Przerwanki,
sierpień 2015
-
Skup się, Adam!
Z
lekkim rozbawieniem patrzę, jak próbuje utrzymać kurs i
jednocześnie wybrać* grota. Dziób jachtu myszkuje z jednej strony
jeziora na drugą, a żagiel uparcie łopocze.
-
Odpadnij* sobie, aż ci się wypełni żagiel, a potem powoli ostrz*
i wybieraj talię - podpowiadam mu, kiedy rzuca mi spojrzenie spode
łba.
Dla
bezpieczeństwa chwytam się wanty i wystawiam twarz do słońca i
wiatru. Adam korzysta z moich wskazówek i po chwili żagiel poddaje
się jego woli.
-
Udało mi się! - woła ni to uradowany, ni to zaskoczony.
Uśmiecham
się do niego i puszczam mu oko, po czym odszukuję na horyzoncie
dobrze znany mi punkt.
-
Widzisz tę plażę? - pytam, wskazując ją palcem.
-
Mhm. - Adam mruży oczy, patrząc pod słońce i kiwa głową.
-
Dasz radę tam dopłynąć? - rzucam mu wyzwanie, które on po
krótkiej chwili wahania przyjmuje. - To super, idę się opalać na
dziób.
-
Alka! - woła za mną z lekkim przerażeniem w głosie, a ja jedynie
śmieję się w odpowiedzi.
-
Spokojnie, jestem tuż obok - uspokajam go i kładę się plackiem na
pokładzie. - Poradzisz sobie - zapewniam go, zasłaniam twarz
słomkowym kapeluszem i z błogością przymykam oczy.
Jacht
buja się lekko na falach, słońce praży, a dźwięk wiatru
próbującego wyrwać się z objęć żagla działa na mnie bardzo
kojąco. Adam zaczyna nucić coś pod nosem i - muszę go zdradzić - fałszuje przy tym niemiłosiernie.
-
Ala, już niedaleko.
-
No i? - Unoszę kapelusz i zerkam na niego kątem oka.
-
Nooo... bo tam nie ma przystani, jak ja tam mam podpłynąć? -
Drapie się po głowie z zakłopotaniem, a ja śmieję się cicho i
zbieram się prędko z pokładu.
-
Daj, to już zrobię sama. - Odbieram od niego ster oraz talię i
podpływam do brzegu. Kiedy robi się płytko, podnoszę miecz i z
pomocą Adama zrzucam żagiel, a dno kadłuba wbija się w miękki
piasek.
Wyskakuję
wprost do wody i ciągnę za burtę jacht jeszcze bardziej w głąb
brzegu. Adam natychmiast podąża w moje ślady i mi pomaga, a ja
biorę cumę i dla bezpieczeństwa przywiązuję ją do najbliższego
drzewa.
-
Ładnie tu - zauważa Adam, kiedy żaglówka jest już zabezpieczona,
a ja uśmiecham się i sięgam pod pokład po koc i koszyk z
jedzeniem.
-
Trzymaj. - Podaję mu to wszystko i wspólnie szukamy miejsca na
biwak. Potem przynoszę także nasze śpiwory, bo na niemal
niedostępnej od strony brzegu plaży mamy zamiar spędzić całą
noc.
-
Możemy tu być? - upewnia się raz jeszcze Adam, kiedy rozkładam
koc, a jemu polecam przygotowanie miejsca na ognisko.
-
Już ci mówiłam, że to państwowe lasy, a strażnik, który
zagląda tu naprawdę rzadko jest...
-
...kuzynem siostry matki sąsiadki Tomka. Tak, pamiętam - kończy
Adam sarkastycznie.
-
Bratem jego kumpla - poprawiam go i rozkładam koc. - Już się tak
nie bocz, to mój chłopak, nie twój.
-
Martwię się o ciebie, Ala - zauważa, schylając się nad
paleniskiem pozostawionym tu przeze mnie ostatnim razem i zaczyna
układać gałązki.
-
Powtarzasz się. - Wywracam oczami. - Jestem duża, dam sobie radę.
-
Teraz tym bardziej czuję się za ciebie odpowiedzialny - wzdycha
Adam i wstaje, by poszukać większych kawałków drewna na opał. Ja
w tym czasie rozkładam jedzenie i przygotowuje pianki i kiełbaski,
które mamy zamiar upiec nad ogniem.
