Przerwanki, lipiec 2015
- Adam, ogarniesz kajaki? To po południu zrobimy regaty*...
-
Jasne, już lecę – odpowiadam.
Regaty,
czyli wyścigi takie. Na wodzie. Okej.
Wkładam
trampki i idę do hangaru po kajaki. Wyciągam pięć i myje je wodą
z jeziora. Jest gorąco, ściągam więc koszulkę i rzucam na kadłub
jednego z nich. Słońce przyjemnie grzeje mnie w plecy, woda chłodzi
stopy, a praca idzie szybko. Wyciągam jeszcze z hangaru komplet
wioseł i kładę koło kajaków, kiedy zza trzcin wypływa jeden z
jachtów.
Płynie
zygzakiem, pod słońce trudno stwierdzić, kto nim steruje. Pewnie
jakiś dzieciak. Moje domysły potwierdzają się, kiedy słyszę
dźwięczny głos, przebijający się przez łopot żagla:
-
Marek, wybieraj tego grota!
Grot.
To żagiel taki.
Żagiel
przestaje łopotać, ale dziób jachtu kieruje się prosto w trzciny
koło mnie.
-
Ale trzymaj ten rumpel*, nie widzisz gdzie płyniemy...?
Ala
bosą stopą popycha ster w odpowiednim kierunku i jacht wraca na
kurs, mijając mnie prawą burtą. Z tej perspektywy mam idealny
widok na jej umięśnione łydki i opalone plecy. Obraca się i jej
spojrzenie pada wprost na mnie.
-
Opalamy się? - woła do mnie.
-
Ciężko pracujemy! – odkrzykuję. - Nie wpadnij do wody! - wołam,
bo stoi na dziobie, jedynie oparta ręką o maszt. Porusza się po
pokładzie z pełną gracją, co wydaje się nieprawdopodobne,
patrząc na dzieci kurczowo trzymające się burt.
-
Ja? - pyta kpiąco. - Chciałbyś! - pokazuje mi język i obraca się
do mnie tyłem, a jacht z powrotem znika za trzcinami.
Uśmiecham
się do siebie i wracam do obozu. Jest w tej dziewczynie coś, co
mnie potwornie intryguje. Nie tylko mnie, moi koledzy też podczas
posiłków próbują ściągnąć na siebie jej spojrzenie.
Bo
jest ładna, nawet bardzo. Powiedziałbym nawet, że jest seksowna,
ale jakoś nie potrafię spojrzeć na nią w ten sposób. Zadziorny
uśmiech, figlarne spojrzenie i niebywała pewność siebie sprawia,
że ciągnie mnie do niej i wciąż szukam jej towarzystwa.
Mam
wrażenie, że mamy dużo wspólnego.
***
Schodzę
po schodach na pomost, gdzie Ala krząta się przy jednej z łódek.
Podchodzę bliżej i zauważam, że coś jest chyba nie tak. Jakby...
nie miała masztu...?
Łódka,
nie Alicja, oczywiście.
-
Hej – wołam.
-
Siema – odpowiada, ocierając pot z czoła.
Znowu
ma na sobie za luźny podkoszulek, który odsłania czarną górę od
bikini. No i te szorty. Nie jednego faceta potrafiłaby doprowadzić
do obłędu, jeśli tylko by chciała. Ale jakimś dziwnym trafem,
mnie nie.
-
Co robisz? - pytam.
-
Jeden z dzieciaczków puścił fała – wyjaśnia.
Szkoda,
że nic mi to nie mówi.
-
To... to dlatego maszt jest złamany? - ryzykuję stwierdzenie.
Ala
odrywa wzrok od plątaniny stalowych linek i nagle wybucha głośnym
śmiechem.
-
Nie, głuptasie! Fał to ta linka – pokazuje mi jedną z nich,
identyczną jak miliard innych leżących na pokładzie. - Trzeba na
nią bardzo uważać, bo jak ucieknie, to trzeba kłaść maszt.
