitą śmietaną. - Stawia pucharki na stoliku i nachyla się do mnie, dotykając lekko mojego ramienia. - Na koszt firmy, po starej znajomości. - Uśmiecha się, a ja odwzajemniam ten gest.
- Dzięki, Mati. Kiedy wracasz do Gdyni? - pytam, a chłopak prostuje się, jednak nie odsuwa dłoni od mojego ramienia.
- Za dwa tygodnie. Za szybko. - Zerka na mnie smutno, zupełnie ignorując Tomka, który rozeźlony grzebie łyżeczką w pucharku. Żaden normalny facet nie pozwoliłby sobie na flirt ze mną w obecności mojego chłopaka, ale posturą Mati zdecydowanie góruje nad Tomkiem, więc chyba nawet nie dostrzega w tej sytuacji żadnego problemu.
- Będzie tu ciebie brakować. Nikt nie robi takich dobrych lodów. - Puszczam do niego oko, a on salutuje żartobliwie i zostawia nas samych, bo szef woła go już z powrotem za ladę.
- Dobra, już mi dałaś nauczkę. Ani jednego złego słowa o Adamie, skapowałem - mówi Tomek rozeźlony. - A teraz mów, co to za gość.
- Marynarz, student Szkoły Morskiej w Gdyni. - Wzruszam ramionami, totalnie tracąc zainteresowanie barmanem, próbującym ściągnąć na siebie moje spojrzenie i kradnę Tomkowi trochę bitej śmietany, bo swoją już całą zjadłam. - W wakacje mieszka u ciotki w Giżycku i dorabia sobie w lodziarni. Gawędziłam z nim na początku lata, bo nie miałam co robić. Potem pojechałam do Przerwanek, więc miałam trochę rozrywki, ale jak widać jeszcze mnie pamięta i zafundował mi te obiecane lody.
- Wydajecie się... zaprzyjaźnieni - stwierdza Tomek sceptycznie, a ja wywracam oczami.
- Kto jak kto, ale ty powinieneś dobrze znać takie zagrania - wytykam mu, nachylając się nad stolikiem w dość prowokujący sposób. - Tylko ty się dla mnie liczysz, reszta to gra. Dobrze wiesz, że po prostu zdaję sobie sprawę z tego, jak działam na facetów.
- I to bardzo dobrze - odpowiada i całuje mnie ponad stolikiem. Nieco zachłanniej niż zwykle, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że za moimi plecami Mateusz spogląda teraz w naszą stronę.
Ech, faceci.
- Mamy jeszcze trochę czasu. - Tomek zniża głos do szeptu. - Wpadniesz do mnie?
- Za dwie godziny muszę być w obozie - stwierdzam z wahaniem, zerkając na zegarek.
- Tyle czasu nam chyba wystarczy. - Unosi znacząco brew. - Chyba, że masz jakieś specjalne plany.
Zagryzam wargę i przyglądam mu się z uwagą. Jest tak cholernie seksowny, opierając się nonszalancko o oparcie krzesła i przyglądając mi się prowokująco. Cholernie przystojny i tylko mój.
Wstaję i wyciągam do niego rękę.
- Punkt osiemnasta odstawiasz mnie na stołówkę, jasne? - upewniam się, a Tomek obejmuje mnie w pasie zdecydowanym gestem.
- Ma się rozumieć. O ile tym razem znowu nie zamarudzisz pod prysznicem - przypomina mi, a ja trzepię go w ramię i spacerkiem ruszamy w kierunku jego mieszkania.
Nie obracam się w kierunku lodziarni. Jestem pewna, że Mateusz i tak odprowadza nas wzrokiem.

***

Lato mija zadziwiająco szybko i nawet nie zauważam, kiedy nadchodzi dzień egzaminu dla drugiego turnusu, a co za tym idzie, moje ostatnie dni w Przerwankach tego lata. Dzieciaki niemrawo grzebią w miskach z owsianką, zdenerwowane czekającym je wkrótce egzaminem praktycznym, instruktorzy chodzą między nimi i dają ostatnie rady.
Ja sama siedzę zwrócona twarzą do drogi, na której panuje niemałe poruszenie. Obóz harcerski Adama powoli się zwija, wyjeżdżają już dziś przed obiadem. Nie mogę go jednak nigdzie wypatrzyć, więc apatycznie pogryzam kanapkę.
Mógłby się chociaż pożegnać, nie?
- Alka, chodź, przygotujemy łódki do egzaminu.
Kiwam głową i ruszam za Sandrą z powrotem do obozu, a następnie na przystań. Żaglówki są już umyte, wylewamy z nich resztki wody i wycieramy do sucha gąbkami. Ruszam do hangaru po żagle, ale ten okazuje się zamknięty.
- Pójdę po klucz - informuję Sandrę i odchodzę w poszukiwaniu Kajtka.
Cały miesiąc udawało mi się go unikać, ale wszystko dobre ma swój koniec, prawda? Odnajduję go w domku ratownika, gdzie popija herbatę oraz czyta gazetę.
- Potrzebny mi klucz do hangaru - rzucam w przestrzeń, a mężczyzna podnosi na mnie swój wzrok. - Musimy z Sandrą otaklować łódki na egzamin.
- Jasne. - Podnosi się, składając gazetę i podchodzi do ściany w poszukiwaniu odpowiedniego klucza. - Potrzebujecie pomocy?
- Raczej nie - odpowiadam chłodno i wyciągam rękę po pęk kluczy.
- Alicja... - zaczyna Kajtek, a ja buńczucznie zaplatam ręce na piersi. - O co ci chodzi?
- O nic - prycham. - Daj mi po prostu ten klucz i już ci nie będę zawracać głowy. Przyniesie ci go z powrotem Sandra.
- Chciałbym wyjaśnić tę całą sytuację, nie chcę, żebyś...