Kilkanaście
minut później ogień trzaska już wesoło, a my siedzimy na kocu
oparci o siebie ramionami i wcinamy gorące jeszcze pianki wprost z
patyka. Słońce zachodzi powoli, a na niebie pojawiają się
pierwsze gwiazdy.
-
Pamiętasz coś? - pytam nagle. - To znaczy z dzieciństwa?
Adam
w milczeniu skubie resztki pianki na swoim patyku, nim odpowiada z
rozwagą:
-
Jeszcze jakiś czas temu powiedziałbym ci, że nic, że nie pamiętam
życia sprzed Zakopanego. Ale teraz... - zawiesza głos.
-
No? - ponaglam go, machając pianką, by szybciej ostygła.
-
Myślałem, że to sen, ale to chyba wspomnienie, bardzo mgliste.
Stoimy nad jakąś sadzawką, jest noc, a gwiazdy odbijają się w
tafli wody. Patrzmy zafascynowani w niebo, a potem...
-
...a potem woła nas tata - dopowiadam, a Adam potwierdza skinieniem. - Pamiętasz Kubusia i
Prosiaczka? - pytam go.
Kręci głową, a ja uśmiecham się pod nosem.
-
Dostałam na trzecie urodziny pluszowego Kubusia Puchatka.
Towarzyszył mi w domu dziecka, a potem, gdy zostałam
adoptowana też. Utopił się gdzieś w porcie Węgorzewie, gdy miałam
siedem lat i wypadł mi za burtę. Płakałam chyba przez tydzień, a
potem powoli o nim zapomniałam. O nim i... I o jego przyjacielu
Prosiaczku. - Zerkam na Adama. Na jego twarzy powoli pojawia się
wyraz zrozumienia.
-
Dlatego nazywałaś mnie Prosiaczkiem - stwierdza, a ja wzruszam
ramionami.
-
Chyba nieco podświadomie - mruczę i pocieram zmarznięte ramiona,
bo gdy zaszło słońce, zrobiło się nieco chłodno.
Adam
reaguje natychmiastowo i okrywa mnie swoją kraciastą, flanelową
koszulą, a ja owijam się nią szczelnie i dodatkowo wtulam w
jego chude, ale ciepłe ramiona.
-
Ala?
-
Mhm? - odpowiadam nieco sennie.
-
Wiedziałaś? Wiedziałaś, że masz brata? - pyta Adam.
-
Miałam jakieś mgliste wspomnienie. Czasem zastanawiałam się, czy
chłopiec, którego pamiętam z dzieciństwa, to nie był
jakiś sąsiad albo kolega z przedszkola. - Przymykam oczy i opieram
się o jego ramię. - Pytałam potem mamę, ale prawo adopcyjne jest
takie, a nie inne i nie mogli jej nic powiedzieć.
-
W sumie... dlaczego nas rozdzielili? - zastanawia się Adam, a ja
wzdycham i podnoszę się do pozycji siedzącej, by móc spojrzeć mu
w oczy.
-
Nie wiem, czasem się tak zdarza. Zresztą... - Zagryzam wargę. -
Zresztą może się okazać, że wcale nie jesteśmy
spokrewnieni, że to wszystko to tylko zbieg okoliczności.
-
Nie chcę, by to był zbieg okoliczności - odpowiada Adam cicho.
-
Ja też nie - zgadzam się z nim, a chłopak obejmuje mnie mocno. - W
końcu mam kogoś, kto o mnie dba - dodaję bardzo cicho. Tak cicho,
że nawet Adam nie ma szans mnie usłyszeć.
***
Wycieram
dłonie o dżinsy i wstaję z kucek. Dzisiaj na wycieczkę wybrałam
się samotnie, bo Adam cały dzień biega z zuchami po lesie,
zdobywając jakieś sprawnościowe odznaki. Stopą naciskam na cumę,
by upewnić się, że dobrze trzyma i sięgam do kieszeni po telefon,
by odczytać SMSa, który właśnie przyszedł.