Dlatego „tylko pała puszcza fała” - dodaje powiedzenie,
które już zdążyłem tu usłyszeć.
Teraz
dopiero nabrało dla mnie sensu.
-
Aha, czyli to tak ma być? - upewniam się, wskazując na „złamany”
maszt.
-
Powiedzmy – uśmiecha się figlarnie. - Fał już jest na miejscu,
więc możesz pomóc mi go postawić z powrotem...
Wchodzę
na pokład, który zaczyna kołysać się pod moimi stopami, jednak
tysiące godzin treningu koordynacyjnego robi swoje i w ogóle mnie
to nie wzrusza. Ala tłumaczy mi co mam robić, opieram więc
końcówkę masztu na ramieniu, uważając by nie zaplątać się w
liczne liny i na jej znak unoszę ciężką kolumnę do góry.
Ala
stoi na dziobie i ciągnie za jedną z stalowych lin. W ustach trzyma
szeklę, a ja obserwuję jak mięśnie na jej ramionach się
napinają, kiedy mocuje się z nią, próbując zamocować ją na
samym czubku dziobu. W końcu i lina i szekla trafiają na swoje
miejsce po czym Ala wraca do mnie i razem montujemy bom.
-
No, załatwione – sapie z zadowoleniem, odgarniając włosy z
czoła. - Nie naciągnąłeś sobie nic?
-
Ja? - prycham. - Chciałabyś! - wołam, małpując jej zachowanie z
rana.
W
jej oku pojawia się jakiś dziwny błysk. Mruży oczy i zagryza
lekko wargę, po czym proponuje z zadziornym uśmiechem:
-
Chcesz popływać?
-
Myślisz, że dam sobie radę...? - pytam z powątpiewaniem.
Wywraca
oczami.
-
Zazwyczaj pływam sama, więc z jednym nieogarniętym pasażerem
chyba powinnam sobie poradzić, nie sądzisz? – puszcza mi oko i
siada przy sterze. - Ściągaj cumy i wskakuj na pokład!
Wykonuję
jej polecenie i siadam naprzeciwko niej. Sprawnie ogarnia wszystkie
żagle, liny i inne Bóg wie co, cierpliwie tłumacząc mi co mam
robić, kiedy jednak od czasu do czasu potrzebuje mojej pomocy. Kiedy
pytam, czemu płyniemy na jednym żaglu, odpowiada:
-
Bo po pierwsze drugiego nie założyłam, a po drugie za mocno wieje.
Dlatego dzieciaki mają dziś teorię – wyjaśnia.
-
A ty dasz sobie radę? - pytam zaczepnie.
Nic
nie odpowiada, tylko wykonuje szybki ruch sterem i następna fala
ląduje na mojej twarzy.
-
Ej! - wołam oburzony, a Ala sprytnie unika mojego kuksańca, nawet o
milimetr nie schodząc z kursu.
-
Dobra jesteś w te klocki – chwalę ją po chwili.
-
No ba! Za coś przyznają mi te medale, nie? - zakłada nogę na nogę
i jedną ręką podciąga linę, a ja widzę jak pod jej opaloną
skórą napinają się wszystkie mięśnie ramienia. Jestem pod
wrażeniem, bo utrzymanie żagla przy tak silnym wietrze musi być
nie lada wyzwaniem. Mimo to Ala zdaje się w ogóle nie odczuwać tej
siły.
-
A więc to prawda, że masz jakieś sukcesy na tym polu... –
zagajam. Przez te trzy dni, które tu spędziłem, zdążyłem się
dowiedzieć, że moja nowa znajoma nie jest byle kim i żeglarstwo
uprawia wyczynowo. I jest w tym ponoć nawet całkiem dobra.
-
Udało mi się wygrać kilka juniorskich imprez – przyznaje. - Na
seniorskich trochę trudniej, ale też całkiem niezłe wyniki
udawało mi się osiągnąć... Marzę o igrzyskach, ale to
najwcześniej za pięć lat...
