Aktualności

Następny rozdział: ze względu na "Księżniczki" (link poniżej) zarządzam przerwę techniczną. Jednak nowy rozdział na dniach!
Co 3 tygodnie kolejny rozdział "Wyróżnionych".

Ale zawsze możecie mnie znaleźć tu: i-dont-wanna-be-a-princess.blogspot.com
wraz z kontynuacją tutaj: i-have-to-be-a-hero.blogspot.com
oraz tutaj przeczytać zakończenie: odchodze-bo-kocham.blogspot.com.

Nowości w słowniku! Polecam!
PS: A w "Niesionych wiatrem" zwiastun, również polecam!
PS2: Na samym dole znajdziecie przycisk "obserwuj", jakby ktoś chciał być na bieżąco ;)

niedziela, 18 grudnia 2016

Odnalezieni III

Przerwanki, lipiec 2015

- Czyli w skokach jest trochę jak w żeglarstwie – mówię z zamyśleniu, zataczając powolne kręgi na powierzchni jeziora dużym placem u stopy. - Bardzo wiele zależy od wiatru.
- Bardzo dużo – zgadza się Adam, który siedzi ze mną na końcu pomostu i obserwuje wraz ze mną dzieciaczki ćwiczące zwroty na Omegach.
Wiatr jest dziś wyjątkowo słaby, nie wieje więcej niż spokojna dwójeczka*, KWŻ* pozwolił więc, aby kursanci sami spróbowali swoich sił, przed zbliżającym się wielkimi krokami egzaminem. Warunek był jeden – miałam ich pilnować z kei.
A Adam postanowił wesprzeć mnie w tej niedoli. W efekcie powoli stawałam się ekspertem w dziedzinie skoków narciarskich. A przynajmniej w kwestii przeliczników za wiatr*.
- Więc siedzi sobie taki gruby facet na wieży, wciska przycisk, światełko się zmienia i ty masz dziesięć sekund, żeby skoczyć...? - upewniam się. - Bez sensu. A jak się pomyli? I będziesz miał złe warunki?
- To, za przeproszeniem, dupnę o bulę aż miło - odpowiada mi Adam z rozbrajającym uśmiechem.
Wspominałam już, że ma zabójczy uśmiech...?
- Cicho, dzieci tu pływają, jeszcze je zdemoralizujesz... - upominam go i przenoszę wzrok na jezioro. - MAREK, KURWA, WRACAJ MI TU NATYCHMIAST! - wydzieram się, dostrzegając Omegę oddalającą się poza wyznaczony do ćwiczeń obszar. Jacht zawraca po chwili, spoglądam więc uspokojona na Adama, który zanosi się do śmiechu.
- Zdemoralizuję, powiadasz...? - chichocze.
- No co? Konkretnie do nich trzeba, bo inaczej nie dotrze... - wzruszam ramionami, a Adam nie przestaje się śmiać. Dźgam go w żebra, a on mi oddaje i naraz oboje wpadamy do zimnego jeziora.
- Nienawidzę cię! - wypluwam wodę i ochlapuję go. - Dosłownie przed chwilą myłam włosy!
- Tak? - przygląda mi się z zainteresowaniem. - Bo tu, zdaje się, są jeszcze trochę suche... - znienacka łapie mnie w pół i wpycha pod wodę. Siłujemy się tak przez chwilę, nim nie dobiega do nas głos z kei:
- Alicja?
Podciągam się na rękach i zwinnie wspinam się na rozgrzane deski pomostu, tworząc dookoła siebie ogromną kałużę.
- Co jest, Kajtuś? - pytam, a obok mnie Adam wygramala się na keję.
- Rzucę na nich okiem, wołają was do zuchów - wyjaśnia mi nasza złota rączka. Choć to facet przed czterdziestką, nadal trzyma się tak, że gdyby nie był niemalże w wieku mojego ojca, to...
Cóż, poprzednie lato mogłoby wyglądać nieco inaczej.
- Okej, pilnuj, żeby nie wypływali za żółte boje - wykręcam włosy i wsuwam buty na stopy. - Kluczyki do motorówki są w schowku, a o dwunastej trzydzieści mają spłynąć, żeby jeszcze zdążyli sprzątnąć przed obiadem - instruuję go i odwracam się do Adama. - Idziemy?
- Jasne - odpowiada i ruszamy w głąb obozowiska, gdzie rozłożone są namioty zuchów. - Ala? - pyta nagle, kiedy keja znika za krzakami.
- No?
- Nie chcesz się może, hmm... okryć? - proponuje mi, nagle jakby zawstydzony.
Przenoszę na niego wzrok, po czym szybko lustruję własną sylwetkę. Biały podkoszulek przylgnął mi do ciała, szmaciane szorty tak samo, w efekcie w dokładnych szczegółach widać moją dzisiejszą bieliznę.
Co by wyjaśniało nieco dziwne spojrzenie Kajtka, którym mnie obrzucił.
Zapisz, zapamiętaj: ZAWSZE ubieraj strój kąpielowy.
...i zamorduj Adama przy najbliższej okazji.
- Nie - odpowiadam beztrosko. - Ciepło mi.
- Nie o to mi chodziło - mówi Adam, odwracając wzrok.
- Czy ja cię peszę? - pytam, mrużąc oczy i staję nagle tuż przed nim, biorąc się pod boki. Świdruję go wzrokiem tak długo, aż w końcu zmuszony jest na mnie spojrzeć.
- Nie... ale moi koledzy... - wydyma wargi. - Jakby to ująć...
- Jeśli chcesz powiedzieć, że pół zastępu harcerzyków ślini się na mój widok za moimi plecami i rzut oka na moją bieliznę sprawi, że zaczną się zachowywać jak małpy w klatce, to, zaufaj mi, absolutnie nie jest to dla mnie nic dziwnego - kręcę głową i nagle dźgam go żartobliwie w bok. - Oj, Adaś, Adaś... Ty to chyba życia nie znasz. Chodź, czekają pewnie już na nas.
- Po prostu się o ciebie martwię, Ala - mówi Adam cicho i choć to, co mówi jest w jakiś sposób urocze, wywracam jedynie oczami.
- Naprawdę nie musisz. Daję sobie radę sama.
Ciągnę go za rękę i przez całą drogę nie zamieniamy już ani słowa.