"Przyjdź
na stołówkę"
Uśmiecham
się szeroko, chowam telefon do kieszeni, a na granatowy top narzucam
koszulę w czerwoną kratę. Zsuwam okulary na nos i kilkoma susami
pokonuję schody prowadzące z przystani, przebiegam ścieżką
prowadzącą przez obóz, pamiętając o tym, by przeskoczyć nad
wystającymi korzeniami. W mgnieniu oka przebiegam po chybotliwym
mostku nad wąwozem i wpadam na jadalnię** wprost w otwarte ramiona
Tomka.
-
Cześć, mała.
-
Siema, duży - odpowiadam i całuję go zachłannie, przyciągając
do siebie za poły koszuli. Podsadza mnie i przypiera do ściany
kuchni, a ja zaplatam mu nogi dookoła bioder.
-
Przytyłaś - zauważa po chwili, a ja żartobliwie dźgam go w
pierś, po czym ponownie całuję. - I widzę, że tęskniłaś -
dodaje.
-
Nie było kim się pocieszyć w tej głuszy - żartuję, a spojrzenie
Tomka momentalnie tężeje. Na ten widok wywracam oczami. - Boże,
czy ty musisz być taki zazdrosny?
-
Nieważne. O której musisz wrócić?
-
Wrócić? - dziwię się. - Dokąd?
-
Tutaj. Bo teraz mam zamiar cię porwać. - Uśmiecha się zawadiacko,
bierze za rękę i prowadzi do zaparkowanego przed bramą czarnego
Audi.
-
Powinnam być na kolacji - odpowiadam, zapinając pas, a Tomek rusza
z piskiem opon, zostawiając za nami tuman kurzu. - Więc mamy parę
godzin dla siebie.
-
To super. Kierunek: Giżycko - zarządza i włącza GPSa, a ja
wywracam oczami.
-
Naprawdę? Nadal nie radzisz sobie bez nawigacji? - Kto by pomyślał,
że ktoś, kto ma tak świetną orientację podczas regat, gubi się w swoim rodzinnym mieście.
-
Po prostu skupiam się na prowadzeniu, okej? - odpowiada urażony.
Czasem bierze wszystko zbyt poważnie.
Przekomarzamy
się przez całą drogę, aż w końcu Tomek parkuje w centrum i
objęci w pasie ruszamy ulicą w poszukiwaniu jakiegoś sympatycznego
miejsca na rozmowę. Kiedy przechodzimy przez zabytkowy most
obrotowy***, wtulam się w niego mocniej i pytam:
-
Jak tam zgrupowanie?
-
Normalnie. Benek poprawił życiówkę, Jasiek urwał rumpel, a
Fabian wyrwał jakąś Greczynkę tańcząc zorbę - śmieje się
donośnie, a ja uśmiecham się pod nosem. - Ale po dwóch randkach
ją rzucił, bo chyba się w nim na serio zabujała.
-
To ten, do którego mam się nie zbliżać? - pytam.
-
Mhm - potwierdza, a ja uśmiecham się krzywo. - Choć znając ciebie, zostałyby z niego tylko wióry, gdyby czegoś próbował.
- Pewnie tak - zgadzam się z nim. - A jak twoje przygotowania do Mistrzostw Europy?
-
Marnie, nadal nie potrafię zejść poniżej pięciu minut na tej
trasie, jeśli nie wieje czwórka. - Tomek pochmurnieje, a ja na
pocieszenie całuję go w policzek. Obraca mnie do siebie i skrada
długiego całusa, a ja trzepię go w ramię.
-
Nie na środku ulicy. Chodź, mam ochotę na lody. - Ciągnę go do
pobliskiej lodziarni, a Tomek uśmiecha się znacząco.
-
Na lody, powiadasz?
Wywracam
oczami i wybieram stolik w kącie, a następnie zaczynam przeglądać
kartę z deserami lodowymi. Chłopak siada naprzeciw mnie i widzę,
że coś ewidentnie go dręczy. Odkładam kartę i wzdychając
ciężko, pytam:
-
No co?
-
Fabian mnie nie martwi, on wie, że ma trzymać się z dala od
ciebie. Ale... - zawiesza głos, a ja marszczę brwi, bo chyba wiem,
co zaraz powie. - Ale ten twój Adrian...
-
Adam - poprawiam go chłodno. - Nie powinieneś się nim martwić. To
mój brat, mówiłam ci. - Zaplatam ręce na piersi.