-
To żeglarstwo jest na olimpiadzie? - wyrywa mi się.
-
Tak! - wywraca oczami. - Głowa nisko, robimy zwrot*...!
- Co? - pytam zdezorientowany, kiedy nagle bom przelatuje tuż nad moją
głową, żagiel łopocze, bloczki hałasują, lina uderza mnie w
nogę, a to wszystko po gwałtownym ruchu sterem w wykonaniu Alicji,
która w mgnieniu oka pojawia się tuż obok mnie. Wszystko to trwa
nie więcej niż trzy sekundy.
-
Co to było? - pytam oszołomiony.
-
Zwrot – informuje mnie Ala. - Mówiłam, że głowa nisko. Siadaj
na drugą stronę, bo przechył mamy.
Posłusznie
przesiadam się na drugą burtę. Chwilę płyniemy w milczeniu, a ja
spędzam ten czas na obserwowaniu jej ruchów. Są płynne i pewne.
Jej oczy czujnie śledzą ułożenie żagla oraz ruch fal, reagując
minimalną korekcją na każdą zmianę sytuacji. Jest w tym
wszystkim coś bardzo znajomego i dopiero po chwili uświadamiam
sobie, że przecież ja sam robię dokładnie to samo podczas moich
treningów...
-
Czemu musisz czekać pięć lat? Przecież igrzyska są w przyszłym
roku – wracam do naszej rozmowy sprzed chwili.
Ala
posyła mi kpiące spojrzenie.
-
Nie jestem AŻ TAK dobra, żeby mnie wzięli za rok na olimpiadę...
Ale za pięć lat, kto wie...?
-
No to trzymam kciuki – mówię. - Kiedy następne zawody?
-
We wrześniu... – odpowiada. - Uważaj.
Znów
robi zwrot, tym razem jestem jednak przygotowany. Wszystko znowu trwa
zaledwie kilka sekund.
-
...Mistrzostwa Europy, w Chorwacji – dokańcza, jakby nic się
tutaj nie wydarzyło.
-
Będzie medal? - uśmiecham się do niej.
-
Wątpię, raczej będę celować w pierwszą dziesiątkę, może
piątkę... - mówi. - Nie lubię pływać w Chorwacji.
-
Czemu? - dziwię się. Osobiście bardzo mile wspominam wszystkie
zgrupowania, które do tej pory odbyliśmy w tym kraju.
-
Bo mają jakieś dziwne fale, zachowują się zupełnie
niezrozumiale. No i jest tam zdecydowanie za ciepło – krzywi się,
a ja śmieję się serdecznie z tego grymasu.
-
Co ci tak wesoło? – szturcha mnie żartobliwie, ale zwinnie
odskakuję i nawet nie tracę przy tym równowagi. - A ty? - pyta
nagle.
-
Co ja?
-
Wyglądasz mi na sportowca – mruży oczy. - I mam wrażenie, że
skądś cię znam... nie jesteś sławny, może? - pyta.
-
Nie przypominam sobie tłumów fanek – z udawanym zamyśleniem
drapię się po głowie. - Skąd pomysł, że jestem sportowcem...?
-
Swój pozna swego – odpowiada Alicja, wpatrując się intensywnie w
horyzont na zachodzie. - Okej, dosyć tego dobrego. Trzeba się
zwijać, bo burza idzie. Pomożesz mi z żaglem?
Szybko
tłumaczy mi, która linę muszę poluzować i na jej znak metry
kwadratowe płótna opadają z charakterystycznym szelestem na
pokład. Ala wskazuje mi wiosło i powoli kierujemy się do pomostu.
-
Więc jestem twoją tanią siłą roboczą? - pytam.
-
Nie powiem, żebyś do tej pory oprócz robienia za balast przydał
się tu do czegoś – uśmiecha się krzywo i kieruje łódkę w
kierunku pomostu. - Wyskakuj, podam ci cumę.