- Ten temat jest skończony - odpowiadam twardo. - Nie mam zamiaru o tym rozmawiać. Ja się pomyliłam, ty się pomyliłeś. Koniec rozmowy. Klucz - dodaję nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Alicja...
- Klucz - powtarzam rozeźlona, a w tym momencie do domku zagląda Adam z rozczochranymi blond włosami i osadzonymi na nich okularami. Uśmiecham się mimowolnie, bo wygląda dokładnie tak, jak w dniu, w którym go poznałam.
- O, Ala, tu jesteś. Szukam cię cały ranek... Wszystko gra? - pyta nagle, wyczuwając napiętą atmosferę.
- Tak, w porządku. Właśnie wychodziłam - odpowiadam, sięgając po klucz, który Kajtek daje mi z westchnieniem. - Chodź, Adaś, pomożesz nam z łódkami.
- Jasne, nie ma sprawy - zgadza się nieco zdezorientowany, a ja biorę go pod ramię i nie oglądając się na mężczyznę, wychodzimy z domku ratownika.
- Na pewno w porządku? - upewnia się Adam. - Wyglądałaś na zdenerwowaną.
- Tak. Kajtek po prostu nie może pogodzić się z faktem, że nie jest piętnaście lat młodszy - rzucam niefrasobliwie, a Adam staje jak wryty w połowie schodów na przystań.
- Co? Chcesz powiedzieć, że on...? Ty...? Ale... - Jego oczy są szeroko otwarte ni to ze zdumienia, ni to z przerażenia i pełne jakby... zawodu?
- Adaś - mówię kojącym głosem, by go uspokoić. - Poprzedniego lata popełniłam błąd, który się teraz za mną ciągnie. Uprzedzając twoje pytanie, nic się nie wydarzyło. Ale Kajtek najwyraźniej ma odmienne zdanie i uparcie próbuję wyjaśniać coś, co tak naprawdę nie miało miejsca.
- Uwiodłaś go?
Wzdycham, słysząc dezaprobatę w jego głosie. To miłe, że się martwi, ale jego ciągłe zamartwianie się o moją cnotę zaczyna być irytujące.
Flirtowałam z nim, to co innego - wyjaśniam. - Wziął to chyba zbyt poważnie, ale faceci w kryzysie wieku średniego chyba tak po prostu mają. - Wzruszam ramionami.
- Rany boskie, Alka...! - woła z przerażeniem Adam. - Czy ty musisz...
- Dość. Temat Kajtka uważam za skończony - przerywam mu. Kolejny do prawienia kazań. Ze strony Tomka to hipokryzja, a Adam... Adam po prostu nie ma na ten temat bladego pojęcia.
- Makowska, produkujesz ten klucz, czy jak?! - Dobiega nas rozeźlony głos Sandry spod hangaru. - Egzamin za pół godziny, nie wyrobimy się zaraz!
- Już idę, zgarnęłam Adama do pomocy - wyjaśniam i zbiegam z ostatnich stopni, by otworzyć hangar. - Już nie marudź, pójdzie sprawnie.
Adaś dobrze orientuje się w położeniu wszystkich elementów ożaglowania, dostaje więc za zadanie przymocować wszędzie bomy, a my z Sandrą zakładamy foki na wszystkich  pięciu łódkach. Idzie nam sprawnie i po kilku minutach są w pełni otaklowane.
- Dorzuć jeszcze kamizelki, ja wezmę koła, a Adam wiosła. - Sandra ociera pot z czoła, bo mimo wczesnej pory jest już strasznie gorąco. - I gotowe. Dzięki, stary. - Uśmiecha się do Adam, chyba nawet nieco zalotnie, a ten przeczesuje włosy placami i odpowiada podobnym uśmiechem.
Dzieciaki.
- Nie romansić mi tu, pamiętaj, że musimy być na zbiórce - zwracam się do koleżanki, szybko więc kończymy przygotowanie łódek do egzaminu i wracamy do obozu. W przelocie mówię Adamowi, żeby na mnie poczekał przy mostku.
- Przyjdę, gdy tylko się zacznie egzamin - dodaję, biegnąc do obozu i wpadając na zbiórkę niemal w ostatniej chwili.
Sprawy organizacyjne przez egzaminem ciągną się w nieskończoność, a gdy tylko pierwsze grupki zestresowanych dzieciaków schodzą na keję, polecam Sandrze trzymać w moim imieniu za nie kciuki i wracam prędko do Adama.
Czeka na mnie oparty nonszalancko o poręcz mostku i uśmiecha się, widząc jak biegnę w jego kierunku.
- Ile mam na ciebie czekać? Zaraz odjeżdżamy - droczy się ze mną.
Faktycznie. Po drugiej stronie mostku trwa właśnie zbiórka zuchów, a samochody są już wypakowane po brzegi sprzętem biwakowym.
- Musiałam przetrwać zbiórkę. KWŻ kumpluje się z moim trenerem i na pierwszym treningu dostałbym niezły wycisk, gdybym to olała. - Krzywię się, a Adam przygarnia mnie do siebie i tarmosi za włosy. - Ej! Przestań!
- Będę za tobą tęsknił, wiesz? - mówi, wyciągając mnie na długość ramion i patrząc mi uważnie w oczy.
- Ale, będziemy w kontakcie, prawda? - upewniam się. Gdzieś w głębi serca czai mi się strach, że już nigdy go nie zobaczę. Że na nowo go stracę.
Kto wie - może nie chce mieć kontaktu z taką dziewczyną, jak ja?
- Pewnie, ktoś musi cię pilnować, nie? - Uśmiecha się, a ja dostrzegam w tym uśmiechu, jak bardzo się o mnie martwi.
- Ej, pamiętaj, że to ja jestem ta starsza. - Szturcham go żartobliwie, odczuwając coś na kształt deja vu.