-
Ala, odkąd cię znam, jesteś jedynaczką, nie możesz tak z dnia na
dzień...
-
Adoptowaną jedynaczką - syczę, mocno już poirytowana. - Adam jest
moim bratem i kropka. Nawet jeżeli okazałoby się, że tak naprawdę
nie jesteśmy spokrewnieni, to i tak będę go tak traktować, jasne?
-
On mi się, nie podoba, Ala. - Tomek marszczy brwi, a ja mrużę
oczy, doprowadzona do ostateczności.
-
Jedno złe słowo na jego temat w mojej obecności... - zaczynam
złowieszczo, a chłopak nagle łagodnieje.
-
W porządku, przepraszam. Ja...
-
Coś dla państwa? - Naszą uwagę odwraca jeden z pracowników
lodziarni. Unoszę wzrok, a wciąż buzujące we mnie uczucia nie
pozwalają mi nie wykorzystać takiej szansy na odegraniu się na
Tomku.
-
Pucharek lodów czekoladowych z sosem waniliowym dla mnie. -
Uśmiecham się do umięśnionego blondyna, a on odwzajemnia uśmiech.
Poznał mnie, widzę to.
-
Oczywiście, a dla pana? - Odwraca się w kierunku Tomka.
-
To samo - odpowiada ten ponurym głosem, przyglądając się, jak
kokietuję pracownika lodziarni wzrokiem.
-
Zaraz podam. - Uśmiecha się do mnie i znika za barem.
-
Musisz? - pyta ciężko Tomek, kiedy obserwuję z uśmiechem, jak
przygotowuje nam deser. - I to tuż przed moim nosem?
-
Mam ci przypomnieć, jak niemal przelizałeś się z tą laską od
karuzeli w wesołym miasteczku, kiedy ja stałam niecałe dwa metry
dalej? - odpowiadam zimno, nie odrywając zalotnego spojrzenia od
barmana.
-
Wpuściła nas potem za darmo - oponuje Tomek. - Sama robisz
dokładnie to samo, ten koleś - ścisza głos i wskazuje brodą barmana, który
powoli zmierza właśnie w naszą stronę -
pewnie nawet cię nie skasuje.
-
Proszę, dwa desery dla państwa z bitą śmietaną. - Stawia
pucharki na stoliku i nachyla się do mnie, dotykając lekko mojego ramienia. - Na koszt firmy, po
starej znajomości. - Uśmiecha się, a ja odwzajemniam ten gest.
-
Dzięki, Mati. Kiedy wracasz do Gdyni? - pytam, a chłopak
prostuje się, jednak nie odsuwa dłoni od mojego ramienia.
-
Za dwa tygodnie. Za szybko. - Zerka na mnie smutno, zupełnie
ignorując Tomka, który rozeźlony grzebie łyżeczką w pucharku.
Żaden normalny facet nie pozwoliłby sobie na flirt ze mną w
obecności mojego chłopaka, ale posturą Mati zdecydowanie góruje
nad Tomkiem, więc chyba nawet nie dostrzega w tej sytuacji żadnego
problemu.
-
Będzie tu ciebie brakować. Nikt nie robi takich dobrych lodów. -
Puszczam do niego oko, a on salutuje żartobliwie i zostawia nas
samych, bo szef woła go już z powrotem za ladę.
-
Dobra, już mi dałaś nauczkę. Ani jednego złego słowa o Adamie,
skapowałem - mówi Tomek rozeźlony. - A teraz mów, co to za gość.
- Marynarz, student Szkoły Morskiej w Gdyni. - Wzruszam ramionami, totalnie
tracąc zainteresowanie barmanem, próbującym ściągnąć na siebie
moje spojrzenie i kradnę Tomkowi trochę bitej śmietany, bo swoją
już całą zjadłam. - W wakacje mieszka u ciotki w Giżycku i
dorabia sobie w lodziarni. Gawędziłam z nim na początku lata, bo
nie miałam co robić. Potem pojechałam do Przerwanek, więc miałam
trochę rozrywki, ale jak widać jeszcze mnie pamięta i zafundował
mi te obiecane lody.
-
Wydajecie się... zaprzyjaźnieni - stwierdza Tomek sceptycznie, a ja
wywracam oczami.