„Parkowanie”
idzie nam sprawnie, nawet jeśli bardziej przeszkadzam niż pomagam.
Ala zbiera jeszcze wszystkie rzeczy z pokładu i chowa je do hangaru.
Zauważam, że wszystko jest poskładane lub pozwijane w idealną
kostkę. Czysta perfekcja, która cechują ją także podczas
sterowania.
-
To jak? - zaskakuje mnie nagle pytaniem. - Podobało się?
-
Nie było źle – mówię. - Choć wydaje mi się, że o mało
dzisiaj nie zginąłem.
-
To niebezpieczny sport – uśmiecha się jakoś dziwnie.
-
Co ty możesz wiedzieć o niebezpiecznych sportach... - kręcę
głową, a Ala przechyla w bok głowę z zainteresowaniem.
-
Taaak...? - pyta. - To co? Powiesz mi w końcu, skąd mogę cię
kojarzyć...?
Otwieram
usta by odpowiedzieć, w tym momencie Ali dzwoni telefon.
-
Wybacz – mówi i odbiera, odchodząc kilka kroków dalej.
Odprowadzam ją wzrokiem, kiedy kieruje się w stronę jadalni, po
czym zerkam na zegarek i uświadamiam sobie, że zrobiło się późno
i powinienem wracać do swoich obowiązków.
***
Spotykam
się z nią dopiero wieczorem. Zuchy poszły po kolacji na grę
nocną, a mnie przykazano przygotowanie wszystkiego pod ognisko,
które ma się odbyć po ich powrocie. Zajmuje mi to zaledwie kilka
minut, więc mam dużo czasu dla siebie. Idę więc na pomost, gdzie
oczywiście bez problemu odnajduję Alę.
-
Czasem mam wrażenie, że tu śpisz – mówię, wchodząc na pokład
Trenera. Ala leży na dziobie i w świetle latarki czyta książkę.
Na mój widok jednak odrywa wzrok od tekstu i uśmiecha się
promiennie.
-
Nie mogę zaprzeczyć, że zdarzało mi się w przeszłości –
klepie miejsce obok siebie. - Nie potknij się o pagaje* – uprzedza
mnie w momencie, kiedy uderzam o jakieś drewniane drągi.
Wzdycha
ciężko i chichocze, kiedy klnę pod nosem, łapiąc się za stopę.
-
Ty się nie śmiej – mówię, kiedy do niej docieram. - To moje
narzędzie pracy jest... - mruczę, próbując rozmasować stopę,
która pulsuje bólem.
-
Nie złamałeś palca? - upewnia się. - No, to będziesz żyć.
Czyli co? Jesteś tancerzem? - pyta, zamykając książkę.
-
Nie, skoczkiem – przyznaję się, nie bez dumy zresztą.
-
Ale takim w dal, czy takim wzwyż? - dopytuje się Ala, ku mojemu
niebotycznemu zdziwieniu. Gapię się na nią przez chwilę bez
słowa, próbując odgadnąć czy pyta serio, czy się ze mnie
nabija.
-
Narciarskim – wyjaśniam, widząc, że pyta całkowicie poważnie.
Chwilę
trawi tę informację.
-
Aaaa...! Okej, na to bym nie wpadła – mówi. - Ale tak na serio
trenujesz? W sensie jeździsz na zawody? Z Małyszem i całą
resztą?
-
Tak. To znaczy nie...! - mówię, wciąż lekko zaskoczony jej
niewiedzą. - Małysz już nie skacze, tak w ogóle.
-
Nie? - pyta z żalem. - Szkoda, lubiłam go. Zdaje się, że
niezły w tym był...
Rany
boskie...
-
Nawet więcej niż niezły – poprawiam ją. - Chyba wiem, jak się
poczułaś kiedy ci te szekle przyniosłem - mówię, na co Ala
wybucha śmiechem.
-
Daj spokój, żartowałam z tym Małyszem – szturcha mnie w ramię
z szelmowskim uśmiechem, prawie wrzucając do wody.