- Ale to ty bardziej potrzebujesz opieki - stwierdza i przytula mnie mocno. - Uważaj na siebie, Ala. Nie popełnij błędu, którego będziesz potem żałować, dobra?
- Dobra - odpowiadam. - I... Adam?
- No? 
- Mogę kiedyś wpaść na jakieś zawody? - pytam nieśmiało. - Chciałabym zobaczyć na żywo jak skaczesz - wyjaśniam, a on uśmiecha się szeroko.
- Jasne, gdy tylko zechcesz. Załatwię ci bilety i wszystko! - woła entuzjastycznie, a ja przytulam go raz jeszcze.
- To było wspaniałe lato, wiesz? - mruczę mu w koszulkę, nie chcąc wypuścić z objęć. - Było wspaniałe, bo się odnaleźliśmy.
- I nie damy się już rozdzielić - dodaje Adam, całując mnie w czubek głowy. 
Chwilę później ktoś woła go nieznoszącym sprzeciwu głosem, więc przebiega przez mostek i macha mi na pożegnanie z jego drugiego końca, a potem znika w czeluściach jednego z samochodów.
Obserwuję, jak odjeżdżają i zastanawiam się, jak bardzo to lato wpłynie teraz na moje życie.
__________
*nowe słówka już w słowniku :)
**dość istotna może być informacja, że stołówka to tak naprawdę kilka długich stołów i ław, osłoniętych od deszczu blaszanym daszkiem i budynek kuchni, gdzie wydawane są posiłki. Warunki nieco spartańskie, ale ma to swój niepowtarzalny klimat ;)
***ciekawy okaz architektury, o TUTAJ można obejrzeć ;)
Piąty, ostatni rozdział "Odnalezionych" przed Wami, teraz zrobię sobie trochę przerwy, nim zaprezentuję Wam "Wyróżnionych". Bo nie wiem, czy zauważyliście, ale podzieliłam tego bloga na siedem części, każda po pięć rozdziałów. Myślę, że między częściami będę robić dłuższe przerwy, by dać sobie czas na zaplanowanie i napisanie jej w całości, bo fabularnie będą się łączyć ze sobą nieco luźniej niż rozdziały wewnątrz jednej części.
Więc chwilowo trochę oddechu. Mam do rozplanowania "Sen nocy zimowej" oraz do napisania "Odchodzę", ale wrócę tu chyba przed wakacjami, okej? Mam nadzieję, że bardziej regularnie ;)
Na razie tyle ode mnie. Historia dopiero zaczyna się rozkręcać ;)

niedziela, 26 lutego 2017

Odnalezieni IV

Przerwanki, sierpień 2015
Po kolejnym tygodniu następuje zamiana obozowiczów zarówno w naszym obozie jak i wśród żeglarzy. Wszyscy podopieczni Alicji zdali egzamin, nawet Marek, na którego Ala narzekała mi niemal co wieczór.
- Takie małe Mareczki utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie chcę mieć dzieci - mruczała gniewnie, szyjąc rozdarty po południu żagiel. Czujnie śledziłem jej wprawne palce, które sprawnie radziły sobie z igłą.
- Czemu? - zdziwiłem się wtedy, a Ala posłała mi kpiące spojrzenie.
- Wyobrażasz sobie mnie jako matkę? - zapytała kpiąco.
Faktycznie, o Alicji można było powiedzieć wiele rzeczy, ale nie to, że ma podejście do dzieci. A już na pewno nie ma do nich cierpliwości. Jedynym powodem, dla którego opiekuje się nimi podczas obozów, jest świadomość, że dzięki temu pokochają żeglarstwo tak mocno, jak ona.
No chyba, że trafi się taki... Mareczek.
- Adaś?
Czyjś głos wyrywa mnie z zamyślenia, podczas jakże odmóżdżającego zajęcia, jakim jest poprawianie śledzi w namiocie przed przyjazdem następnej grupy. Tego ranka czeka mnie jeszcze wiele tego typu prac, z ulgą więc ocieram pot z czoła i odwracam się, ciekaw kto też mnie woła.
- Tak? - Moim oczom ukazuje się drobna brunetka, spoglądająca na mnie nieśmiało spod rzęs.
- Hej, Kinga jestem. Zastępowa dziewczynek. - Wskazuje ręką bliżej nieokreślone miejsce po drugiej stronie bazy namiotowej. - Pomógłbyś mi przynieść łóżka z świetlicy? Straaasznie ciężkie są... - Mruga oczami i patrzy na mnie błagalnie.
- Yyy... jasne. - Wzruszam ramionami, kopnięciem poprawiam ostatniego śledzia, otrzepuje ręce i ruszam za dziewczyną, która cały czas szczebiocze coś do mnie radośnie. Słucham jej jednak tylko jednym uchem, bo na jeziorze między drzewami dostrzegam samotną łódkę, mocno przechyloną na lewą burtę. Biały żagiel mocno odcina się od niebieskiego bezchmurnego nieba, a ja mimowolnie zbaczam w kierunku plaży, by przyjrzeć się bliżej.
- Adaś...? - pyta niepewnie Kinga, ale idzie za mną, kiedy schodzę na krótki pomost nieopodal kąpieliska. 
Gwiżdżę przeciągle, a łódka robi gwałtowny zwrot i moim oczom ukazuje się Alicja. Macha do mnie ręką i podpływa bliżej, równolegle do boi wyznaczających teren kąpieliska i uśmiecha się zawadiacko, nonszalancko oparta o maszt.
- Siema - rzuca, luzując kolejną linę, a jacht zwalnia jeszcze bardziej, nieśpiesznie dryfując zaledwie kilka metrów przed moim nosem. - Wskakujesz? - Unosi brew i wyciąga do mnie rękę, a ja robię krok w jej stronę, nim przypominam sobie o K... - Klarze? Klaudii? - ...Kindze, stojącej za moimi plecami z naburmuszoną miną.