***

Adam miał zupełną rację - trzy pary oczu wlepione w mój dekolt nie było dla mnie niczym nowym, ale komfortowa sytuacja to również nie była. Szybko więc załatwiam, co mam do załatwienia - a mianowicie wysłuchuję prośby o przygotowanie Trenera na jutro na małą wycieczkę na drugą stronę jeziora do Kruklanek, wybieram sobie do pomocy Adama i już po kilku minutach wspólnie opuszczamy towarzystwo.
- Idę pogadać z KWŻem - mówię, kiedy wychodzimy z namiotu. - Adam... dałbyś mi jednak tę bluzę? - proszę go nieśmiało, mając na względzie, że nie tak dawno odrzuciłam jego propozycję.
- Jasne - znika na chwilę w namiocie i wraca z ciepłą, granatową bluzą z logo Polskiego Związku Narciarskiego. Wciągam ją szybko na siebie i przyglądam się sobie krytycznie.
- Trochę duża - stwierdzam. - I wyglądam jak słup reklamowy - wskazuję liczne naszywki sponsorów.
- Witaj w moim świecie - śmieje się Adam. - Co, w żeglarstwie nie ma takich zabiegów jak ruchoma powierzchnia reklamowa?
- Jest, ale bardziej ograniczona - odpowiadam, palcem zakreślając obrys majtek i sportowego topu, w którym zazwyczaj występuję na zawodach. - Rozumiesz, aerodynamika. Za to żagiel daje jakie-takie możliwości - puszczam mu oko, macham przez ramię i ruszam do biura KWŻa.
Boss wszystkich bossów bez większych problemów udziela mi na następny dzień przepustki, by przewieźć zuchy przez jezioro, szybko znajdując dla mnie zastępstwo. Wykonuję jeszcze parę telefonów, by upewnić się, że wycieczka będzie udana i idę do Kajtka, który jest w posiadaniu kluczy do hangaru.
- Ładna bluza - zauważa, kiedy kierujemy się do jego domku, gdzie zdeponowane są wszystkie klucze. Dzieciaczki już krzątają się przy kei, klarując jachty, a za parę minut zaczyna się pierwsza tura obiadowa.
- Dzięki - odpowiadam, a Kajtek zdejmuje z haka odpowiedni komplet kluczy. Cofa jednak rękę, kiedy po nie sięgam. - Co jest? - marszczę brwi.
- Skoro już mamy okazję porozmawiać w cztery oczy... - zaczyna, ja jednak z miejsca kręcę głową. - To, co się wydarzyło w zeszłym roku...
- W zeszłym roku nic się nie wydarzyło - mówię zimno, zaplatające ręce na piersi. - Nie wyolbrzymiaj kilku wydarzeń do rangi romantycznych uniesień.
- Pocałowałaś mnie! - wytyka mi, unosząc nieco głos.
- To było zanim poinformowałeś mnie, że tak naprawdę jesteś ode mnie dwa razy starszy - przypominam mu jeszcze bardziej lodowatym głosem.
- Było to mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ty powiedziałaś mi, że jesteś ode mnie dwa razy młodsza - odpowiada tym samym tonem.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja wyglądam na swój wiek - odcinam mu się, jednak nie mam czasu się teraz z nim kłócić.