Ma
parę w tych rękach, skubana.
-
Ale musisz mi coś więcej o tych swoich skokach opowiedzieć, bo tak
po prawdzie to tylko jego kojarzę – mówi dalej. - I
Schlierenzauera, z tym drugim od Redbulla... O, wiem już! Morgiego.
Oglądałam jak byłam mała, co się tak gapisz? - znów mnie
szturcha, ale tym razem jestem przygotowany. Wciąż nie mogę
uwierzyć, że mnie nabrała. - Jeszcze jednego pamiętam, kask miał fioletowy, zdaje się...
-
Schmitt – podpowiadam, przekrzykując hałas, bowiem nagle zerwał
się gwałtowny wiatr i wszystkie łódki zaczęły nagle jakby
dzwonić.
-
O, właśnie jakieś takie niemieckie nazwisko miał... - zgadza się
Ala, podchodząc do masztu. Poprawia coś przy nim i przynajmniej na
naszym jachcie robi się względnie cicho. - I co? Skaczesz tak jak
oni?
-
Nie bardzo – mówię, kiedy do mnie wraca. - Nie jestem jeszcze tak
dobry. Ale od zeszłego roku jestem w kadrze juniorów – chwalę
się.
-
To świetnie! - woła, poprawiając okulary przeciwsłoneczne, które
ma na głowie. Jest coś znajomego w tym geście, ale nie potrafię
sobie w tej chwili przypomnieć co.
-
W tym roku na Mistrzostwach Świata Juniorów byłem piąty –
wspominam mimochodem.
-
Ja swoje wygrałam – pokazuje mi język i spogląda w górę. - O patrz!
Gwiazda Polarna! - wskazuje palcem jedną z wielu gwiazd migoczących
nad nami. Dla mnie nie różni się od na niczym od miliarda
pozostałych.
Ten
gest jednak znowu coś mi przypomina. Coś zagrzebanego na dnie
pamięci. Sen, może albo bardzo dawne wspomnienie. Przez chwilę
próbuję je pochwycić, ale nie mam pojęcia do czego mógłbym się
odnieść.
W
tym momencie Ala opiera się o mnie i dociera do mnie jak bardzo jest
zmarznięta. W końcu siedzi tu już od dawna, jak zwykle ubrana
tylko w te swoje króciutkie szorty i bluzkę na ramiączkach.
Ściągam więc szybko bluzę i podaję jej, ignorując jej zdziwione
spojrzenie.
-
Zmarzłaś – mówię tylko krótko, a ona bez słowa się ubiera.
Oboje
opuszczamy nogi nad wodę, a ja lekko obejmuję ją ramieniem. Trener
buja się lekko, kiedy wspólnie obserwujemy jak księżyc wyłania
się z jeziora.
-
Adam? - pyta nagle.
-
No?
-
Nie masz wrażenia, że... - waha się przez chwilę. - Że to już
było? Kiedyś się wydarzyło?
Spoglądam
na nią i rozumiem o co jej chodzi. Znam ją od paru dni, a czuję
się w jej towarzyskie tak swobodnie, jak nie czułem się chyba
nigdy w towarzystwie żadnej dziewczyny. Jest w niej coś boleśnie
znajomego, coś co sprawia, że mógłbym skoczyć za nią w ogień.
A jednak...
-
Tak – mówię. - Ty też?
Kiwa
głową.
-
Opowiedz mi coś o sobie – prosi nagle, opierając mi głowę na
ramieniu. Ten gest jest tak swobodny, jakby robiła to od zawsze.
-
Co mam ci opowiedzieć? - zastanawiam się. Ta bliskość między
nami jest absolutnie niekrępująca. - Jestem sobie zwykłym
chłopakiem z Zakopanego, który mając sześć lat zapragnął
skakać na nartach, a rodzice mu na to pozwolili – jak zwykle głos
drży mi przy słowie „rodzice”. Tyle lat, a ja nadal się nie
potrafię do tego przyzwyczaić...