- Nie, muszę pomóc koleżance z łóżkami - odpowiadam, a Ala przenosi na nią wzrok, jakby dopiero teraz ją zauważyła.
- Koleżance. Z łóżkami - powtarza powoli, rzucając mi bliżej nieokreślone spojrzenie, po czym wzrusza ramionami. - Nie to nie, ale jakbyś chciał, to po obiedzie płynę kajakiem na śluzę*. Możesz się ze mną zabrać, bo mam jedno miejsce wolne. - Puszcza do mnie oko, i nie czekając na moją odpowiedź, wybiera linę i energicznym manewrem wraca na otwarte jezioro.
- Adaś - ponagla mnie niecierpliwie Klaudia - to jest, Kinga - a ja rzucam ostatnie spojrzenie na jezioro i ruszam za nią do świetlicy.
Nieco automatycznie przenoszę łóżka i materace do obozu małych zuchenek z wciąż opowiadającą mi o czymś Kingą u boku. Kiwam głową, choć dociera do mnie jedynie połowa tego, co mówi, przynajmniej do czasu.
- Dzięki za pomoc, Adaś. - Uśmiecha się, kiedy ustawiam ostatnie łóżko na miejscu. - Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna. - Podchodzi do mnie i niespodziewanie całuje mnie w policzek. Patrzę na nią zaskoczony i machinalnie dotykam dłonią skóry w tym miejscu, a Kinga chichocze nieśmiało.
Mamroczę pod nosem jakieś pożegnanie i wciąż lekko oszołomiony odchodzę, wciąż nie odrywając ręki do twarzy. Co tu się wydarzyło?
Oglądam się za siebie raz jeszcze, ale szybko odwracam wzrok i wracam do obozu, bo wzywają mnie obowiązki.

***

- To jest wiosło - informuje mnie Ala parę godzin później, kiedy stoimy obok dużego hangaru, za towarzystwo mając jedynie plastikowy czerwony kajak.
Posyłam jej kpiące spojrzenie i odbieram od niej sprzęt.
- Wyobraź sobie, że wiem - stwierdzam kwaśno i spycham kajak na wodę. - Rozumiem, że siadasz na sterze?
- Tak, jesteś niewiele cięższy ode mnie, więc to zbyt wielkiej różnicy nie zrobi. - Mruga do mnie i wsiada do kajaka, a ja dołączam do niej po chwili.
Odbijamy od brzegu i długimi, spokojnymi pociągnięciami wioseł kierujemy się na północno-zachodni brzeg jeziora, skąd wypływa rzeka Sapina. Słońce praży mocno w plecy, po paru minutach ścigam więc koszulkę i rzucam ją na kadłub.
- Striptiz? Już? - Ala unosi brew, kiedy zerkam na nią przez ramię. - Poczekaj chociaż aż wpłyniemy miedzy trzciny. - Chlapie mnie lekko wodą, a ja odwdzięczam się jej tym samym.
Wywraca oczami i również ściąga szary podkoszulek pozostając w swoim ulubionym czarnym stroju kąpielowym. Płyniemy nieśpiesznie, chłonąc promienie południowego słońca.
- Po co w sumie płyniesz na śluzę? - pytam nagle, bo przecież gdyby chciała tam coś załatwisz, szybciej dotarłaby tam pieszo.
- Bo postanowiłam zabrać cię na wycieczkę, Adaś. - Zabawnie akcentuje ostatnie słowo, a do mnie w końcu dociera.
- Ty jesteś zazdrosna! - wykrzykuję z zaskoczeniem, ignorując dziwne ciepło na twarzy zupełnie nie związane z wysoką temperaturą powietrza. 
Ala prycha i znowu ochlapuje mnie wodą.
- Chciałbyś! Nie schlebiaj sobie, pamiętaj, że mam chłopaka.
- Jakoś tego po tobie nie widać - wyrywa mi się, nim zdążam się zastanowić nad swoimi słowami.
- A co? Mam może chodzić w worku pokutnym i nie zbliżać się żadnego faceta bliżej niż na pięć metrów? - rzuca gniewnie. - Lepiej uważaj na słowa, bo możesz wylądować poza kajakiem!
- Ala, spokojnie - mówię łagodnie, obracając się do niej. - Nie wnikam w twoje stosunki z Tomkiem, po prostu... - Zamyślam się, bo jednocześnie chcę ją udobruchać i być z nią szczery. - Nie zrozum mnie źle, ale mam wrażenie, że twoje intencje nie są jasne.
- To znaczy? - Unosi brew, ale już o wiele spokojniejsza. 
- Chodzi mi o to - wzdycham - że z jednej strony mam wrażenie, że ze mną flirtujesz, że rano byłaś zazdrosna o - chwilę szukam w pamięci właściwego imienia - o Kingę, a jednocześnie zupełnie to wszystko negujesz, zasłaniając się Tomkiem.  Nie rozumiem tego, Ala, to dla mnie zbyt skomplikowane.
Zagryza wargę i dłuższą chwilę wpatruje się w horyzont. Czekam na jej reakcję, wybuch, cokolwiek... W końcu przenosi na mnie wzrok, a z jej spojrzenia nie da się nic wyczytać.
- Wiosłuj, już niedaleko. Zacumujemy za śluzą i ci coś pokażę - mówi cicho, jakby naszej poprzedniej rozmowy w ogóle nie było.
Otwieram usta, ale jej energiczny ruch wiosłem upewnia mnie, że na razie temat jest skończony, wzdycham więc tylko i dostosowuje się do jej tempa. Słońce praży mocno i oślepia mnie, odbijając się od tafli wody. Wśród trzcin z krzykiem zrywa się kaczka, a po chwili zza meandra rzeki wypływa dostojny łabędź.
- Śliczny jesteś. - Ala uśmiecha się na jego widok, co dostrzegam kątem oka. 