Tak naprawdę, nie mamy o czym rozmawiać - owszem flirtowałam z nim przez kilka dni, parę razy wymknęliśmy się na spacer do lasu, aż pewnego dnia udało mi się skraść mu jednego całusa, ale potem z wiadomych względów ucięłam nasze spotkania.
Co nie znaczy, że nie lubiłam czasem się z nim jeszcze podroczyć.
- Kajtuś, umówmy się: żadne z nas nie zachowało się tak, jak powinno i tamta sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca - mówię już nieco znużona. - Najprościej będzie, jeżeli oboje o tym zapomnimy i będziemy udawać, że nic podobnego się nie wydarzyło, bo w gruncie rzeczy fajny z ciebie facet i nie chciałbym, żebyś się na mnie boczył - posyłam mu uroczy uśmiech. - To jak? Dasz mi te klucze?
- Dam - wzdycha zrezygnowany i podaje mi je. - Ale, Ala...?
- Tak? - obracam się prze ramię, stojąc już w drzwiach.
Milczy przez chwilę przyglądając mi się od stóp do głów, a ja z nagle zaczynam odczuwać dziwną wdzięczność za Adamową bluzę, kiedy podchodzi do mnie bliżej.
- Cholera, gdybym tylko był te piętnaście lat młodszy...! - wzdycha w końcu Kajtek, a ja uśmiecham się szelmowsko i szybko całuję go w policzek.
- Cóż, wtedy byłaby z nas zajebista para! - wołam jeszcze, nim znikam między drzewami, pędząc na obiad.
Całe popołudnie mija mi na obserwowaniu dzieciaków z kei, czyszczeniu Trenera, w którym zebrała się w nocy deszczówka i unikaniu Pana Przecież-To-Ty-Mnie-Pocałowałaś Kajetana. Adam niestety tym razem nie może dotrzymać mi towarzystwa, bo ma swoje własne obowiązku, cały ten czas spędzam więc samotnie.
Wieczorem wskakuję w strój kąpielowy, biorę ręcznik, szampon i idę pod prysznic. Jednym z mankamentów bazy namiotowej, na takim zadupiu jak moje ukochane Przerwanki, są wspólne prysznice. Pora jednak jest dla mnie sprzyjająca, więc zamykam się sama w łazience i biorę kąpiel w miarę normalnych warunkach.
Wychodzę owinięta jedynie w ręcznik i niemal z miejsca wpadam na jakiegoś gościa w harcerskim mundurze. W zapadającej ciemności trudno mi rozpoznać jego twarz, ale wydaje mi się, że to kolega Adama, Dawid, bodajże.
- Siema - wita mnie, nieco zaskoczony. - Dzisiaj wy macie kąpiel?
- Nie, ale ja mam kąpiel - odpowiadam. - Dawid, prawda?
- Damian - poprawia mnie, a na jego twarzy pojawia się dziwny uśmiech. - Odprowadzić cię?
- Dam sobie radę - odpowiadam chłodno. - Możesz przekazać Adamowi, że wypływamy zaraz po śniadaniu. Osiem dzieciaków, ja, Adam i może wziąć jeszcze kogoś do pomocy.
- Ja z wami popłynę - ofiaruje się ten natychmiast, a ja, korzystając z ciemności, wywracam oczami.
- Cudownie, przyda się ktoś do wiosłowania. To do jutra, nara! - żegnam się, nim Romeo od siedmiu boleści zdąża wydukać coś jeszcze.
W domku przebieram się w dres i kładę się do łóżka, przytulając twarz do Adamowej bluzy, której nie miałam okazji mu oddać. Wdychając jego zapach, którym jest przesycona, odpływam w objęcia Morfeusza.