-
Kto jak kto, ale ty powinieneś dobrze znać takie zagrania - wytykam
mu, nachylając się nad stolikiem w dość prowokujący sposób. -
Tylko ty się dla mnie liczysz, reszta to gra. Dobrze wiesz, że po prostu
zdaję sobie sprawę z tego, jak działam na facetów.
-
I to bardzo dobrze - odpowiada i całuje mnie ponad stolikiem. Nieco
zachłanniej niż zwykle, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że
za moimi plecami Mateusz spogląda teraz w naszą stronę.
Ech,
faceci.
-
Mamy jeszcze trochę czasu. - Tomek zniża głos do szeptu. -
Wpadniesz do mnie?
-
Za dwie godziny muszę być w obozie - stwierdzam z wahaniem, zerkając na zegarek.
-
Tyle czasu nam chyba wystarczy. - Unosi znacząco brew. - Chyba, że
masz jakieś specjalne plany.
Zagryzam
wargę i przyglądam mu się z uwagą. Jest tak cholernie seksowny,
opierając się nonszalancko o oparcie krzesła i przyglądając mi
się prowokująco. Cholernie przystojny i tylko mój.
Wstaję
i wyciągam do niego rękę.
-
Punkt osiemnasta odstawiasz mnie na stołówkę, jasne? - upewniam
się, a Tomek obejmuje mnie w pasie zdecydowanym gestem.
-
Ma się rozumieć. O ile tym razem znowu nie zamarudzisz pod
prysznicem - przypomina mi, a ja trzepię go w ramię i spacerkiem
ruszamy w kierunku jego mieszkania.
Nie
obracam się w kierunku lodziarni. Jestem pewna, że Mateusz i tak
odprowadza nas wzrokiem.
***
Lato
mija zadziwiająco szybko i nawet nie zauważam, kiedy nadchodzi
dzień egzaminu dla drugiego turnusu, a co za tym idzie, moje ostatnie
dni w Przerwankach tego lata. Dzieciaki niemrawo grzebią w miskach z
owsianką, zdenerwowane czekającym je wkrótce egzaminem
praktycznym, instruktorzy chodzą między nimi i dają ostatnie rady.
Ja
sama siedzę zwrócona twarzą do drogi, na której panuje niemałe
poruszenie. Obóz harcerski Adama powoli się zwija, wyjeżdżają
już dziś przed obiadem. Nie mogę go jednak nigdzie wypatrzyć,
więc apatycznie pogryzam kanapkę.
Mógłby
się chociaż pożegnać, nie?
-
Alka, chodź, przygotujemy łódki do egzaminu.
Kiwam
głową i ruszam za Sandrą z powrotem do obozu, a następnie na
przystań. Żaglówki są już umyte, wylewamy z nich resztki wody i
wycieramy do sucha gąbkami. Ruszam do hangaru po żagle, ale ten
okazuje się zamknięty.
-
Pójdę po klucz - informuję Sandrę i odchodzę w poszukiwaniu
Kajtka.
Cały
miesiąc udawało mi się go unikać, ale wszystko dobre ma swój
koniec, prawda? Odnajduję go w domku ratownika, gdzie popija herbatę
oraz czyta gazetę.
-
Potrzebny mi klucz do hangaru - rzucam w przestrzeń, a mężczyzna
podnosi na mnie swój wzrok. - Musimy z Sandrą otaklować łódki na
egzamin.
-
Jasne. - Podnosi się, składając gazetę i podchodzi do ściany w
poszukiwaniu odpowiedniego klucza. - Potrzebujecie pomocy?
-
Raczej nie - odpowiadam chłodno i wyciągam rękę po pęk kluczy.
-
Alicja... - zaczyna Kajtek, a ja buńczucznie zaplatam ręce na
piersi. - O co ci chodzi?
-
O nic - prycham. - Daj mi po prostu ten klucz i już ci nie będę
zawracać głowy. Przyniesie ci go z powrotem Sandra.
-
Chciałbym wyjaśnić tę całą sytuację, nie chcę, żebyś...
-
Ten temat jest skończony - odpowiadam twardo. - Nie mam zamiaru o
tym rozmawiać. Ja się pomyliłam, ty się pomyliłeś. Koniec
rozmowy. Klucz - dodaję nie znoszącym sprzeciwu tonem.