Ptak obrzuca nas uważnym spojrzeniem i przepływa tuż przed dziobem kajaka, zupełnie niezarażony naszą obecnością.
- To Feliks - wyjaśnia mi dziewczyna po chwili. - Dwa lata temu przymarzł do tafli jeziora i gdyby nie pomoc ludzi z okolicy, to byłoby już po nim. Przez całą zimę właściciele śluzy go dokarmiali, jest więc nieco oswojony. - Odprowadza łabędzia wzrokiem, kiedy ten znika w szuwarach po drugiej stronie Sapiny.
- Naprawdę wiesz wszystko o tym jeziorze - zauważam.
- To mój drugi dom. - Ala wzrusza ramionami. - Już niedaleko,  nie obijaj się, tylko machaj tym wiosłem.
Faktycznie, po chwili naszym oczom ukazuje się ceglany mur i drewniane wrota śluzy. Ponieważ są otwarte wpływamy do środka, a Ala wspina się po drabince, przykazując mi utrzymanie kajaka w tym samym miejscu do jej powrotu, po czym znika na kilka minut. Gdy wraca, towarzyszy jej niewiele starszy od nas chłopak z T-shirtem przerzuconym przez ramię.
- Szymon nas prześluzuje - wyjaśnia mi dziewczyna, sadowiąc się na nowo w kajaku, a górne wrota śluzy powoli zaczynają się za nami zamykać.
- Nie powinniśmy mu za to... zapłacić? - pytam cicho, bo o ile mnie pamięć nie myli, przed śluzą stał znak z cennikiem.
- Szymon to mój dobry znajomy. - Ala ucina ponownie temat, a ja przezornie nie pytam o charakter tej znajomości. Nie chcę się z nią znowu kłócić.
Poziom wody obniża się stopniowo, aż w końcu dolne wrota powoli zaczynają się otwierać. Ala odpycha nas lekko od ściany śluzy i nieśpiesznie wypływa z powrotem na rzekę.
- Alka, wpadniesz jeszcze kiedyś? - woła za nami chłopak.
Ala obraca się przez ramię i uśmiecha się szelmowsko.
- Owszem, jak będę wracać. Nie mam ochoty taszczyć tego kajaka po piasku - odkrzykuje, bo oddalamy się już od śluzy.
- Alka, nie zgrywaj się!
- Przecież za to mnie uwielbiasz! - Puszcza do niego oko i posyła buziaka. Potem zerka na mnie, dostrzega mój wzrok i wzdycha ciężko. - Będziemy zaraz cumować po lewej stronie. Uważaj, bo pomost jest mocno zbutwiały. - Ostrzega mnie.
- Ala...
- Potem - ucina i skupia się na manewrowaniu kajakiem między konarami drzew.
Pomost faktycznie jest zbutwiały i jedna z desek rozpada się pod moją stopą. Udaje mi się jednak złapać równowagę i nie wpaść do wody, sprawnie cumuję więc kajak i pomagam Alicji wysiąść na brzeg. Stajemy na niewielkim trawniku przed bieloną chatką otoczoną nieco zachwaszczonym ogródkiem.
- Dawno tu nie byłam - wzdycha Ala, po czym wsadza dłonie w tylne kieszenie swoich dżinsowych szortów i rusza w kierunku domku. - Gdy byłam młodsza, często tu przychodziłam. Mieszkała tu pani Jadzia, miła staruszka, którą odwiedzałam, by nie czuła się samotna. Czasem pieliłam jej chwasty w ogródku lub pomagałam rąbać drewno. A ona zawsze miała dla mnie kawałek świeżo upieczonego ciasta i lemoniadę. - Uśmiecha się do wspomnień i wyrywa kilka chwastów rosnących na rabatce z różami.
- Co się z nią stało? - pytam ostrożnie.
- Zmarła dwa lata temu, a ten teren należy obecnie do jej spadkobierców - wyjaśnia Ala, wzruszając ramionami. - Nie interesują się nim jednak, więc przychodzę tu, gdy chcę pobyć sama. Masz ochotę na herbatę? - pyta nagle i nie czekając na moją odpowiedź, sięga do wazonu stojącego na parapecie okna i wyciąga z niego żelazny klucz, który wkłada do zamka, a drzwi stają przed nami otworem.
- Możemy...? - dziwię się, a Ala jedynie wywraca oczami.
Wchodzi pierwsza do środka i prowadzi mnie do przytulnej, choć nieco zakurzonej kuchni i nalewa do czajnika wody. Z szafki wyciąga suszone liście mięty i garść jakichś jeszcze innych ziół, które wrzuca do dwóch metalowych kubków.
- Niestety nie ma cukru - uprzedza mnie, stawiając jeden z nich przede mną - a na wrzątek trzeba chwilę poczekać.
- Nie szkodzi, mamy czas... - zaczynam, patrząc jak nerwowo na przemian splata i rozplata palce. - Ala,  co jest? - pytam, kładąc ostrożnie dłoń na jej rękach, by ją nieco uspokoić.
- Adam - wzdycha, podnosząc na mnie wzrok. - Jestem świadoma tego jak wyglądam i w jaki sposób działam na facetów. I, nie ukrywam, lubię tak na nich działać. Podobnie jak nie raz wykorzystuję to do swoich celów, ot choćby, by uniknąć opłaty za użycie śluzy - dodaje.
Jej słowa są dla nie nieco szokujące. To znaczy, nie ma w tym nic dziwnego, nie powiedziała mi nic, czego bym sam nie zauważył. Dobrze wiem, w jaki sposób Ala działa na mnie, czy choćby na moich kolegów. Miałem do tej pory wystarczająco dużo przykładów, by zauważyć z jaką lekkością i niemal bez wysiłku potrafi zawrócić w głowie komu tylko zechce. Dziwi mnie za to brak skrępowania, z jakim o tym mówi. Jakby to nie było nic wielkiego, jakby... jakby to było dla niej całkowicie normalne.