***

- Berek! 
Zeskakuję w huśtawki i biegnę za bratem, który już znika między krzakami. Doganiam go dopiero na skraju jeziora, nad którym przystaje niezdecydowany.
- Mama zabroniła nam zbliżać się do wody! - zaplatam ręce na piersi, ale podchodzę do niego i oboje nachylamy się nad gładką taflą. Poprawiam zsuwające się z głowy okulary przeciwsłoneczne i przyglądam się w odbiciu... jak mój brat dorabia mi rogi!
- Ej! - uderzam go w ramię, a on mi oddaje. - Powiem tacie! - skarżę się.
- Skarżypyta!
- Jestem starsza, nie możesz mnie bić!
- Mogę!
- Nie możesz!
- Mogę!
- Nie mo-... Patrz, gwiazdy! - przerywam kłótnię i wskazuję najpierw w odbicie w wodzie, a potem przenoszę zafascynowany wzrok na niebo. Mój brat, niczym moje lustrzane odbicie, robi dokładnie to samo i stoimy tak ramię w ramię, wpatrując się w gwiazdy, dopóki nie znajdują nas zaniepokojeni rodzice.
- Policzyłeś te dzieciaki? - pytam Adama, kiedy tuż po śniadaniu udajemy się z naszą małą wycieczką na keję.
- Tak. Osiem. Plus ja, ty i Damian - potwierdza wciąż nieco zaspany i ziewa.
- Ja tu widzę siedem małych, wrzeszczących dzieci - stwierdzam sceptycznie, unosząc brew.
- Co?! - Adam naraz przytomnieje. - Cholera...! Krzyś? Gdzie jest Krzyś?
- Byłem siusiu - ciemnowłosy chłopczyk wychodzi z krzaków i uśmiecha się rozbrajająco, a Adam oddycha z ulgą.
- Okej, Pani Przedszkolanko - zwracam się do Damiana. - Rozdaj dzieciaczkom kapoczki, a my a Adamem ogarniemy Trenera.
- A nie moglibyśmy... - sugeruje chłopak, jednak od razu mu przerywam:
- Nie.
Odwracam się na pięcie i wskakuję na pokład Trenera, przygotowując wszystko do wypłynięcia. Adam pomaga mi jak umie, a Damian próbuje ogarnąć niezbyt zdyscyplinowane dzieciaki.
- To jest obóz harcerski, czy karna kolonia dzieci z ADHD...? - pytam pod nosem Adama, a ten śmieje się bezgłośnie.
- Też się nad tym zastanawiam... Ala?
- No?
- Zdajesz sobie sprawę, że Damian...
- ...jest tu tylko dlatego, że liczy na podryw życia? - dokańczam. - To bardzo mi przykro, ale się przeliczył - ucinam szybko i wołam chłopaka, bo wszystko jest gotowe.
Godzinna żegluga do miasteczka położonego na naprzeciwległej stronie jeziora mija nam szybko, przyjemnie i bez żadnych niespodzianek. Znam to jezioro jak własną kieszeń i nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Adam wyskakuje z cumą na brzeg i wiąże węzeł, którego go nauczyłam dzień wcześniej. Damian sprowadza dzieciaczki na ląd, a ja wskazuję im drogę do pierogarni, w której umawiamy się na obiad. Zuchy mają jeszcze w planach zagrodę żubrów położoną nieopodal, a ja zabezpieczam jacht na kilkugodzinny postój.
O czternastej kieruję się do znajomej restauracji i witam się z koleżanką, która od razu wskazuje mi zarezerwowany wczoraj stolik, czekam tam na resztę, i gdy tylko chłopcy wraz dziećmi docierają na miejsce (spóźnieni kwadrans, jakżeby inaczej), Klaudia od razu serwuje nam ogromne michy pełne pierogów.
- Polecam te z jagodami - zwracam się do Adama, całkowicie ignorując obecność Damiana, który od kilkunastu minut próbuje bezskutecznie ściągnąć na siebie moją uwagę. - Ruskie też wymiatają - mamroczę z pełnymi ustami, a Adam uśmiecha się i ściera mi kciukiem tłuszcz, który spłynął mi po brodzie.
- Na urodziny kupię ci śliniaczek - dogryza mi.