-
Alicja...
-
Klucz - powtarzam rozeźlona, a w tym momencie do domku zagląda Adam
z rozczochranymi blond włosami i osadzonymi na nich okularami.
Uśmiecham się mimowolnie, bo wygląda dokładnie tak, jak w dniu, w
którym go poznałam.
-
O, Ala, tu jesteś. Szukam cię cały ranek... Wszystko gra? - pyta
nagle, wyczuwając napiętą atmosferę.
-
Tak, w porządku. Właśnie wychodziłam - odpowiadam, sięgając po
klucz, który Kajtek daje mi z westchnieniem. - Chodź, Adaś,
pomożesz nam z łódkami.
-
Jasne, nie ma sprawy - zgadza się nieco zdezorientowany, a ja biorę go pod ramię i nie
oglądając się na mężczyznę, wychodzimy z domku ratownika.
-
Na pewno w porządku? - upewnia się Adam. - Wyglądałaś na
zdenerwowaną.
-
Tak. Kajtek po prostu nie może pogodzić się z faktem, że nie jest
piętnaście lat młodszy - rzucam niefrasobliwie, a Adam staje jak
wryty w połowie schodów na przystań.
-
Co? Chcesz powiedzieć, że on...? Ty...? Ale... - Jego oczy są
szeroko otwarte ni to ze zdumienia, ni to z przerażenia i pełne jakby...
zawodu?
-
Adaś - mówię kojącym głosem, by go uspokoić. - Poprzedniego
lata popełniłam błąd, który się teraz za mną ciągnie.
Uprzedzając twoje pytanie, nic się nie wydarzyło. Ale Kajtek
najwyraźniej ma odmienne zdanie i uparcie próbuję wyjaśniać coś,
co tak naprawdę nie miało miejsca.
-
Uwiodłaś go?
Wzdycham,
słysząc dezaprobatę w jego głosie. To miłe, że się martwi, ale
jego ciągłe zamartwianie się o moją cnotę zaczyna być
irytujące.
- Flirtowałam z
nim, to co innego - wyjaśniam. - Wziął to chyba zbyt poważnie,
ale faceci w kryzysie wieku średniego chyba tak po prostu mają. -
Wzruszam ramionami.
-
Rany boskie, Alka...! - woła z przerażeniem Adam. - Czy ty
musisz...
-
Dość. Temat Kajtka uważam za skończony - przerywam mu. Kolejny do
prawienia kazań. Ze strony Tomka to hipokryzja, a Adam... Adam po
prostu nie ma na ten temat bladego pojęcia.
-
Makowska, produkujesz ten klucz, czy jak?! - Dobiega nas rozeźlony
głos Sandry spod hangaru. - Egzamin za pół godziny, nie wyrobimy
się zaraz!
-
Już idę, zgarnęłam Adama do pomocy - wyjaśniam i zbiegam z
ostatnich stopni, by otworzyć hangar. - Już nie marudź, pójdzie
sprawnie.
Adaś
dobrze orientuje się w położeniu wszystkich elementów
ożaglowania, dostaje więc za zadanie przymocować wszędzie bomy, a
my z Sandrą zakładamy foki na wszystkich pięciu łódkach. Idzie nam
sprawnie i po kilku minutach są w pełni otaklowane.
-
Dorzuć jeszcze kamizelki, ja wezmę koła, a Adam wiosła. -
Sandra ociera pot z czoła, bo mimo wczesnej pory jest już strasznie
gorąco. - I gotowe. Dzięki, stary. - Uśmiecha się do Adam, chyba
nawet nieco zalotnie, a ten przeczesuje włosy placami i odpowiada
podobnym uśmiechem.
Dzieciaki.
-
Nie romansić mi tu, pamiętaj, że musimy być na zbiórce - zwracam
się do koleżanki, szybko więc kończymy przygotowanie łódek do
egzaminu i wracamy do obozu. W przelocie mówię Adamowi, żeby na
mnie poczekał przy mostku.
-
Przyjdę, gdy tylko się zacznie egzamin - dodaję, biegnąc do
obozu i wpadając na zbiórkę niemal w ostatniej chwili.