- Nie robię nic złego, Adaś. - Wywraca oczami, jakby czytając mi w myślach. - Jestem po prostu sobą, jeśli uśmiechnę się do tego ładnie i zamrugam rzęsami, czy powiem komuś coś miłego... Czy to jakiś naganny czyn? Zwykły flirt, a to akurat coś, w czym jestem dobra i co lubię. A jeśli wiąże się to z jakimiś dodatkowymi profitami? Byłabym głupia, gdybym z tego nie skorzystała, prawda? - Zerka na mnie, a w jej oczach brakuje pewności siebie, którą słychać w głosie.
A oczy, jak wiadomo, nie kłamią.
- Ile straciła śluza puszczając cię za darmo na twoje wycieczki? - pytam sucho. Owszem takie coś jest fajne. Raz, czy dwa. Ale dobrze wiem, że Ala nie zrobiła tego ani raz, ani dwa, ani nawet pięć razy.
- Nic  - odpowiada i wstaje, bo czajnik zaczyna gwizdać. Zalewa herbatę wodą i odstawia go z powrotem na piec. - Siostra Szymka jest chora na mukowiscydozę, wiem to, bo sam mi powiedział podczas naszych "randek". - Wywraca oczami i robi w powietrzu znak cudzysłowu. - Ma założone w jednej z fundacji specjalne konto, na które raz w roku przelewam dwukrotność tego, co wypływam na śluzie. W zeszłym roku oddałam anonimowo na aukcję dla niej swój medal z Mistrzostw Polski. 
- Ale Szymon o tym nie wie - zauważam, a Ala mocno oplata garnuszek swoimi dłońmi.
- Nie wie. Za to ja nie mam wyrzutów sumienia.
- Ale gdyby nie siostra...
- Gdyby nie siostra Szymka, to nie korzystałabym tak często ze śluzy - odpowiada Ala gniewnie. - Unikałabym go, bo z biegiem czasu staje się coraz bardziej natrętny.
- Bo go w sobie rozkochałaś - wytykam jej.
- Wierz mi, nie robiłam nic ponad to, co robię teraz przy tobie - rzuca, nachylając się nad stołem tak, że nasze twarze nagle znajdują się bardzo blisko siebie.
Czuję uderzenie gorąca, dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to para buchająca z mojego kubka. Bliskość Alicji wcale nie wywołuje u mnie żadnej reakcji, prócz tego, że czuję się dziwnie i niekomfortowo. Jakby to było zupełnie nie na miejscu.
- A co na to Tomek?
Ala prycha i wraca na swoje miejsce, po czym bierze długi łyk herbaty, nim odpowiada.
- Żadne z nas nie jest święte i oboje dobrze o tym wiemy. Jesteśmy razem od trzech lat, a znamy się ponad pięć. W tym czasie mieliśmy lepsze i gorze okresy, ale zawsze do siebie w końcu wracamy - odpowiada, bawiąc się uszkiem garnuszka. - Kiedyś przyłapałam go w Giżycku jak podczas dyskoteki lizał się z jakąś laską. Przez trzy miesiące tuż przed jego nosem uwodziłam jego kolegę z drużyny, a potem ich fizjoterapeutę, aż w końcu się zorientował i mnie przeprosił. Wiesz, kwiaty, kolacja i te sprawy - wyjaśnia jakby lekceważącym tonem.
- Tak... po prostu? - wyduszam z siebie, bo wydaje mi się to całkowicie nierealne. Mówi o tym wszystkim tak niefrasobliwie, jakby ten związek nic dla niej nie znaczył. A musi znaczyć, inaczej nie czepiałaby się tak kurczowo tej relacji z Tomkiem.
Prawda?
- Tak, to nie był pierwszy i pewnie nie ostatni raz. - Alicja wzrusza ramionami. - On może wyrwać niemal każdą laskę, a ja niemal każdego faceta. Ale i tak najlepiej jest nam ze sobą. Więc taka odmiana od czasu do czasu dobrze nam robi. Nie ma dla związku nic lepszego niż odrobina zazdrości i niepewności.
Ala mówi to wszystko z całkowitym spokojem, który mocno kontrastuje z moim obecnym stanem ducha. Jej podejście do związku, do uczuć, do relacji z drugim człowiekiem jest tak odmienne od mojego, że wręcz nie mieści mi się to w głowie.
- To bez sensu! - wołam, zrywając się na równe nogi i zaczynam przechadzać się nerwowo w te i z powrotem po maleńkiej kuchni. - To zupełnie bez sensu!
- Co jest bez sensu, prosiaczku? - pyta Ala i również wstaje. Opiera się biodrem o ścianę i patrzy na mnie prowokująco. - Takie jest życie. Nie ma białego i czarnego. Nie ma miłości od pierwszego wejrzenia i wierności aż po grobową deskę. I im szybciej się z tym pogodzisz, tym lepiej dla ciebie.
- Grasz na uczuciach innych ludzi, dla własnej korzyści! - zarzucam jej.
- Doprawdy? - Wydyma wargi i nagłym ruchem przyciąga mnie do siebie, łapiąc za szlufkę spodni. - Doprawdy? - powtarza, zaplatając mi ręce na szyi.
Czuję ciepło jej skóry, mokry materiał jej stroju kąpielowego na swojej piersi, a przede wszystkim jej biodro zetknięte z moim. I wiem z całą pewnością - jej objęcia to ostatnie miejsce, w którym powinienem się teraz znajdować.
- Co robisz? - Marszczę brwi i odsuwam się na tyle, na ile mi pozwala.
- Sprawdzam coś. - Zagryza wargę i przekrzywia głowę z dziwnym uśmiechem. - Pocałuj mnie - żąda nagle.
- Nie - odpowiadam zdecydowanie.