- Ależ proszę cię bardzo, to już niedługo, pierwszego sierpnia - odpowiadam, wpychając do ust kolejnego pieroga. - O, z pieczarkami!
- Serio? To dzień przede mną! - blondyn otwiera szerzej oczy, zaskoczony. - Patrz, jesteśmy sobie przeznaczeni!
- Chciałbyś! I tak jestem od ciebie o ten jeden dzień starsza - prycham.
Przekomarzamy się tak, dopóki ze stołu nie znikają wszystkie pierogi. Pierwsza zbieram się do wyjścia, by przygotować Trenera do drogi, a Adam z Damianem zostają jeszcze chwilę, by pokazać dzieciom wystawę regionalnych rzeźb na wolnym powietrzu.
Idę na plażę, na której przycumowaliśmy i pochylam się nad burtą Trenera, by sięgnąć po ukrytą pod nią talię, kiedy ktoś nagle obejmuje mnie... no właśnie, a talii.
- Cześć, słońce - mruczy mi zmysłowo do ucha i całuje w szyję.
Uśmiecham się kącikiem ust i puszczam linę, poddając się pieszczotom. Zaczepia palce o szlufki moich spodenek, a ja obracam się w jego objęciach.
- Tomek. Widzę, że dostałeś moją wiadomość - uśmiecham się szelmowsko, umykając przekornie przed pocałunkiem.
- Oczywiście, ale musiałem najpierw załatwić kilka spraw. To ile masz dla mnie czasu...? - pyta, przyciskając mnie do burty jachtu, tak, że wanty* wbijają mi się w plecy.
- Kilka minut, muszę wracać do bazy - wzdycham, wplatając mu palce we włosy.
- Więc wykorzystajmy je dobrze - odpowiada, mrużąc oczy i całuje mnie tak, że zapiera mi dech w piersiach. Czuję jak jego dłonie, z tak dobrze mi znaną wprawą, błądzą po moich plecach wytyczonymi szlakami. Zaplatam mu nogi wokół bioder i na chwilę oboje zapominamy, gdzie się znajdujemy.
- Jacyś dwaj debile się na nas gapią - odzywa się nagle Tomek, odrywając usta od mojego obojczyka.
Zsuwam się z powrotem na ziemię i podążam wzrokiem za jego spojrzeniem. Palcem wskazującym obracam jego twarz w moją stronę.
- Owszem, ten po prawej to debil, ale ten drugi to mój kumpel, więc możemy sobie przez chwilę jeszcze nie zawracać nimi głowy - mówię i muskam ustami jego wargi, tak, żeby go jedynie podrażnić.
- Kumpel? - Tomek marszczy jednak gniewnie brwi.
- Tak, kumpel - wywracam oczami. - Nie podrywa mnie, nie startuje do mnie z łapami, nie zagląda w dekolt i nawet nie komplementuje mojego tyłka. Możesz być spokojny.
- Może jest, mówiąc dyplomatycznie, niezainteresowany dziewczynami?
- Skąd ten pomysł? - wywracam oczami raz jeszcze, bo sama idea jest idiotyczna. Adam? No chyba nie.
- Bo każdy facet o zdrowych zmysłach na ciebie leci. Tak już twój urok, kochanie - wyjaśnia i całuje mnie w czoło.
- Więc to wyjątek potwierdzający regułę - wzruszam ramionami.
- Tak czy siak, będę miał na niego oko.
- I tak się już raczej nie spotkamy, bo mieszka w Zakopanem - uspokajam Tomka, próbując go dodatkowo udobruchać buziakiem. - Więc przestań się nim martwić.
- Okej - zgadza się, ale znam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie da tak łatwo za wygraną. - Muszę już iść, zaczynam pojutrze zgrupowanie w Chorwacji, więc zobaczymy się dopiero za dziesięć dni, okej? Przyjadę - mówi i całuje mnie raz jeszcze na pożegnanie.
Odprowadzam go wzrokiem, dopóki głos Adama nie sprowadza mnie na ziemię.
- Kto to był?
- A co? Zazdrosny? - pytam zaczepnie, biorąc się pod boki.
- Nie, ale... nie wiedziałem, że masz chłopaka - wydusza z siebie Adam.