-
Sportowy idol? - atakuje mnie nagłym pytaniem. - Mam nadzieję, że
to ktoś kogo kojarzę.
-
Kamil Stoch – odpowiadam bez wahania.
-
O, tego też znam! - cieszy się Ala, odwracając się w moją
stronę. - On coś wygrał ostatnio, prawda? Jakiś medal czy
puchar...
Rany
boskie...
-
Dziewczyno, gdzieś ty się chowała?! - wykrzykuję, nie mogąc
znieść tej jawnej obrazy mistrza.
-
W Giżycku – wzrusza ramionami. - A wcześniej trochę w
Częstochowie, ale tego nie pamiętam dokładnie.
-
Też tam kiedyś mieszkałem – wyrywa mi się.
-
Przeprowadziłeś się? - pyta.
-
Tak jakby – mówię, starając się ominąć nieprzyjemny temat.
-
Ja w Giżycku mieszkam od śmierci rodziców – mówi, a z jej
twarzy nagle znika uśmiech. - Zginęli w pożarze, gdy miałam
cztery lata – wbija wzrok w taflę wody i mocno obejmuje
podkurczone nogi ramionami.
-
Przykro mi – mówię. - Wiem, jak to jest stracić kogoś bliskiego.
Rzuca
mi krótkie spojrzenie znad ramienia. Dostrzegam w jej wzroku coś,
co pozwala mi jej zaufać i wyrzucić z siebie to, o czym mówię
mało komu.
-
Moi rodzice też nie żyją – mówię szybko, nim opuści
mnie odwaga. - Byłem wtedy mały, chodziłem do przedszkola, a pod
moją nieobecność w kamienicy, w której mieszkaliśmy wybuchł
gaz. Nawet nie pamiętam już jak wyglądali... - wzdycham.
-
Ja pamiętam tylko mamę – mówi cicho Ala. - Miała jasne włosy i
pachniała masłem kakaowym. I że obrączkę nosiła na łańcuszku
na szyi, a nie na palcu.
Milczymy
dłuższą chwilę, każde pogrążone we swoich wspomnieniach.
Naprawdę dużo nas łączy. Mimowolnie myślę o tym, że niewiele
osób chyba miało okazję obserwować Alę w takim wydaniu, jak ja
przed chwilą. Pod maską zadziornej, przebojowej dziewczyny kryje
się dziewczynka, która tęskni za swoimi rodzicami dokładnie tak
samo jak ja.
-
Muszę iść – mówię, czując w kieszeni wibrujący telefon. -
Dzieci zaraz wrócą i muszę rozpalić ognisko.
-
Pomogę ci – Ala wstaje, zgarnia z pokładu książkę oraz latarkę
i schodzi na keję. Czeka aż do niej dołączę, a na jej twarzy
znów gości ten zadziorny uśmiech, jakby rozmowa z sprzed chwili w
ogóle nie miała miejsca.
-
To, co? - pyta. - Opowiesz mi po drodze coś o tym Stochu...?
Jej
uśmiech jest zaraźliwy. Obejmuję ją ramieniem i nie
ma w tym nic nieodpowiedniego. Nie znaczy nic ponad przyjacielski gest,
oznakę troski.
-
„...o tym Stochu”? - powtarzam, kiedy ruszamy w kierunku obozu. -
Dziewczyno, czy ty wiesz, że mówisz o podwójnym mistrzu
olimpijskim...?
______
*wszystkie objaśnienia są do znalezienia w słowniku
Jeszcze więcej żeglarskiego słownictwa, ale dajecie radę, nie?
Jak Wam się Adaś podoba? I Ala? Hę?
Następny w przyszłym miesiącu. Takie życie.
Z ubolewaniem zauważyłam, że rozpikselowały mi się akapity. Jak tylko przemówię Blogspotowi do rozsądku to to naprawię, okej?