- Nie? Nic? - pyta, kładąc dłoń na mojej piersi. - Nawet iskierki pożądania? - Unosi brew i przesuwa palcem po moich wargach.
- Nie - powtarzam, a Ala odsuwa się nagle i jak gdyby nic siada ponownie przy stole i bierze łyk herbaty. 
Zerkam na nią oszołomiony, kiedy wygląda przez okno, mocno zamyślona.
- Co to miało znaczyć? - pytam ostrożnie i również siadam na swoim krześle.
Przenosi na mnie lekko nieobecny wzrok i kręci głową.
- Jeszcze nie wiem. - Wzrusza ramionami. - Musimy powoli wracać, bo zmierzcha - dodaje.
- Płyń beze mnie, wrócę lądem - odpowiadam chłodno i zbieram swoje rzeczy. 
- To się dobrze składa, wpadnę na chwilę do Szymona. - Kiwa głową jak gdyby nigdy nic, a ja wzdycham i wychodzę z niewielkiej chatki z jeszcze większym mętlikiem w głowie niż do tej pory.

***

Ognisko trzaska wesoło, a ja mrużę oczy, próbując przebić wzrokiem sosnowy dym, który się nad nim unosi. Dzieci rozmawiają i śmieją się głośno, normalna sprawa podczas integracyjnego ogniska. Robi się już późno i spotkanie powoli się kończy, ktoś więc szturcha mnie, bym zawołał Alicję. Podnoszę się pieńka, na którym przycupnąłem i odchodzę w kierunku przystani, gdzie dziewczyna poszła chwilę wcześniej odebrać telefon. 
Znajduję ją siedzącą na burcie Maka, z nogami dyndającymi nad taflą wody. Śmieje się perliście do telefonu, nawijając pasmo włosów na palec. Przystaję kawałek dalej, nie chcąc jej przerywać. Dostrzega mnie po chwili, przeprasza rozmówcę i zerka na mnie ciekawie.
- Wołają cię do ogniska - informuję ją.
- Zaraz przyjdę  - odpowiada.
- Tomek? - pytam, a Ala jedynie krótko kiwa głową.
Wracam do grupy i powtarzam słowa Alicji. Rzeczywiście przychodzi po paru minutach, z uśmiechem pytając, kto jej szukał.
- Wszyscy! - odpowiada ktoś z entuzjazmem. 
- Czy druhna Alicja zagra nam coś na dobranoc? - pyta jeden z opiekunów obozu żeglarskiego.
- Maciek, ile razy mam ci powtarzać, że nie mam nic wspólnego z harcerstwem? - Ala wywraca z poirytowaniem oczami, ale bierze do ręki podaną gitarę i siada na pieńku, dokładnie naprzeciw mnie.
Starsi koledzy uciszają dzieciaki, kiedy dziewczyna dostraja instrument i gra cicho przygrywkę nieznanej mi dotąd piosenki.
Słońce zaszło gdzieś za lasem i nastała ciemna noc - zaczyna cicho śpiewać i lekko przymyka oczy - a ja tutaj, przy ognisku śpiewam tobie: dobranoc.
Przyglądam się jej poprzez dogasające powoli płomienie i słucham jak dzieci dołączają się do refrenu. Nagle nawiedza mnie dziwne wspomnienie, a raczej myśl. Przypomina mi się biwak w lesie i tata grający na gitarze, dawno, bardzo dawno temu. Otrząsam się z tej sentymentalnej wizji, akurat gdy Ala zaczyna drugą zwrotkę:
Życie to jeszcze nie jest życiorys, życie się mieści w brudnopisie. Korzystajmy ze wszystkiego po trochu, by starczyło na całe życie.**
Z chwilą, gdy przebrzmiewają ostatnie dźwięki piosenki, zastępowi zaganiają dzieci do namiotów, a ja wraz z Damianem zalewam ognisko wodą z jeziora. Nim udaje nam się je skutecznie ugasić, Alicja znika z zasięgu wzroku. 
Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Im lepiej ją poznaję, tym bardziej uświadamiam sobie, jak bardzo się różnimy. A mimo to czuję z nią jakąś dziwną, niezidentyfikowaną więź. Nie podoba mi się jej styl życia, ale czuję jakąś wewnętrzną potrzebę by... by ją chronić?
W zamyśleniu docieram do łazienek, zauważam ją więc dopiero po krótkiej chwili. Stoi w dresie oparta biodrem o umywalkę i szoruje zęby, odgarniając włosy, które wypadły jej z niedbałego koka upiętego na czubku głowy. Podchodzę do sąsiedniej umywalki i wyciągam z kosmetyczki piankę do golenia i maszynkę.
Ala zerka na mnie z ukosa i płucze usta, po czym niespodziewanie przejeżdża palcem po moim policzku.
- Chyba nieco zarosłeś. - Uśmiecha się, jak gdyby nigdy nic.
- Dlatego się golę - odpowiadam chłodno i zerkam w lustro, by sprawdzić, czy równomiernie nakładam piankę.
Ala przystaje za moimi plecami i śledzi moje ruchy, rozczesując nieśpiesznie włosy. Kiedy ktoś patrzy mi na ręce podczas golenia zazwyczaj kończy się to przynajmniej jednym zacięciem, ale o dziwo jej wzrok wcale mnie nie rozprasza.
- Kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłam, natychmiast zwróciłam uwagę na twoje oczy - odzywa się Ala niespodziewanie. Jej lustrzane odbicie nie spuszcza ze mnie spojrzenia, odwzajemniam więc ten gest.
- Alicja, ja nie...
- Mają bardzo charakterystyczny kolor i wzór - zauważa, podchodząc bliżej i opierając mi brodę na ramieniu. - Ale wiedziałam, że gdzieś już widziałam takie oczy, nie mogłam jednak skojarzyć, gdzie.