- No mam, i co z tego? - wzruszam ramionami. - To zabronione?
- Nie, ale trochę dziwne, że obściskujesz się z nim, mając na sobie moją bluzę - zauważa, unosząc brew.
Czy on właśnie sugeruje...?
- Polubiłam ją - odpowiadam po prostu, wygładzając ją tu i tam oraz podciągam wyżej suwak zamka. - A z Tomkiem widuję się w sezonie tak rzadko, że korzystam z każdej wolnej minuty, by z nim trochę poprzebywać.
- Widzę, że przebywacie ze sobą dość intensywnie - stwierdza cierpko Adam, dostrzegając moje manipulacje z bluzą.
- Bo życie jest krótkie, Prosiaczku - daję mu pstryczka w nos i wskakuję na pokład. - Wołaj Damiana z dzieciaczkami. Zaraz odpływamy, bo inaczej się spóźnimy na kolację. Jak wrócimy, dostanie order wzorowej przedszkolanki - mówię jeszcze, sprawnie wciągając bezan* na maszt, by ułatwić sobie wyjście z zatoki.
- Ala... dlaczego to robisz?
- Robię co? - odwracam się zaskoczona, że jeszcze tu stoi.
Adam przeczesuje palcami swoją blond czuprynę i wzdycha ciężko.
- Nic, po prostu... - milknie, szukając odpowiednich słów.
- Jeśli nie masz nic ciekawego do powiedzenia, to idź już lepiej po Damiana, bo mamy niekorzystny wiatr i trzeba będzie halsować* - mówię cierpko, kiedy ta cisza z jego strony się przedłuża.
- Okej - odpowiada zrezygnowany i znika mi z oczu.
Przez całą drogę powrotną obserwuję go spod opuszczonych powiek, zastanawiając się, kiedy ostaniu ktoś tak obcy, a jednocześnie tak bliski, tak bardzo się o mnie troszczył.
Minęło już sporo czasu, odkąd jakaś obca pani odebrała nas z przedszkola i zaprowadziła w to miejsce. Ale teraz, kiedy jest ciemno, a nie ma przy mnie mojego Puchatka, robi mi się bardzo smutno. Chciałabym się przytulić do mamy albo do taty, ale za każdym razem, gdy o nich pytam, słyszę, że nie mogą do mnie przyjść. Wtulam więc głowę w poduszkę i zaczynam cicho płakać.
Najwyraźniej jednak nie aż tak cicho, bo po chwili słyszę skrzypnięcie materaca i cichy głos mojego braciszka:
- Ala? Ala, ty płaczesz?
- Nie - siąkam nosem.
- Ja też nie - odpowiada, ale jego głos jest dziwnie zachrypnięty. - Ala?
- No?
- Mogę... mogę dziś z tobą spać?
- Możesz - przesuwam się trochę, a brat przytula się do mnie.
- Nie płacz, Ala. Proszę, nie chcę żebyś była smutna.
- Myślisz, że wrócimy do domu? - pytam cicho.
- Nie wiem. Ale, Ala, nie zostawisz mnie, co?
- Nie, oczywiście, że nie - przytulam go i ocieram łzy.
- To dobrze, muszę się przecież tobą opiekować.
- Ale to ja jestem starsza - dziwię się.
- Ale to ty potrzebujesz opieki - odpowiada z rozbrajającą szczerością mój brat, przytula mnie mocno i tak objęci w końcu zasypiamy.
______
*wszystkie objaśnienia (a nawet więcej!) do odnalezienia w słowniku
Mam nadzieję, że użyte wulgaryzmy nikogo nie zdemoralizowały, co? Jak to już komuś wcześniej tłumaczyłam, na morzu nikt nie powie 'ojej, żagiel się porwał, chyba mamy problem', tylko: 'ku*wa m*ć, żagiel się rozp***dolił!'. Groza sytuacji, sami rozumiecie :P
Ale, spokojnie, postaram się ograniczyć zbędną łacinę.
Ciekawam, czy ktoś wyłapał drobną aluzję, czy raczej następny rozdział będzie dla Was wielkim BUM! Choć może nie tak wielkim, jak mi się wydaje.
I jak Wam się panna Makowska podoba, huh?
A, i zaznaczam, że zarówno Przerwanki i Kruklanki to prawdziwe miejsca, w których byłam, i które serdecznie polecam na wakacje!