Sprawy
organizacyjne przez egzaminem ciągną się w nieskończoność,
a gdy tylko pierwsze grupki zestresowanych dzieciaków schodzą
na keję, polecam Sandrze trzymać w moim imieniu za nie kciuki i
wracam prędko do Adama.
Czeka
na mnie oparty nonszalancko o poręcz mostku i uśmiecha się, widząc
jak biegnę w jego kierunku.
-
Ile mam na ciebie czekać? Zaraz odjeżdżamy - droczy się ze mną.
Faktycznie.
Po drugiej stronie mostku trwa właśnie zbiórka zuchów, a
samochody są już wypakowane po brzegi sprzętem biwakowym.
-
Musiałam przetrwać zbiórkę. KWŻ kumpluje się z moim trenerem i
na pierwszym treningu dostałbym niezły wycisk, gdybym to
olała. - Krzywię się, a Adam przygarnia mnie do siebie i
tarmosi za włosy. - Ej! Przestań!
-
Będę za tobą tęsknił, wiesz? - mówi, wyciągając mnie na
długość ramion i patrząc mi uważnie w oczy.
-
Ale, będziemy w kontakcie, prawda? - upewniam się. Gdzieś w głębi
serca czai mi się strach, że już nigdy go nie zobaczę. Że na
nowo go stracę.
Kto
wie - może nie chce mieć kontaktu z taką dziewczyną, jak ja?
-
Pewnie, ktoś musi cię pilnować, nie? - Uśmiecha się, a ja
dostrzegam w tym uśmiechu, jak bardzo się o mnie martwi.
-
Ej, pamiętaj, że to ja jestem ta starsza. - Szturcham go
żartobliwie, odczuwając coś na kształt deja vu.
-
Ale to ty bardziej potrzebujesz opieki - stwierdza i przytula mnie
mocno. - Uważaj na siebie, Ala. Nie popełnij błędu, którego
będziesz potem żałować, dobra?
-
Dobra - odpowiadam. - I... Adam?
-
No?
-
Mogę kiedyś wpaść na jakieś zawody? - pytam nieśmiało. -
Chciałabym zobaczyć na żywo jak skaczesz - wyjaśniam, a on
uśmiecha się szeroko.
-
Jasne, gdy tylko zechcesz. Załatwię ci bilety i wszystko! - woła
entuzjastycznie, a ja przytulam go raz jeszcze.
-
To było wspaniałe lato, wiesz? - mruczę mu w koszulkę, nie chcąc wypuścić z objęć. - Było wspaniałe, bo się odnaleźliśmy.
-
I nie damy się już rozdzielić - dodaje Adam, całując mnie w
czubek głowy.
Chwilę
później ktoś woła go nieznoszącym sprzeciwu głosem, więc
przebiega przez mostek i macha mi na pożegnanie z jego
drugiego końca, a potem znika w czeluściach jednego z samochodów.
Obserwuję,
jak odjeżdżają i zastanawiam się, jak bardzo to lato wpłynie
teraz na moje życie.
__________
*nowe
słówka już w słowniku :)
**dość
istotna może być informacja, że stołówka to tak naprawdę kilka
długich stołów i ław, osłoniętych od deszczu blaszanym
daszkiem i budynek kuchni, gdzie wydawane są posiłki. Warunki nieco
spartańskie, ale ma to swój niepowtarzalny klimat ;)
***ciekawy
okaz architektury, o TUTAJ można
obejrzeć ;)
Piąty,
ostatni rozdział "Odnalezionych" przed Wami, teraz zrobię
sobie trochę przerwy, nim zaprezentuję Wam "Wyróżnionych".
Bo nie wiem, czy zauważyliście, ale podzieliłam tego bloga na
siedem części, każda po pięć rozdziałów. Myślę, że między
częściami będę robić dłuższe przerwy, by dać sobie czas na
zaplanowanie i napisanie jej w całości, bo fabularnie będą się
łączyć ze sobą nieco luźniej niż rozdziały wewnątrz jednej
części.
Więc
chwilowo trochę oddechu. Mam do rozplanowania "Sen nocy
zimowej" oraz do napisania "Odchodzę", ale wrócę tu
chyba przed wakacjami, okej? Mam nadzieję, że bardziej
regularnie ;)
Na
razie tyle ode mnie. Historia dopiero zaczyna się rozkręcać ;)