Nie podoba mi się to wszystko i już mam się żachnąć, żeby przestała, ale jej wzrok wbity z uwagą w nasze wspólne odbicie w lustrze mnie wstrzymuje. Przyglądam się mu i odkrywam, że wiem o czym mówi.
- U siebie, widziałaś je u siebie - szepczę zaskoczony, niepewny do czego to wszystko prowadzi.
- Pamiętam, jak ktoś mówił, że mamy je po tacie. - Ala odsuwa się ode mnie i sięga do kosmetyczki po gumkę do włosów, po czym zaczyna zaplatać warkocz, obrócona do mnie plecami. - Ja i mój brat. Pamiętam jak staliśmy nad brzegiem sadzawki i patrzyliśmy się w gwiazdy, a tata pokazywał nam jak znaleźć Wielki Wóz i Gwiazdę Polarną. Nie mogłam mieć wtedy więcej niż cztery lata...
Wbijam wzrok w punkt między jej łopatkami, z oszołomieniem słuchając tego, co mówi. Gdzieś na skraju świadomości migają mi szczątki wspomnień, jakieś dziwne uczucie ciepła i bliskości, bardzo podobne do tego... do tego, co czuję w obecności Alicji.
- A kiedy huśtaliśmy się wspólnie na huśtawce, zawsze mnie obejmował, żebym nie spadła - mówi dalej, jakby do siebie. - A przecież to ja byłam starsza... Choć tylko o jeden dzień.
Czuję, jak robi mi się coraz goręcej, jak przyśpiesza mi tętno, zwłaszcza, gdy Alicja obraca się w końcu, związując końcówkę warkocza i podchodzi bliżej z jakimś melancholijnym uśmiechem na twarzy.
- Jeszcze tutaj. - Bierze róg ręcznika przewieszonego przez moje ramię i niemalże czułym gestem ścierami resztkę pianki z szyi. Szukam na jej twarzy jakiegoś potwierdzenia, że moje domysły są słuszne, ale nie mogę z niej nic wyczytać. A sam pomysł jest tak szalony...
...ale nie niemożliwy.
- Dlaczego mi to wszystko mówisz? - pytam cicho, wycierając raz jeszcze dla pewności całą twarz, a Ala opiera się pośladkami o umywalkę i obserwuje mnie, jak nakładam pastę na szczoteczkę do zębów.
- Po naszej ostatniej... rozmowie - waha się przy tym słowie, pewnie zastanawia się, czy nie zastąpić go "kłótnią" - dużo myślałam o tym, co powiedziałeś. Oraz o tym, jak się o mnie martwisz. O tym, jak inna jest nasza relacja, od tego, do czego przywykłam.
Kiwam głową, zachęcając ją, by mówiła dalej.
- Zbyt wiele było tu zbiegów okoliczności, zbyt wiele irracjonalnych uczuć, które odczuwałam w twojej obecności. Poukładałam to sobie, sprawdziłam parę rzeczy i nasunęła mi się tylko jedna logiczna odpowiedź, wyjaśniająca to wszystko.
Patrzy na mnie, czekając aż powiem na głos to, co nam obojgu chodzi po głowie, ja jednak kupuję sobie czas, dokładnie szczotkując zęby. Ala nie pogania mnie, uważnie obserwując moje ruchy i cierpliwie czeka na moje słowa.
- To nie ma sensu - mówię w końcu, wypłukawszy usta i ocieram je ręcznikiem. - To szaleństwo!
- A masz inne wytłumaczenie tego wszystkiego, prosiaczku? - Bierze się pod boki i uśmiecha się przekornie.
- Czemu mnie tak nazywasz? - Marszczę brwi, przypominając sobie, że to nie pierwszy raz, kiedy tak się do mnie zwraca.
- Kubuś Puchatek i jego przyjaciel Prosiaczek, pamiętasz? - Uśmiecha się lekko, a mnie nawiedza dziwne przekonanie, że owszem, pamiętam. Pamiętam pluszową świnkę ze znanej bajki, z którą nie rozstawałem się w przedszkolu. I jej towarzysza Puchatka, który zawsze siedział na szafce tuż obok mojej.
- Muszę się z tym wszystkim przespać - wyznaję oszołomiony, przeczesując włosy palcami. 
Ala uśmiecha się lekko i szybko całuje mnie w policzek.
- W takim razie dobranoc, Adasiu.
Wypuszczam głośno powietrze, obserwując jak odchodzi ścieżką oświetloną jedynie blaskiem księżyca i nagle dociera do mnie jeszcze jedna rzecz.
- Rany boskie...! - wyrywa mi się, a Alicja zatrzymuje się w pół kroku i zerka na mnie ciekawie. - Przecież tyś mnie prawie pocałowała! - Patrzę na nią z przerażeniem, a ona zaczyna się głośno śmiać. Las tłumi ten dźwięk, a Ala uśmiecha się zawadiacko.
- Skywalker nie miał z tym większych problemów. Wyluzuj, braciszku. - Pokazuje mi język i posyła buziaka, a następnie znika w ciemności.

__________
*wszystkie dziwne określenia do znalezienia w słowniku
**Dobranoc (minimalnie inne wykonanie, niż znam, ale ciii...)
No to mamy BUM!
(spaprałam, prawda? Tak myślałam, dzięki za szczerość)
Miałam przybyć szybciej, ale nie wyszło. Za to piąty rozdział już się pisze!
Mam nadzieję, że Was trochę zaskoczyłam, co? Minimalnie, odrobinę? Choć co niektórzy przebąkiwali o takim rozwoju sytuacji. 
Cóż, ostrzegam - nie obiecujcie sobie zbyt wiele po tym opowiadaniu. To tak, żebyście się nie napalali za bardzo.
Bo ani tu wiele z fanficka, ani wiele z romansu. Skoków też na lekarstwo.
Dobra, koniec antyreklamy. Odezwiecie się? :)